- To jest wypowiedź skandaliczna, dlatego, że jest sprzeczna zarówno z konstytucją, jak i z konkordatem - tak ostrą krytykę polskiej władzy, jaką wygłosił bp drohiczyński Antoni Dydycz, skomentowała w "Kropce nad i" Joanna Senyszyn (SLD). Z kolei Tomasza Terlikowskiego słowa biskupa nie zaskoczyły. - Biskup ma prawo mówić czasem nawet bardzo ostrym językiem, jeśli - jego zdaniem - dzieje się coś złego - ocenił.
Chodzi o słowa bp. Dydycza, które padły w ostatnią niedzielę pod koniec homilii na Jasnej Górze, gdzie odbywała się 30. Pielgrzymka Ludzi Pracy. Bp Dydycz mówił o niejasnych przepisach i problemach w egzekucji prawa. "Sejm powinien w tej materii kontrolować rząd, jedynie Sejm może rząd kontrolować, a jest całkiem odwrotnie, Sejm zupełnie nie wypełnia swojej podstawowej misji (...) opozycja jest totalnie torpedowana"; "bo wychodzi na to, że to nie Sejm kontroluje rząd, ale rząd steruje wbrew konstytucji Sejmem"; "Sejm jawnie nie wypełnia swoich podstawowych misji, (...) powinien być rozwiązany".
Zdaniem europosłanki, biskup mógłby wygłaszać takie opinie prywatnie, ale "on wypowiadał się jako członek Episkopatu Polski". - Taką wypowiedź trzeba ocenić bardzo źle - stwierdziła. - Zupełnie inna sprawa, że niektóre sformułowania były nawet prawdziwe. Zawsze miałam wątpliwości, czy nasze konstytucyjne rozwiązania są trafne. Np. jeśli europoseł zostaje członkiem rządu to automatycznie traci mandat, natomiast u nas jest pewne pomieszanie władzy wykonawczej z ustawodawczą - zauważyła Senyszyn.
Mimo to wypowiedź biskupa uznała za "nadużycie ze strony Kościoła". - Sejm może dokonać tylko samorozwiązania, więc to można traktować żartobliwie jako apel do posłów - dodała.
"Biskup ma prawo napominać władzę"
Słuszności wypowiedzi biskupa bronił natomiast publicysta, Tomasz Terlikowski. - To było dłuższe kazanie, biskup mówił o sprawach socjalnych - zauważył. Stwierdził, że końcowe słowa dotyczące Sejmu go nie zaskoczyły. - W Polsce zawsze było tak, że biskupi, kapłani, kiedy uznawali, że jest to potrzebne, że Polska znajduje się w trudnej sytuacji, odwoływali się do mocnych słów - powiedział.
Jego zdaniem, biskupi mają prawo, a nawet obowiązek posługiwać się ostrym językiem. - Biskup ma prawo i czasami obowiązek przypomnieć władzy o jej obowiązkach - mówił. Terlikowski przypomniał też przykład św. Stanisława, który "zginął dlatego, że bardzo ostro napominał władzę, króla".
"Dowcipny list" studentek
Zgody między uczestnikami programu nie było także w sprawie listu studentek do premiera. W piśmie tym, opublikowanym przez "Gazetę Wyborczą" ("Gumka pękła, i co teraz, Panie Premierze?") skarżą się, że nie mogą kupić tabletek antykoncepcyjnych, bo ginekolodzy boją się wypisywać na nie recepty, a aptekarze boją się te środki sprzedawać.
- To jest dowcipny list. Pokazuje problemy, z którymi borykają się młode Polki, które są pozbawione edukacji seksualnej, mają trudny dostęp do antykoncepcji, a ta w dodatku jest droga - skomentowała polityk Sojuszu. Przypomniała jednocześnie, że lekarze nie chcąc wypisywać recept na środki antykoncepcyjne często zasłaniają się klauzulą sumienia. - A teraz chcą się tą samą klauzulą zasłaniać też farmaceuci, co jest w ogóle niedopuszczalne, muszą zmienić zawód - mówiła Senyszyn.
- Proszę o zachowanie odrobiny powagi - odpowiedział Terlikowski. Publicysta podał przykład swojej żony, która - "jako matka czwórki dzieci - od każdego ginekologa słyszy na dzień dobry" zalecenie przyjmowania tabletek antykoncepcyjnych. - W Warszawie jest 10 ginekologów na ponad 1000, którzy nie przepisują tych pigułek. Więc jest to zupełna propaganda, która z prawdą nie ma zupełnie nic wspólnego - ocenił list Terlikowski.
Autor: mon/fac / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24