Proszę, apeluję... niech pan organizuje dla tej dziewczynki karetkę. Dla jej dobra! - mówił dyspozytor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do lekarzy z SOR ze Skierniewic, którzy zajmowali się ciężko ranną 10-latką. Ci uparcie ponawiali prośby o śmigłowiec. Mijały minuty. Czy lekarze zbyt długo zwlekali z przewiezieniem dziecka karetką do Łodzi wyjaśnia prokuratura. SOR w skierniewickim szpitalu nie ma sobie nic do zarzucenia.
Na główkę 10-letniej Mai spadło ciężkie, betonowe przęsło ogrodzenia. Wszystko stało się tuż obok placu zabaw, na którym bawiła się razem z rówieśnikami. Dziewczynka zmarła po kilku dniach od wypadku w łódzkim szpitalu dziecięcym.
Zanim została do niego przetransportowana była pod opieką lekarzy Szpitalnego Oddziału Ratunkowego (SOR) w Skierniewicach. Na izbę przyjęć przywiozła Maję jej mama prywatnym samochodem. Dziecko po wypadku było przytomne. To, co potem działo się w placówce, zdaniem rodziny, zmniejszyło jej szanse na przeżycie.
"Czekała półtorej godziny". Za długo? Sprawdzi prokuratura
- Dziecko czekało przez półtora godziny na transport. Nie mogę tego zrozumieć - mówi tvn24.pl Katarzyna Janiec, ciotka dziecka.
- Faktycznie, procedura transportu dziecka do szpitala o wyższej kwalifikacji przedłużała się. Sprawdzamy, czy doszło w tym aspekcie do zaniedbań ze strony szpitala. Jeżeli tak, będziemy sprawdzać, czy mogło to wpłynąć na jej stan zdrowia i szanse pacjentki na przeżycie - mówi nam Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Spór o śmigłowiec
Marta Kolbus, reporterka TTV Blisko Ludzi dotarła do nagrań pomiędzy lekarzami ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego a dyspozytorem Lotniczego Pogotowia Lotniczego. Wynika z nich, że szpital w Skierniewicach po raz pierwszy o transport lotniczy dla ciężko rannej Mai poprosił o godz. 17:58.
Dyspozytor LPR odpowiedział, że dziewczynka będzie musiała być przewieziona karetką. Było już ciemno, a ekipy śmigłowców z Łodzi i Płocka nie mogą latać po zmroku. W nocy pracuje śmigłowiec warszawski, ale był on zadysponowany do innego wypadku - w Garwolinie pod Warszawą.
- Ma pan transportować dziecko karetką. Śmigłowiec jest zajęty, a pogoda się psuje. Jedyną opcją jest transport kołowy - mówił dyspozytor LPR lekarzowi ze skierniewickiego SOR.
"Doktorze, pan sobie chyba żartuje?!"
Lekarze ze Skierniewic jednak nie wysłali karetki. Zamiast tego uparcie dzwonili po śmigłowiec jeszcze trzy razy: o godz. 18:21, 18:26 i 18:37.
- SOR Skierniewice z tej strony. Mam jeszcze jedną prośbę. Czy można zadzwonić do poznańskiego centrum? Powiedzieli mi tam, bo zadzwoniliśmy na służbową komórkę, że przez państwo trzeba się kontaktować, żeby zadysponowali śmigłowiec. Czy można coś takiego wykonać? - mówili podczas ostatniej rozmowy lekarze ze Skierniewic.
- Panie doktorze, ja przepraszam, ale pan sobie chyba żartuje! Żeby śmigłowiec poznański poleciał do państwa do Skierniewic celem transportu do Łodzi?! - odpowiada dyspozytor.
Lekarz ze skierniewickiego SOR: - Ewentualnie gdzieś w stronę bardziej Warszawy, bo w Łodzi też ciężko z miejscami na "intensywnej". Nie żartuję, jestem daleki od tego.
Proszę i apeluję do pana żebyście organizowali transport kołowy dla tej dziewczynki, dla jej dobra! Dyspozytor LPR do lekarzy w Skierniewicach
Rzecznik skierniewickiego szpitala tłumaczy, że Maja mogła w każdym momencie pojechać do szpitala dziecięcego karetką.
- Stała pod szpitalem w pełnej gotowości - mówi tvn24.pl Paweł Bruger.
Dlaczego więc lekarze wydzwaniali po śmigłowiec, mimo że dyspozytor LPR pięciokrotnie im tłumaczył, że nie ma takiej możliwości?
Bruger tłumaczy, że Maja miała pękniętą czaszkę z przemieszczeniem. Istniało duże ryzyko, że umrze podczas transportu. Dlatego medycy chcieli, żeby transport trwał jak najkrócej.
- Nie marnowaliśmy czasu czekając na to, jak zakończą się nasze prośby o śmigłowiec. Pacjentka została przebadana tomografem. Lekarze przez kilkadziesiąt minut zabezpieczali ją do transportu - opowiada rzecznik.
LPR: szpital marnował cenny czas
Zupełnie inaczej całą sytuację ocenia dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, Robert Gałązkowski.
- Działanie szpitala było niezrozumiałe, żeby nie powiedzieć irracjonalne. Dyspozytor jasno określił sytuację. Nie wiem, dlaczego szpital dalej walczył o śmigłowiec i marnował cenny czas – podkreśla.
Szef pogotowia lotniczego podkreśla, że śmigłowce są jedynie uzupełnieniem systemu ratownictwa.
- Czasami przeszkadza pogoda, czasami nie ma wolnych śmigłowców. Tak jak w tym przypadku. Trzeba wtedy niezwłocznie korzystać z innych rozwiązań, czyli karetek – dodaje Gałązkowski.
"Śmigłowiec to nie karetka"
Prof. Jerzy Ładny, krajowy konsultant ds. medycyny ratunkowej nie chce jednoznacznie rozstrzygać, czy ktoś popełnił w tej sytuacji błąd. Mówi, że to wyjaśni prokuratorskie śledztwo.
- Warto jednak bardzo jednoznacznie podkreślić, że niedopuszczalna jest sytuacja, że brak dostępności śmigłowca paraliżuje, bądź opóźnia akcję ratowniczą - zaznacza prof. Ładny.
Nasz rozmówca podkreśla, że śmigłowce nigdy nie zastąpią karetek.
Lekarze muszą mieć świadomość, że LPR ma wciąż wiele ograniczeń takich jak zła pogoda, czy lądowiska nieprzystosowane do pracy w nocy - kończy.
Maja przeżyła transport do łódzkiego szpitala. Zmarła po trzech dniach. Pogrzeb dziewczynki odbył się w zeszłym tygodniu.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź