To będzie kalkulacja, czy dla pieniędzy zaryzykować życie lub zdrowie - mówią listonosze, choć wciąż nie wiemy, kiedy ani na jakich zasadach odbędą się wybory prezydenckie. Władza chce, by były to wybory w pełni korespondencyjne - ale to metoda bardzo krucha, bo wystarczy jedno wydarzenie, by zachwiać całym systemem. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Do najbliższej małej poczty trzeba by jechać dziesięć kilometrów, bo ta w Białobrzegach na Mazowszu jest nieczynna - nie ma, jak nadać,ani odebrać listów czy emerytury. Ważniejsze przesyłki wysłać można z poczty w oddalonym o 40 kilometrów Radomiu, ale poleconego do Białobrzegów nikt już nie przywiezie.
- Przesyłki pocztowe nie docierają do mieszkańców w Białobrzegach – mówi burmistrz miasta Adam Bolek. Wszystkiemu winien koronawirus. Po tym jak zakażony został jeden z listonoszy - cały personel poczty poszedł na kwarantannę.
- W tej chwili w Białobrzegach nie pracuje żaden listonosz – dodaje Adam Bolek. Kwarantanna wszystkich listonoszy, w każdym innym czasie, może nie wzbudziłaby takiej sensacji – przez politykę teraz nią jest, bo według pomysłu rządzących - to listonosze mają być filarem, na którym oparte będą wybory nazwane już "kopertowymi".
- Nie są dostarczane przesyłki, to tym bardziej trudno sobie wyobrazić, żeby teraz roznosić pakiety wyborcze – uważa Adam Bolek. Kwarantanna listonoszy w Białobrzegach do wyborów pewnie się skończy, ale ta historia pokazuje, jak jedno zdarzenie może zachwiać całym - wymyślonym na nowo i naprędce - wyborczym systemem.
Takimi Białobrzegami może być każde miasto w Polsce. I nie na miesiąc, ale na jeden dzień przed wyborami. Niektórzy mieszkańcy nie są zainteresowani wyborami – bardziej interesuje ich bezpieczeństwo i walka o utrzymanie pracy lub firmy.
"Wielu z nich będzie musiało kalkulować, czy zaryzykować swoje życie i zdrowie"
I choć część mieszkańców na wybory poszłaby i teraz, to nie tylko w Białobrzegach, ale i w skali kraju - postawić trzeba pytanie, czy pomogą je zorganizować listonosze? Według forsowanego przez PiS projektu - ponad 30 milionów pakietów do głosowania rozniesie 25 tysięcy listonoszy. Do tej pory w historii poczty nie było tak dużego i tak niebezpiecznego przedsięwzięcia.
- Szczyt pandemii zbiegnie się z okresem wyborów korespondencyjnych, więc ryzyko ze strony pracowników będzie zdecydowanie większe – mówi Sławomir Redmer, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Poczty.
Pocztowi związkowcy nie chcą mówić, czy listonosze dadzą radę. Ale też nie wiedzą, jak wielu w obawie o zdrowie pójdzie na zwolnienia. Podejrzewają, że władza będzie ich kusić pieniędzmi. W tym kontekście brzmi to przerażająco. - Na pewno wielu z nich będzie musiało kalkulować, czy zaryzykować swoje życie i zdrowie i podjąć tę pracę, czy lepiej uniknąć tego zadania – uważa Sławomir Redmer.
"Prawo wyborcze musi być stabilne"
A zatem, czy wszystkie pakiety trafią do odpowiednich adresatów? Czy zachowana będzie powszechność i tajność głosowania? Czy wszystkie głosy trafią do komisji? Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej też podkreśla, że cały "proces musi opierać się na jasnych i jednoznacznych normach, a przepisy muszą zagwarantować, że reguły rywalizacji politycznej będą jasne i równe dla wszystkich”.
- Dla realizacji tego celu prawo wyborcze musi być stabilne, w szczególności proces jego modyfikacji nie może budzić żadnych wątpliwości prawnych – dodaje Sylwester Marciniak.
Władza zdania na razie jednak nie zmienia. Ustawa o wyborach całkowicie korespondencyjnych przyjęta przez Sejm, czeka na prace w Senacie.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24