W noc wyborczą wydawało się, że Donald Trump jest na dobrej drodze do reelekcji. Wstępne wyniki po zamknięciu lokali wskazywały, że urzędujący prezydent zwyciężył na Florydzie i w Ohio, a także dużą przewagą głosów prowadzi w Wisconsin, Michigan i Pensylwanii. Ranek przyniósł jednak zmiany i z godziny na godzinę przewaga nad Joe Bidenem topniała. Wszystko za sprawą pandemii COVID-19 i "niebieskiej zmiany".
Trwa liczenie głosów po wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Znane są już wstępne wyniki z 44 stanów, jednak po wielu godzinach wciąż nie wiadomo, kto będzie kolejnym prezydentem. W sześciu stanach różnica między kandydatami jest na tyle niewielka, że nie da się określić, który z nich uzyska poparcie brakujących elektorów. Chodzi o Alaskę, w Arizonę, Nevadę, Georgię, Karolinę Północną i Pensylwanię.
Według analizy przedstawionej przez CNN obecnie 78-letni Joe Biden prowadzi w wyścigu o Biały Dom. CNN przyznaje mu 253 głosy elektorskie, a demokrata prowadzi również w zapewniającej 11 głosów elektorskich Arizonie oraz w Nevadzie, gdzie elektorów jest sześciu. W piątek czasu polskiego Biden objął prowadzenie także w Pensylwanii (20 elektorów) oraz Georgii (16 elektorów).
"Niebieska zmiana", czyli jak Trump stracił prowadzenie
W noc wyborczą wydawało się, że Donald Trump ma pewne prowadzenie w niemal wszystkich stanach, które przed wyborami określano jako wahające się: na Florydzie, w Ohio, Georgii, Wisconsin, Michigan i Pensylwanii.
Czemu więc w takich stanach jak Pensylwania, gdzie pod koniec nocy wyborczej Trump prowadził kilkuset tysiącami głosów, szala przechyliła się na korzyść Joe Bidena? Jak zauważa CNN, wszystko to za sprawą pandemii COVID-19 i niespotykanego do tej pory udziału głosów oddanych drogą korespondencyjną.
Demokraci, których elektorat to w znacznej mierze mieszkańcy dużych ośrodków miejskich, najbardziej dotkniętych pandemią, w czasie kampanii namawiali swoich wyborców do oddawania głosów drogą kopertową. Tymczasem Donald Trump, któremu zarzucano lekceważące podejście do koronawirusa, zachęcał republikański elektorat do stawienia się przy urnach osobiście.
Gdy więc 3 listopada zamknięto lokale wyborcze, w pierwszej kolejności zliczone zostały głosy oddane w dniu wyborów – w większości na urzędującego prezydenta. W kolejnych godzinach nadeszło jednak to, co amerykańskie media określają jako "niebieską zmianę", czyli gwałtowny przyrost poparcia dla Joe Bidena z kart nadesłanych korespondencyjnie.
Jeszcze przed dniem wyborów informowano, że głos korespondencyjnie oddało ponad 100 milionów Amerykanów. Ocenia się, że większość z nich oddali zwolennicy Partii Demokratycznej.
Sztab Trumpa składa pozwy
Donald Trump uważa, że liczenie głosów powinno zakończyć się w dniu wyborów i domaga się wstrzymania tego procesu. Jego obóz składał kwestionujące uczciwość procesu wyborczego wnioski prawne m.in. w Pensylwanii, Michigan i Georgii. W dwóch z tych ostatnich stanów zostały one odrzucone przez sądy.
Źródło: CNN, tvn24.pl