Proces w sprawie zabójstwa Jaroszewiczów. Członek "gangu karateków" zasłania się niepamięcią

Proces w sprawie zabójstwa Jaroszewiczów
Trwa proces w sprawie zabójstwa Jaroszewiczów (materiał z 2021 roku)
Źródło: TVN24
Trwa proces w sprawie zabójstwa byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej-Jaroszewicz, do którego doszło przeszło 28 lat temu. Sąd kontynuuje wysłuchanie trzech oskarżonych: Roberta S., Marcina B. i Dariusza S. i szacuje, że może to potrwać do marca.

Proces o zabójstwo w 1992 roku byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony ruszył przed Sądem Okręgowym w Warszawie w sierpniu ubiegłego roku. Na ławie oskarżonych zasiedli Robert S., Marcin B. i Dariusz S. – członkowie tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu brutalnych napadów rabunkowych.

B. tłumaczył, że nie pamięta albo nie wie

W piątek Marcin B. tłumaczył przed sądem, że inny oskarżony, Robert S. dusił "pana Jaroszewicza paskiem". Zastrzegał jednak, że nie jest tego do końca pewny, bo albo odwracał wzrok, albo był w innym pomieszczeniu. Na większość pytań zadawanych przez sędzię odpowiadał "nie wiem" lub "nie pamiętam".

Sędzia Anna Wierciszewska-Chojnowska skomentowała słowa B.: - Czego pan nie wie? Pan wchodzi pierwszy, wchodzi S., podejmujecie czynności wobec pana Jaroszewicza, sadzacie go na fotelu, trzymacie, chcecie mu przywiązać ręce, wpada nagle S. i co? Nie ma rozmowy, nie patrzy się pan, co robi? I nagle z tyłu pasek w rękach S. i uduszony człowiek?

- Nie pamiętam – odpowiadał oskarżony.

Na pytania sędzi, skąd S. przyniósł pasek (którym prawdopodobnie uduszono ofiarę), oskarżony B. odpowiedział, że nie wie. Wierciszewska-Chojnowska chciała jednoznacznej odpowiedzi na pytani, kto dusił Jaroszewicza. Pytała, czy B. widział, jak robi to S. - Zerknąłem tylko raz - odpowiedział oskarżony. Zapytany o to, co wtedy zobaczył, powiedział: - Że S. dusi Jaroszewicza. Trzymał oburącz za pasek i od tyłu dusił pana Jaroszewicza – wskazał B. Po czym dodał, że wyszedł z gabinetu, w którym miało do tego dojść, dlatego nie widział wszystkiego.

Oskarżony twierdził też, że przed napadem nie spodziewał się, że ktoś zginie. Stwierdził, że nie "nie potrafi znaleźć wytłumaczenia na to, co się tam stało".

"Zataiłem kilka napadów, gdyż groziły poważne konsekwencje"

Jeszcze w czwartek sąd odczytywał wyjaśnienia złożone przez Marcina B. Chodzi nie tylko o wyjaśnienia składane w prokuraturze do tej sprawy, ale także w latach 90. w tzw. procesie radomskim, w którym skazano członków gangu za kilkanaście napadów na domy w całej Polsce. B. - jak sam potwierdził w czwartek przed sądem - miał w tamtej sprawie postawionych 20 zarzutów i usłyszał wtedy wyrok 15 lat więzienia.

- Zataiłem kilka napadów podczas śledztwa i procesu w latach 90. Wtedy się nie przyznałem, gdyż groziły za to poważne konsekwencje – przyznał B. w czwartek przez sądem, odnosząc się m.in. do sprawy napadu na Jaroszewiczów.

Jak dodał, po napadzie na Jaroszewiczów Robert S. miał mu wskazywać, że "lepiej o tym nie mówić, bo to było bardzo drastyczne zdarzenie zagrożone wysoką karą" i odebrał to jako "zawoalowaną groźbę". - Powiedział, że może mi się coś stać – dodał.

- Z pana wyjaśnień wynika, że podczas późniejszych napadów (w latach 1993-1994) pokrzywdzeni w domach, na które napadaliście nie byli krępowani. Czym to wytłumaczyć? – pytała sędzia Anna Wierciszewska-Chojnowska. B. odpowiedział, że osoby pokrzywdzone "nie stwarzały zagrożenia". Sędzia wtedy zapytała o to, jak "uzasadnić, że państwo Jaroszewicz zostali skrępowani, a pani Jaroszewicz w taki dość przykry sposób?". - Nie wiem, nie potrafię tego uzasadnić – odpowiedział B.

Sąd wyznaczył już 10 kolejnych terminów rozpraw – do drugiej połowy marca. Według stron procesu, możliwe, że w tym czasie sąd zakończy wysłuchiwanie oskarżonych oraz odczytywanie protokołów, a także przegląd zapisów z wizji lokalnych przeprowadzonych w śledztwie. Następnie sąd przejdzie do przesłuchiwania świadków i biegłych.

Przez wiele godzin obserwowali posesję, weszli przez okno

Prokuratura zarzuciła trzem mężczyznom zasiadającym na ławie oskarżonych napad rabunkowy na posesję Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji w warszawskim Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku, podczas którego mieli wspólnie zamordować Piotra Jaroszewicza, zaś Robert S. miał zabić Alicję Solską-Jaroszewicz. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 roku w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 roku. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności.

Według prokuratury, w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów przez uchylone okno łazienki Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska–Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience.

Oskarżeni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - pięć tysięcy marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.

Według prokuratury, prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już w godzinach wczesnoporannych, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił. Po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i miał ją zastrzelić.

Czytaj także: