- Takiego dowcipu tom ja się nie spodziewał. Zrobiło się huzia na Józia pełna parą - mówi Adam Janasz, właściciel zakładu szewskiego przy ulicy Śniadeckich 1/15.
Kilkanaście tysięcy udostępnień
Inaczej mówiąc, w ostatnim czasie dużego ruchu w interesie nie było, więc po 40 latach w tym miejscu dyplomowany czeladnik myślał o zamknięciu zakładu.
Wystarczył jednak jeden wpis autorki bloga Agata4life i kilkanaście tysięcy udostępnień, by warszawiacy odkryli na nowo to miejsce.
I tak Maciej, kierowca autobusu miejskiego, przyniósł do naprawy dwie pary. - W tych pierwszych jeżdżę, a drugie mam do tańczenia - wyjawia reporterce TVN.
O takie buty jednak coraz trudniej w śródmiejskim warsztacie. Rzemieślników też coraz mniej. - Mam poczucie, że trzeba takie miejsca wspierać, ponieważ one giną. Dodatkowo mam kontakt z człowiekiem - mówi Anika, która również zawitała do lokalu przy Śniadeckich.
"Wycałowała, co miałem zrobić"
Pan Adam wspomina, że w najlepszych czasach klientki szybszy termin załatwiały fortelem. - Skoczyła tyłkiem na ladę, złapała dziada za łeb, wycałowała i co miałem zrobić? - wspomina Janasz.
Od kilku dni drzwi zakładu się nie zamykają, a szewc zapowiada, że będzie pracował dalej. - Proszę mi powiedzieć, co ja będę w domu robił. Jak się zażartuje, pogada, to się całkiem inaczej człowiek czuje - przekonuje szewc.
ZOBACZ MATERIAŁ NA STRONIE "FAKTÓW" TVN.
Katarzyna Górniak, "Fakty" TVN
ran/pm