Przedstawienie w reżyserii Bożeny Suchockiej to kameralne studium manipulacji rodzącej się na styku kreacji artystycznej i pieniędzy z chorobą psychiczną w tle. Choć tekst nieżyjący już pisarz Ireneusz Iredyński, stworzył w latach 80-tych XX wieku, za czasów dogorywającego socjalizmu, ten nie traci nic z siły wyrazu.
Przestrzeń Sceny Studio, w której rozgrywa się spektakl, to wypadkowa garażu, malarskiej pracowni i rozpadającego się loftu. Prócz metalowej konstrukcji schodów prowadzących do położonego wysoko wyjścia, są jeszcze proste łóżko i stół z krzesłami oraz wielkie przesuwane drzwi. Gdzieniegdzie porozstawiane są płótna.
Malarz-schizofrenik vs. marszand-cwaniak
Główny bohater Jan Nowak (Jerzy Radziwiłłowicz) to malarz po przejściach. O jego przeszłości wiadomo tyle, że pracował jako technik, trafił do szpitala psychiatrycznego, gdzie odkrył w sobie talent malarski. Po wyjściu ze szpitala żyje z renty i kopiowania klasyki malarstwa europejskiego. W tym jest mistrzem. Sprzedaje swoje dzieła za grosze lokalnemu towarzystwu. Dużo pije, czasem bierze leki. Choroba nie ustępuje - schizofrenik nie może uwolnić się od dręczących go urojeń.
Ratunkiem i przekleństwem zarazem staje się młody mężczyzna (Marcin Hycnar), handlarz dziełami sztuki z Warszawy. Postanawia z genialnego kopisty zrobić cenionego artystę, innymi słowy wprowadzić go na rynek. Ukrywa swoją tożsamość, twierdzi, że dokona dzieła stworzenia niczym bóg i każe nazywać się "Pan Bóg". Nie ma zamiaru również rozpowszechniać nazwiska malarza. Ma pozostać nikim - dosłownie podpisywać się "Nikt".
Na drugim planie funkcjonuje życiowa partnerka malarza, bibliotekarka Gosia (Anna Gryszkówna). Ta młoda kobieta chętnie daje się wciągnąć w grę. Bez problemu daje się uwieść młodemu warszawiakowi. Wizja kolejnych sum pieniędzy i wszystkiego, co za nie można kupić, zmienia ją do cna.
Zabójstwo jako ostateczna inspiracja artysty
Emocjonalność to tylko puste słowa
Marszand to cynik i bezwzględny nihilista. Nie lubi roztkliwienia i "gadki" o artystycznej wizji, emocjonalności. Dla niego umiejętności przekładają się na efekt, artysta to taki sam wytwórca, jak każdy inny. Człowiek jego zdaniem to zwierzę, które nie wie, co zrobić ze sobą i swoim życiem, które nie ma sensu.
Marszand od rozpływania się w melancholii woli ćpać, przyspieszać swoje możliwości i pobudzać ekscytację samym sobą. O wiele bardziej ceni konkret, efekt, produkt. Nie wierzy w autentyczność, prawdę. Gra w stwórcę bardzo go podnieca. W pewnym sensie sam się uważa za najgenialniejszego artystę. Narzuca malarzowi lektury, pomysły na cykle obrazów, kusi mamoną, manipuluje ego twórcy.
Nieprzewidywalna logika chorego umysłu
Przy okazji powstawania spektaklu twórcy wiele mówili o tożsamości artysty, wolności, manipulacji, jaka ma miejsce na styku świata artystycznego i komercyjnego - jako o głównych tematach przedstawienia. Prócz tego jednak niezwykle istotny jest jeszcze plan choroby psychicznej głównego bohatera. Przez cały spektakl tylko on nie zmienia się. Występuje w tym samym kostiumie (za wyjątkiem ostatniej sceny, kiedy ma na sobie jeszcze zakonny habit).
Jego chora wyobraźnia nie daje się podporządkować gierkom psychologicznym marszanda. Umysł artysty zyskuje dzięki obecności młodego człowieka pożywkę. "Pan Bóg" okazuje się szarlatanem, który ulepił twórcę i wyzwolił w nim zabójcę, który uznał w swoim zbawicielu ostateczną inspirację dla swojej sztuki.
W rezultacie to chory psychicznie malarz wchłania w swój świat człowieka z zewnątrz. W starciu obu postaci nie chodzi jedynie o niemożliwość pogodzenia ich światów. Ich umysłowość rządzi się innymi prawami, inną logiką. Paradoksalnie to chory psychicznie jest silniejszy, a raczej silniejsza jest kreacyjna moc jego wyobraźni. W spektaklu mają miejsce dwie "kreacje", przebiegające równolegle.
W finale horror jak błysk flesza
Która z tych kreacji okaże się potężniejsza, rozstrzyga się dopiero w finałowej scenie, dalekim echu ostatniej wieczerzy. Narzucone przez marszanda lektury zmieniają malarza. Pismo Święte każe malarzowi widzieć w człowieku z zewnątrz kogoś na kształt zbawiciela, "Pod wulkanem" Lowry'ego tłumaczy uzależnienie od alkoholu, "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego uświadamia nieuchronność zbrodniczego czynu. Chora wyobraźnia artysty przemienia handlarza obrazami w demona-boga.
Dotąd "cudotwórca z Warszawy" kontrolował się, nawet nie tykał zanadto wódki, zachowywał dystans do malarza. W finale jednak traci kontrolę nad sytuacją, wypija zbyt dużo, pozwala na roztkliwienie się, pozwala malarzowi zanadto się zbliżyć, zachłystuje się swoją rolą. Ginie.
"Kreacja" to spektakl godny polecenia z zaskakującym, niezwykle sugestywnym, drastycznym finałem trwającym tyle co błysk flesza, ale na długo pozostającym w pamięci.
"Kreacja", premiera 9 września 2010 roku, kolejne spektakle 25, 26 września i 2 październikareżyseria: Bożena Suchocka, scenografia: Jan Kozikowski, obsada: Gosia - Anna Gryszkówna, Pan - Marcin Hycnar, Nikt - Jerzy Radziwiłłowicz
Marek Władyka
Źródło zdjęcia głównego: | Gazeta Pomorska