Podczas kolejnej rozprawy w sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów jeden z oskarżonych wycofał się z części wyjaśnień złożonych prokuraturze. - Te momenty, gdzie się przyznaję do różnych dziwnych rzeczy, są dla mnie niejasne i mogę mieć wątpliwości, czy to jest obiektywne – mówił przed sądem Dariusz S. Przekonywał też, że wcześniejsze wyjaśnienia wynikały z obawy, iż śledczy mu nie uwierzą.
Przed Sądem Okręgowym w Warszawie od sierpnia ubiegłego roku toczy się proces o zabójstwo byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony, do którego doszło w 1992 roku. Na ławie oskarżonych zasiedli Robert S., Marcin B. i Dariusz S. - członkowie tzw. gangu karateków, odpowiedzialnego za kilkadziesiąt brutalnych napadów rabunkowych w latach 90.
Podczas czwartkowej rozprawy Dariusz S. odnosił się do zeznań złożonych w prokuraturze w lutym 2018 roku. - Składałem takie wyjaśnienia przed prokuratorem, ale nie do końca było tak, jak mówiłem. Te momenty, gdzie się przyznaję do różnych dziwnych rzeczy, są dla mnie niejasne i mogę mieć wątpliwości, czy to jest obiektywne – stwierdził oskarżony. Przekonywał też sąd, że "wymyślił taki sposób, żeby opowiedzieć te historie, które mu się wydawały".
Przed trzema laty, uzupełniając swoje wcześniejsze słowa ze śledztwa, S. mówił, że podczas napadu "nastraszył" Alicję Solską-Jaroszewicz, pokazując jej nóż. Relacjonował także, że podczas morderstwa Piotra Jaroszewicza przytrzymał laskę, za pomocą której duszono ofiarę.
- Co sąd ma przez to rozumieć, czego pan się obawiał? – pytał sędzia Stanisław Zdun, odnosząc się do zmiany wyjaśnień przez S.
Oskarżony odpowiedział, że być może mówił tak w śledztwie, bo obawiał się, że prokurator mu nie uwierzy. - Jak opowiem bardziej drastyczne sytuacje, to wtedy będzie to bardziej prawdopodobne – zaznaczył. Dodał, że obawiał się także, że nie dostanie nadzwyczajnego złagodzenia kary w innej swojej sprawie dotyczącej porwania.
"Szczerze wydaje mi się, że to nie miało miejsca"
Wyjaśnienia z lutego 2018 roku zostały złożone przez Dariusza S. bezpośrednio po badaniu wariograficznym, które - jak przyznał oskarżony - wypadło dla niego "negatywnie". - A nie było tak, że pan intencjonalnie chciał uwiarygodnić swoje wyjaśnienia, bo oblał pan test na wariografie? – zapytała sędzia Anna Wierciszewska-Chojnowska. Dariusz S. odpowiedział: - Czy intencjonalnie, czy nieintencjonalnie, trudno mi powiedzieć.
- Czy opisywane w śledztwie zdarzenie o grożeniu nożem miało miejsce? (...) Czy ten kijek, laskę, trzymał pan zadzierzgniętą na szyi pokrzywdzonego? – dopytywała sędzia.
- Tak naprawdę szczerze wydaje mi się, że to nie miało miejsca. (...) Jestem przekonany, że próbowałem wyrwać tę laskę – odpowiedział Dariusz S.
Sędzia Wierciszewska-Chojnowska zapytała w końcu, czy "jakbyśmy pana za pół roku przesłuchiwali, to poda pan w wątpliwość to, co pan teraz wyjaśnia?" - Jest to bardzo prawdopodobne – odpowiedział S., dodając, że za pół roku zdarzenia z 1992 roku może "całkiem inaczej pamiętać".
Z dotychczasowych wyjaśnień S. przed tym sądem wynika, że uczestniczył on w napadzie rabunkowym na willę Jaroszewiczów – potwierdził to także w czwartek, pytany wprost przez sąd po zmianie wyjaśnień z 2018 roku.
Dariusz S. wielokrotnie podkreślał, że był to jego pierwszy napad tego typu i nie brał nawet pod uwagę, że jego wynikiem mogą być ofiary śmiertelne. Jednocześnie - na co konsekwentnie wskazuje sąd - w wyjaśnieniach mężczyzny jest wiele luk i nieścisłości, także z porównaniu z wcześniejszymi wyjaśnieniami składanymi w postępowaniu przygotowawczym.
Zabójstwo Jaroszewiczów
Prokuratura zarzuciła trzem mężczyznom zasiadającym na ławie oskarżonych napad rabunkowy na posesję Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji w warszawskim Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku, podczas którego mieli wspólnie zamordować Piotra Jaroszewicza, zaś Robert S. miał zabić Alicję Solską-Jaroszewicz.
Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 roku w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 roku. Trzem oskarżonym grozi dożywocie.
Według prokuratury, w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów przez uchylone okno łazienki Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska–Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience. Oskarżeni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - pięć tysięcy marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek.
Jak wskazuje prokuratura, prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już wcześnie rano, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił.
Według prokuratury, po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i miał ją zastrzelić.
Warszawski sąd okręgowy jest na etapie weryfikacji obszernych wyjaśnień oskarżonych. Proces ma być kontynuowany 22 kwietnia.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum TVN