Gdy na początku grudnia ubiegłego roku spotkaliśmy się z ratowniczkami z grupy warszawskiego foodsharingu, mówiły nam, że w ciągu niespełna dziesięciu miesięcy udało im się uratować około 13 ton jedzenia. Jednak gdy nieco później przygotowane zostało bardziej szczegółowe podsumowanie, okazało się, że ton było już ponad 16.
Ratują żywność przed śmietnikiem, odbierając nadwyżki z restauracji, piekarni czy lokalnych bazarów i rozwożąc je do jadłodzielni. Dziś jest ich 18. W ciągu roku przybyły nowe lokalizacje. Tylko jedna z nich - ta przy Bazarze Różyckiego na Ząbkowskiej - na okres zimowy zostaje zawieszona.
Dzielenie z innymiZasada działania takich punktów jest prosta. Znajdziemy tam szafkę albo lodówkę (czasem dostępne są obie opcje), w których możemy zostawić jedzenie. Częstować się też mogą wszyscy - bez wyjątków. Status materialny nie ma tu znaczenia. Chodzi o to, by jedzenie się nie marnowało.
Przynosić można wszystko to, co jest świeże i nadaje się jeszcze przez jakiś czas do zjedzenia. Nie ważne, czy są to produkty spożywcze, świeże warzywa i owoce czy też gotowe posiłki. Wyjątkiem są: surowe mięso, produkty zawierające surowe jaja i alkohol.
Jeśli mamy na przykład do oddania dużą ilość sałatki albo zupy, warto pomyśleć o tym, by podzielić ją na mniejsze porcje. Dobrym pomysłem jest też ich podpisanie - gdy podamy datę przygotowania i napiszemy, co jest w środku, zwiększymy szanse, że ktoś bez obaw po nie sięgnie.
LISTA WARSZAWSKICH JADŁODZIELNI"Udało nam się uratować 50 ton jedzenia"Zdaniem osób odpowiedzialnych za warszawskie jadłodzielnie, cieszą się one coraz większą popularnością. Warszawiacy chętnie też wnioskują o ich tworzenie w ramach budżetu obywatelskiego. W edycji na rok 2020 zwyciężyły dwa takie pomysły. jadłodzielnie mają powstać na Mokotowie (przed urzędem dzielnicy przy Rakowieckiej) oraz na Targówku (przy Centrum Aktywności Lokalnej przy ulicy Porajów).
- Rozwijają się wszystkie aspekty naszej działalności. Rośnie liczba punktów gastronomicznych, które z nami współpracują, jak i liczba osób, które zgłaszają się do nas jako wolontariusze i chcą zostać ratownikami żywności - mówi Helena Sokołowska, jedna z koordynatorek warszawskiego foodsharingu.
Jak wspomina, w poprzednich latach członkowie ruchu urządzali "rundki agitacyjne", podczas których chodzili po sklepach i restauracjach, opowiadając o swojej działalności. Zachęcali też ich właścicieli do współpracy. Dodaje, że obecnie nie mają już potrzeby, by kontynuować ten zwyczaj.
- Jest na tyle dużo punktów, które same się do nas zgłaszają, że czasem zastanawiamy się, czy będziemy w stanie podołać odbiorom i czy mamy wystarczającą liczbę ratowników żywności, którzy się tym zajmują - zaznacza Sokołowska. Obecnie pracuje około 100 takich wolontariuszy. - Ciągle zgłaszają się do nas nowe osoby. Czasem jest ich kilka w ciągu tygodnia, ale nie wszyscy przechodzą proces rekrutacji. Są tacy, którzy się zniechęcają. Jednak dzięki temu mamy pewność, że zostają z nami tylko ci najbardziej zaangażowani i oddani idei - dodaje.
Wyjaśnia też, że osoba, która chce być ratownikiem żywności, musi być punktualna, zorganizowana i sumienna, bo stawiając się na odbiór jedzenia, bierze na siebie odpowiedzialność za dostarczenie żywności do Jadłodzielni.
Od ubiegłego roku przybyło około 20 punktów gastronomicznych i usługowych, które na stałe współpracują z warszawskim foodsharingiem. W tej chwili jest ich około 50. Ale to nie wszystko, bo na bieżąco zgłaszają się też osoby, które organizują przyjęcia, konferencje czy duże eventy. Od października, wspólnie ze stołecznym ratuszem, prowadzona była też akcja na bazarze Wolumen. W każdy piątek po południu ratownicy odbierali od kupców niesprzedane warzywa i owoce, które później przy bramie bazaru rozdawano mieszkańcom.
- W tym roku, do 14 grudnia, udało nam się uratować 50 ton jedzenia - podsumowuje.
Idea społecznego ratowania jedzenia zrodziła się w Niemczech, za sprawą aktywisty Raphaela Fellmera. Na polski grunt przeniosły ją Agnieszka Bielska i Karolina Hansen, które dowiedziały się o jadłodzielniach z artykułu opisującego lodówkę na ulicy w Hiszpanii. Pierwszy taki punkt powstał cztery lata temu na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego (Stawki 5/7). Pomysł rozprzestrzenił się też na inne polskie miasta.
Twórcy warszawskiego foodsharingu zwracają też uwagę na fakt, że to rozwiązanie wypełniło pewną lukę w polskim systemie. Żeby oddawać nadwyżki do banków żywności lub na rzecz organizacji charytatywnych, sklepy i restauracje muszą spełniać określone wymagania. Dodatkowo, nie każda organizacja pożytku publicznego może przyjmować żywność. Dzięki miejskim szafkom i lodówkom, jedzeniem mogą dzielić się wszyscy i to w małych ilościach.
Aktywiści chcą też uświadamiać, że to, co często spisujemy na straty, to nie tylko odpadki, ale i pełnowartościowe produkty. Jadłodzielnie mają przypominać o tym, że nie warto przesadzać z robieniem zapasów i kupowaniem jedzenia na wyrost.
Rocznie Polacy marnują aż dziewięć milionów ton żywności. Statystycznie to 253 kilogramy na osobę. Z obliczeń Greenpeace Polska wynika, że to 1,72 miliarda metrów sześciennych zmarnowanej wody - to tak, jakby każdy Polak wylewał codziennie sto półtoralitrowych butelek. Wpływa to też na atmosferę, bo to blisko 23 miliony ton dwutlenku węgla wyemitowanych do atmosfery w skali roku. Ekolodzy porównują, że na przestrzeni 12 miesięcy taką ilość emitują wszystkie samochody osobowe w naszym kraju.
Według danych gromadzonych przez Banki Żywności, najczęściej w koszu ląduje pieczywo. Wskazuje na nie 49 procent badanych. Na drugim miejscu są owoce - 46 procent, a podium zamykają wędliny - 45 procent. Często pozbywamy się też warzyw (37 procent), jogurtów (27 procent) i ziemniaków (17 procent).
Autorka/Autor: Klaudia Kamieniarz
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Foodsharing Warszawa