W środę rozpoczął się proces Artura Zawiszy, byłego posła oskarżonego o spowodowanie wypadku, w którym ucierpiała rowerzystka, oraz o prowadzenie samochodu bez ważnych uprawnień. Poszkodowana żąda 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia.
Sprawa dotyczy wydarzeń z 25 października 2019 roku, kiedy były poseł Artur Zawisza, prowadząc samochód, potrącił jadącą rowerem pracownicę Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Kobieta z obrażeniami została przewieziona do szpitala. Policja ustaliła, że sprawca był trzeźwy, nie miał jednak uprawnień do kierowania pojazdami. Jeszcze tego samego dnia wieczorem Zawisza znowu prowadził auto i został zatrzymany przez policję do kontroli drogowej.
Były poseł stracił prawo jazdy w 2016 roku za prowadzenie auta pod wpływem alkoholu. Sąd wydał mu zakaz prowadzenia pojazdów, który wygasł z końcem lipca 2019 roku. Do czasu wypadku nie uzyskał jednak nowych uprawnień, co wiąże się z ponownym zdaniem egzaminu na prawo jazdy.
"Żałuję tej sytuacji"
W środę w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa ruszył proces Zawiszy. Prokurator Beata Nowosad odczytała akt oskarżenia wobec Artura Zawiszy (zgodził się na podawanie pełnego nazwiska). Wśród czterech stawianych mu zarzutów jest spowodowanie wypadku drogowego oraz trzykrotne kierowanie samochodem mimo cofniętych uprawnień.
Oskarżony przyznał się do zarzucanych mu czynów i wyraził "głębokie i szczere ubolewanie" z powodu zdarzenia, do którego doszło 25 października 2019 roku. Kolejny raz przeprosił również poszkodowaną. - Żałuję tej sytuacji. Oczywiście wiem, że ona miała miejsce. Ja się do winy przyznaję – podkreślił.
Odmówił jednak złożenia dodatkowych wyjaśnień, podtrzymując te, które wcześniej złożył. Przyznał także, że brak nowych uprawnień do prowadzenia samochodu był z jego strony "zaniedbaniem", natomiast sam pomysł wsiadania za kierownicę, mimo braku tych uprawnień, ocenił jako "lekkomyślny".
100 tysięcy złotych
Zawisza podtrzymał także wniosek o dobrowolnym poddaniu się karze. Jego obrońca, mecenas Kazimierz Pawelec, zaproponował karę rocznego zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych, grzywnę sześciu tysięcy złotych oraz 40 tysięcy złotych na rzecz poszkodowanej. Zarówno prokurator, jak i występująca w imieniu pokrzywdzonej oskarżycielka posiłkowa, mecenas Anna Lal, nie wyraziły na to zgody.
Prokurator żądała kary pozbawienia wolności w zawieszeniu, o to samo wnioskowała oskarżycielka posiłkowa oraz o 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia i zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych na okres co najmniej pięciu lat. Jak tłumaczyła Lal, poszkodowana przez kilka miesięcy była pozbawiona możliwości samodzielnego funkcjonowania, przeszła ciężkie operacje oraz długą rehabilitację.
Strony podjęły próbę porozumienia się, jednak do ugody nie doszło. - Roszczenia, jakie zostały sprecyzowane, oraz propozycje kar były nie do zaakceptowania z uwagi na ich surowość oraz zakres – powiedział Polskiej Agencji Prasowej Pawelec.
Sprawę zbada biegły
W środę przesłuchano poszkodowaną, która opisała przebieg zdarzenia. Zaznaczyła, że mało pamięta z tego wypadku. Zrelacjonowała jednak, że rano 25 października 2019 r. jechała rowerem do pracy i kiedy przejeżdżała ścieżką rowerową, uderzył w nią samochód prowadzony przez Artura Zawiszę. Potem wpadła na maskę auta.
- Zatrzymałam się na samochodzie. Pan mnie przez kilka metrów samochodem przewiózł (na masce) i skręcając w prawo, wyrzucił mnie na ulicę Sobieskiego – mówiła. Dopytywana przez sędzię oraz obrońcę przyznała, że wjeżdżając na ścieżkę rowerową, widziała w oddali nadjeżdżający samochód.
Środowa rozprawa zakończyła się powołaniem biegłego z zakresu ruchu drogowego, aby dokonać rekonstrukcji przebiegu zdarzenia i oceny zachowań uczestników tego wypadku.
Ciąg dalszy procesu 21 lipca.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24