Mieszkańcy przypuszczają, że ziemia w tych okolicy została skażona jeszcze w czasie II wojny światowej. Były tu zakłady chemiczne, które zostały zniszczone w 1944 roku.
– Wydaje się prawdopodobne, że to jest jakaś chemia, która w niekontrolowany sposób dostała się do gleby podczas wysadzenia, bombardowania – przekonuje Bartłomiej Klikowicz, członek zarządu wspólnoty Młyny Królewskie.
Teren skażony, deweloper ostrzega
Wiadomo jedynie – tego dowiedzieli się mieszkańcy z pisma od dewelopera – że teren jest skażony. A inwestor, który buduje tam osiedle ma zamiar dalej prowadzić prace budowlane i wywieźć zatrutą ziemię.
- Jedną z sugestii dewelopera było, by nie otwierać okien i nie zbliżać się do ogrodzenia – mówi Bartłomiej Klikowicz i wskazuje balkony, które znajdują się bezpośrednio nad wykopami. – Z tego, co wiemy, skażenie jest dokładnie tutaj pod balkonami – dodaje.
W rozmowie z reporterem "UWAGI!" inwestor uspokaja mieszkańców. – Nie ma dla nich żadnego zagrożenia. Zagrożenie jest jedynie dla osób, które będą w bezpośrednim kontakcie z substancjami. Są to m.in. oleje i kilka metali ciężkich – przekonuje Wojciech Smolak z firmy BPI Polska, która jest inwestorem budowy Wola Libre. – To substancje, które są w pełni usuwalne – zapewnia.
I tłumaczy, że pismo, które zostało wysłane mieszkańcom, to dodatkowe zalecenie, a nie wymóg. To jednak ich nie uspokaja. Przekonują, że nikt z nimi o tym nie rozmawiał.
Problemy z komunikacją
– Mamy konflikt interesów. Nam zależy na bezpieczeństwie, a deweloperowi na tym, żeby sprawnie wykonać inwestycję. Nadzorować coś takiego powinny niezależne instytucje, a my mamy poczucie, że nikt z zewnątrz tego nie kontroluje – mówi Bartłomiej Klikowicz
Mieszkańcy przekonują, że niebezpiecznie zrobiło się już pół roku temu. Relacjonują, że wówczas na budowie przytomność stracił jeden z pracowników. Mają za złe, że sytuacji tej nie wyjaśnił nie tylko inwestor, ale też powiatowy inspektor sanitarny. Ograniczył się jedynie do przesłania wspólnocie pisma, w którym twierdzi, ze nie ma żadnych zagrożeń dla mieszkańców.
Inspektor poinformował również, że skierował pisma do urzędu dzielnicy i wojewódzkiego inspektora sanitarnego, by te wspólnie z deweloperem przekazały informacje na temat planowanych robót.
– Niech mieszkańcy wybaczą, nie zareagowaliśmy w tym momencie właściwie – przyznaje teraz Ryszard Jeleniewicz, zastępca z warszawskiego sanepid i obiecuje poprawę. – Źle wyszło, będziemy się starać informować bliżej - zapewnia.
Radna dzielnicy, która pomaga lokatorom okolicznych budynków uważa, że to właśnie brak komunikacji z mieszkańcami jest największym problemem w tej sprawie. – Mieszkańcy do tej pory nie wiedzą, co im zagraża. Informacja powinna od początku być im przedstawiona – mówi Aneta Skubida, radna Woli.
– My możemy co najwyżej przesyłać pisma i kontaktować się z mediami. Ale nikt się z nami nie skontaktował. Tak, jakby ktoś liczył, że my się wykrzyczymy i będzie spokój – denerwuje się Bartłomiej Klikowicz.
Spotkanie sztabu kryzysowego
Rozmowy z mieszkańcami już teraz obiecuje Michał Olszewski, wiceprezydent Warszawy. – Takie spotkanie się odbędzie w momencie, kiedy będziemy mieli pierwsze potwierdzenie z kontroli, które się mają odbyć w ciągu najbliższego tygodnia – zapewnia.
Także inwestor zapowiedział, że jeszcze w najbliższym tygodniu spotka się z mieszkańcami i przedstawi dokładny plan usuwania chemikaliów oraz poinformuje o zabezpieczeniach tych prac.
O całej sprawie pisaliśmy już na tvnwarszawa.pl. W poniedziałek 8 lutego odbyło się spotkanie z udziałem przedstawicieli miejskiego Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego, sanepidu, dewelopera, nadzoru budowlanego i Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Ustalono, że grunt, w którym znajdują się niebezpieczne substancje chemiczne, musi zostać usunięty. Prace oczyszczające już się rozpoczęły i potrwają około 3-4 miesięcy.
Po spotkaniu deweloper wydał komunikat, w którym zapewnił, że prace nie będą stanowić żadnego zagrożenia.
ZOBACZ CAŁY MATERIAŁ PROGRAMU "UWAGA!" TVN.
Inwestycja przy ul. Obozowej 20
"Uwaga!" TVN/kw/ran