Przełożeni policjantów podejrzanych o przywłaszczenie towaru z rozlewni podrobionych perfum nie tylko nie zawiadomili prokuratury o nieprawidłowościach, ale wręcz próbowali je ukryć. – Niewiarygodna głupota – mówi nam jeden ze śledczych. – I wstyd – dodaje były oficer Centralnego Biura Śledczego Policji.
Afera wybuchła przed ponad tygodniem. 4 marca funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych KGP (czyli policji w policji) zatrzymali 16 policjantów z elitarnego Centralnego Biura Śledczego Policji. Zarzut: przywłaszczenie mienia w trakcie działań służbowych. Według BSW i prokuratury policjanci wzięli dla siebie część towaru, który mieli obowiązek skonfiskować. Stało się to w trakcie likwidacji rozlewni podrabianych perfum.
Ostatnia, 17. osoba podejrzana w tej sprawie została zatrzymana kilka dni temu. – Wobec ośmiu osób wszczęto procedurę wydalenia ze służby, pozostałe osoby zostały zawieszone w czynnościach służbowych – mówi kom. Agnieszka Hamelusz, rzeczniczka CBŚP.
Jeszcze nigdy w blisko 17-letniej historii biura nie zdarzyło się, by jednym śledztwem było objętych aż tylu funkcjonariuszy, na dodatek z tego samego wydziału. – Wstyd, żenada, obciach. Tym większy, że przecież ukradli podróbki – komentuje były oficer CBŚP.
Sześć osób w areszcie
Jak poinformowała prokuratura, 14 osób ma w tej sprawie postawione zarzuty przywłaszczenia mienia i przekroczenia uprawnień w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. To policjanci, którzy według ustaleń śledztwa, połasili się na podrabiane zegarki, odzież, obuwie i kosmetyki. W tej grupie są cztery kobiety i dziesięciu mężczyzn. Sześcioro z nich zostało już aresztowanych przez sąd: Grzegorz S., Maciej J., Szymon W., Jerzy W., Anna M., a w ostatni piątek także Teresa P.
Grozi im do 10 lat więzienia.
Mniej, bo jedynie pięć lat więzienia, grozi naczelnikowi wydziału do zwalczania zorganizowanej przestępczości ekonomicznej warszawskiego zarządu CBŚP oraz jego dwóm zastępcom. Prokuratura postawiła im zarzuty niedopełnienia obowiązków oraz utrudniania śledztwa. Na czym to miało polegać? – Tego na razie nie możemy ujawnić – zastrzega prok. Michał Dziekański, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
- Niewiarygodna głupota – mówi o postępowaniu naczelników wydziału osoba, która zna przebieg śledztwa. – Wiedzieli o aferze od samego początku, ale nie dość, że nie złożyli zawiadomienia do prokuratury, to jeszcze próbowali wszystko zatuszować. I to wtedy, kiedy byli już świadomi tego, że BSW też już wie – dodaje.
"Nie wszyscy pójdą na taką grandę"
Kiedy naczelnicy nie zareagowali, policjanci którzy byli świadkami przywłaszczenia, powiadomili o przestępstwie Biuro Spraw Wewnętrznych. – Było oczywiste, że nie wszyscy pójdą na taką grandę – komentuje nasz rozmówca.
Bo w sprawie nie chodzi o kradzież pojedynczych rzeczy z zabezpieczanych przez policję towarów, ale o dziesiątki, jeśli nie setki kartonów z podrabianymi rzeczami. Gdy miesiąc temu CBŚP informowało o rozbiciu gangu, który zajmował się sprzedażą tych rzeczy, podawano, że zabezpieczony towar wart jest ok. 10 mln zł. Na razie jednak nie wiadomo, ile z nich zostało przywłaszczonych przez policjantów.
Trwa wielkie liczenie. Nie ma pewności, kto ile rzeczy zabrał, bo najprawdopodobniej stało się to jeszcze przed sporządzeniem protokołów z zabezpieczenia. Na razie prokuratura opiera się więc na tym, co BSW znalazło podczas przeszukań w mieszkaniach policjantów i w ich pokojach w siedzibie warszawskiego CBŚP - bo i tam ukryto część towaru.
Zatrzymany w drodze do śmietnika
U niektórych było to kilka rzeczy, u innych kilkanaście albo kilkadziesiąt. Ale wieści o tym, że BSW będzie robić przeszukania szybko się rozeszły. Policjanci próbowali więc pozbyć się trefnego towaru. U jednego z nich funkcjonariusze "policji w policji" znaleźli tylko puste flakony po perfumach, a innego zatrzymali w drodze do śmietnika.
Jak już informowaliśmy, w CBŚP trwa kontrola. Stanowisko (oprócz naczelnika wydziału i jego zastępców) straciła też szefowa warszawskiego zarządu CBŚP.
- Zdarzyło się coś, co nie powinno wystąpić. My bardzo mocno stawiamy na wymagania związane z przestrzeganiem prawa przez samych funkcjonariuszy, na ich etykę, na ich etos, ale ludzie są różni. Niestety, zdarza się czasem tak, że coś ich skusi. No i ci się właśnie okazali słabi, coś ich skusiło – komentował Jarosław Zieliński, wiceszef MSWiA nadzorujący policję. - To jest sytuacja, która jest oczywiście bardzo przykra. Tylko prosiłbym, abyście państwo nie wyciągali wniosków, które by powodowały taką swoistą krzywdę w ocenie, w odbiorze, dla 100-tysięcznej formacji, jaką jest policja – mówił dziennikarzom wiceminister.
Piotr Machajski