W środę rano na placu Zawiszy wybuchały petardy, płonęły opony, a na jezdnię rolnicy - w ramach protestu - wyrzucili owoce, słomę i martwą świnię. Wszystkiemu przyglądali się zdezorientowani przechodnie.
Policja już kilka godzin później informowała o pierwszych zatrzymaniach w tej sprawie. Teraz zdradza dalsze szczegóły.
Policja nie wyklucza kolejnych zarzutów
- Osiem osób, które zatrzymaliśmy w środę, usłyszało zarzuty dotyczące popełniania czynu o charakterze chuligańskim, polegającym na tamowaniu ruchu - informuje Mariusz Mrozek z wydziału prasowego Komendy Stołecznej Policji.
To wykroczenie, za które grozi grzywna.
Po usłyszeniu zarzutów wszyscy zatrzymani zostali zwolnieni do domów.
Policja informuje o kolejnych zatrzymaniach. - Mamy ustaloną tożsamości kolejnych osób. Kompletowany jest materiał dowodowy. W momencie, kiedy będzie obszerny, będziemy mogli mówić o dalszych krokach, czysto procesowych, związanych między innymi z ewentualnym przedstawieniem zarzutów - dodał.
Policjanci zabezpieczyli miejski monitoring. Posiłkują się również nagraniami dostępnymi w przestrzeni publicznej. - Tak aby można było dokładnie zweryfikować nie tylko konkretną osobę i jej tożsamość, ale także to, czym się zajmowała, co dokładnie w tym czasie robiła - mówi Mrozek. Przypomina, że to konieczne, ponieważ "w polskim prawie nie ma odpowiedzialności zbiorowej".
Protest rolników
Protest nie był zgłoszony w ratuszu. Został zorganizowany jako zgromadzenie spontaniczne.
Do protestu odniósł się w środę szef MSWiA Joachim Brudziński, który podkreślił, że "z najwyższym szacunkiem podochodzi do rolników", ale w tym wypadku "chuliganeria, która sprowadziła realne zagrożenie zdrowia i życia na placu Zawiszy, musi ponieść konsekwencje wynikającego z obowiązującego w Polsce prawa".
Zbierali jabłka po proteście
Zbierali jabłka po proteście
kz/pm