Nie byłoby tej sprawy, gdyby nie banalna awantura przed blokiem na warszawskim Grochowie. I, jak mówili znający sprawę policjanci, szaleńcza miłość, a potem zazdrość głównego oskarżonego. To z tych powodów wyszła na jaw zbrodnia sprzed blisko ćwierć wieku.
W środę wczesnym popołudniem Sąd Okręgowy Warszawa-Praga ogłosił wyrok w tej sprawie. Bogdan G. został skazany na osiem lat więzienia, a Monika S. została uniewinniona.
Nikt się nie przejął
Jeszcze dwa lata temu o zabójstwie Zenona S. wiedzieli jedynie jego córka 42-letnia Monika S. oraz jej partner 49-letni Bogdan G. I jeszcze jedna osoba, ale jak się później okazało, nic z tą wiedzą nie zrobiła.
To właśnie G. któregoś dnia (nie wiadomo dokładnie którego) 1995 roku zadał Zenonowi S. śmiertelny cios. Tłumaczył, że chciał uwolnić rodzinę od złego ojca i męża. S. był alkoholikiem, zdradzał żonę, znikał z domu na całe dnie, a kiedy już w nim był, to urządzał awantury.
Przez ponad 22 lata zniknięcie Zenona S. nie wzbudzało szczególnego zainteresowania. - Nikt się tym za bardzo nie przejął, żeby nie powiedzieć, że poczuł ulgę - przyznał w rozmowie z nami stołeczny policjant.
Aż do czasu awantury w bloku przy Ostrobramskiej, która wybuchła 4 marca 2017 roku.
Doszło do sprzeczki
- Policjanci dostali zgłoszenie, że w mieszkaniu zgłaszającej zabarykadował się jej były konkubent, 48-letni Bogdan G., który nie ma zamiaru wpuścić jej i jej partnera do środka. Wcześniej mężczyzna groził byłej partnerce, że ją zabije - relacjonował Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji, gdy po raz pierwszy opisywaliśmy tę sprawę. - Do lokalu udało się wejść natomiast funkcjonariuszom policji. W trakcie interwencji pomiędzy Bogdanem G. a Moniką S. doszło do kolejnej sprzeczki - dodawał Marczak.
Oficer Komendy Stołecznej tak zapamiętał tamte wydarzenia: - To była rutynowa interwencja, awantura miedzy kobietą a mężczyzną. Podjechał patrol. Wylegitymowali państwa, pouczyli. W pewnym momencie on mówi do niej przy policjantach: "Skoro ty tak, to ja opowiem, jak żeśmy ojca zabili".
I opowiedział. Kilka godzin później na komendzie przyznał się do zbrodni.
Za pomoc psychiczną
Zdaniem prokuratury,oboje powinni odpowiadać za zabójstwo. On za dokonanie, ona za "pomoc psychiczną". Tą pomocą miała być aprobata dla zbrodni. Dla Bogdana G. oskarżyciel żądał 25 lat więzienia, dla Moniki S. - ośmiu.
Zdaniem mec. Katarzyny Gajowniczek-Pruszyńskiej, obrończyni Moniki S. nie było ma żadnego dowodu, że jej klientka udzieliła oskarżonemu takiej pomocy. Mogłaby co najwyżej odpowiadać za znieważenie zwłok. Ale to przestępstwo już się przedawniło.
Dlatego adwokat wniosła o uniewinnienie Moniki S.
Z kolei Zbigniew Plichtowicz, obrońca Bogdana G. przekonywał sąd, że G. zasłużył na nadzwyczajne złagodzenie kary, bo ujawnił wszystkie okoliczności zbrodni.
Sąd przyznał rację obrońcom. Przede wszystkim uniewinnił Monikę S. Skład kierowany przez sędzię Barbarę Piwnik, uznał, że nie można przyjąć, iż S. "psychicznie pomogła" w zabójstwie w sytuacji, kiedy w chwili zabójstwa miała ograniczoną poczytalność. A tak orzekli biegli.
"Jaki to sygnał?"
Sąd skrytykował koncepcję prokuratury, której zdaniem oskarżona pomogła Bogdanowi G. dokonać zabójstwa swoją "potakująco-milczącą obecnością". To cytat z uzasadnienia aktu oskarżonego.
Sędzia Piwnik zwróciła też uwagę, że w chwili zabójstwa ojca, Monika S. była w trakcie dojrzewania, była nastolatką. - Z całą pewnością była osobą niedojrzała, podatną na wpływy - zaznaczyła sędzia. Podkreśliła też, że wątpliwości trzeba zawsze rozstrzygać na korzyść oskarżonego.
Sędziowie zwracali uwagę na okoliczności, w jakich doszło do zbrodni, przede wszystkim na to, jak Zenon S. traktował swoich bliskich.
Sędzia Piwnik zauważyła też, że prokuratura domagała się dla oskarżonego kary specjalnej, bo za taką uważana jest kara 25 lat więzienia, w sytuacji, w której pomógł on śledczym w wyjaśnieniu okoliczności zbrodni. A bez jego udziału, sprawa na zawsze pozostałaby niewykryta.
- Jaki to jest sygnał dla innych osób, które dostarczają dowody przeciwko sobie - pytała sędzia Piwnik, spoglądając w stronę oskarżycielki z południowopraskiej prokuratury.
Sąd co prawda nie obniżył nadzwyczajnie kary, jak chciał tego adwokat Bogdana G., ale orzekł najniższą z możliwych za zabójstwo - osiem lat więzienia.
Ciało poćwiartowali
Według policjantów znających sprawę Bogdan G. był w Monice S. szaleńczo zakochany. To dlatego zdecydował się na zabójstwo jej ojca. Później nie mógł pogodzić się z tym, że Monika S. ma innego partnera, więc zaprowadził ich oboje na ławę oskarżonych.
Policji nie udało się odnaleźć ciała zmarłego. Jego zwłoki leżały w mieszkaniu jeszcze przez dwa dni. Potem Bogdan G. i Monika S. poćwiartowali je w reklamówkach, autobusem wywieźli w okolicę dzisiejszego węzła Marsa. Tam części ciała wrzucili do kanałku.
Środowy wyrok nie jest prawomocny.
Piotr Machajski