Mieszkańcy bloku przy Fasolowej krytykują strażaków. Twierdzą, że ci zbyt późno przystąpili do akcji, mieli problemy ze zlokalizowaniem hydrantów, a woda miała zbyt niskie ciśnienie. - Ludzie patrzą, że na górze się pali, a na dole strażacy mocują się z drzewem. A my właśnie robimy miejsce na podnośnik! - odpowiada rzecznik komendy.
Nie milkną komentarze po środowym pożarze budynku wielorodzinnego przy Fasolowej we Włochach. Ogień zniszczył dwukondygnacyjne mieszkanie i dach bloku, a około 40 lokali zostało poważnie zalanych wodą.
Część mieszkańców i internautów komentujących pracę strażaków ocenia, że przystąpili oni do gaszenia zbyt późno, mieli problemy z zlokalizowaniem hydrantów, gasili ogień wodą pod niskim ciśnieniem i nie mogli dojechać wozami do celu.
"Najpierw robimy miejsce"
Zapytaliśmy, jak działania przy pożarze wyglądają od strony strażaków. Jak wyjaśniał Artur Laudy, obserwujący ich mieszkańcy mogą mieć mylne wrażenie, że pracują wolno, jednak do przystąpienia do samego gaszenia ognia niezbędne jest przygotowanie.
- Pożar wychodził od strony dziedzińca budynku. Tam nie ma drogi pożarowej. Dlatego strażacy musieli zrobić sobie miejsce na ustawienie sprzętu. Żeby zainstalować podnośnik, niezbędne było usunięcie wszystkich przeszkód, w tym drzewa. Ucierpiały też niektóre elementy placu zabaw dla dzieci i sam trawnik rozjeżdżony kołami. Mieszkańcy widzą tylko, że na górze jest ogień, a na dole strażacy mocują się z drzewem - tłumaczy.
W budynku znajdował się tzw. suchy pion, pozwalający strażakom wpinać się do ujęć wody na każdym piętrze. Jednak, jak sami informują, nie zawsze ta infrastruktura działa. Dlatego rozwinęli własne węże gaśnicze po schodach przez wszystkie piętra.
- Przy tak dużej liczbie jednostek zaangażowanych w akcję korzystaliśmy z wody na naszych samochodach wyposażonych w motopompy, dlatego ciśnienie w hydrantach nie miało wielkiego znaczenia - podkreślił Laudy.
Spłonęło mieszkanie i 300 m kw dachu
Przed południem straż pożarna podsumował akcję. - Pożar średni, ucierpiało 300 m kwadratowych dachu i mieszkanie dwukondygnacyjne. Prawdopodobnie pożar rozprzestrzeniał się od tego mieszkania, konkretnie kuchni na dach budynku po konstrukcji drewnianej - poinformował rzecznik prasowy stołecznej straży.
Jak dodał, strażacy mieli utrudniony dostęp do dachu budynku i samego mieszkania, źródła pożaru. Było w nim pełno materiałów nie tylko palnych, ale wszelakich.
- Łatwiej byłoby powiedzieć, czego tam nie było. Od odzieży, po zbiorniki, sprzęt AGD, fragmenty elektronarzędzi. W pierwszym momencie dojście do źródła pożaru było niemożliwe. Strażacy po otworzeniu drzwi zobaczyli kupę rzeczy, które uniemożliwiały im wejście do tego mieszkania. Mogli czołgać się po stercie pod dachem, ale kamery termowizyjny podpowiadały, że wszystko jest tak gorące, że byli w stanie tego wykonać. Cześć rzeczy z mieszkania należało odrzucić - podsumowuje Laudy.
Ewakuowali mężczyznę
Jednocześnie prowadzono działania z dwóch sąsiednich klatek schodowych. Tam strażacy próbowali dostać się na strych. - W tym miejscu doszło do rozgorzenia, temperatura i zadymienie uniemożliwiały nasze wejście - dodał Laudy.
Z mieszkania, w którym wybuchł pożar ewakuowano mężczyznę, prawdopodobnie właściciela lokalu. Najpierw trafił pod opiekę ratowników, jednak lekarze stwierdzili, że nie wymaga hospitalizacji.
Następnie został zatrzymany przez policję. Dalej nie wiadomo, co było przyczyna pożaru i jak przekonują strażacy wyjaśnienie tego nie będzie łatwe. - W mieszkaniu na pewno doszło do rozpoczęcia procesu spalania tych wszystkich zgromadzonych materiałów. Co było przyczyną, będzie trudne do ustalenia nawet dla biegłych, ze względu na duże zniszczenia. Temperatura przyczyniła się do zniszczenia tynków w kuchni, okopceniu uległy wszystkie pomieszczenia lokalu - dodał rzecznik stołecznej komendy straży pożarnej.
Relacja mieszkanki budynku przy ulicy Fasolowej:
skz/r