Marek M.: kupowanie roszczeń jest jak gra w totolotka, kupuje się los

[object Object]
Janusz Baranek przed komisjąTVN24
wideo 2/10

Komisja Patryka Jakiego badała zwrot kamienicy przy Dahlbergha 5 na Woli. Część budynku odzyskał znany z handlu roszczeniami Marek M., który przyszedł na posiedzenie. "Ze względów zdrowotnych" nie był na sali podczas przesłuchania świadków, ale sam złożył na koniec zeznania. Przesłuchiwani byli też lokatorzy nieruchomości i urzędnicy ratusza.

Do tej pory Marek M. na komisji weryfikacyjnej albo nie stawiał się wcale (jak w przypadku Hożej 25a), albo nie chciał odpowiadać na pytania (tak jak w sprawie Nabielaka 9). Na poniedziałkowe posiedzenie dotyczące Dahlbergha 5 został wezwany, bo w 2006 roku odzyskał część nieruchomości. Stawił się i przez kilka godzin odpowiadał na pytania.

Te były bardzo szczegółowe i dotyczyły różnych spraw (nie tylko kamienicy na Woli). Marek M. nie zawsze był konkretny. Często mówił, że "nie pamięta" i "nie wie". W wielu przypadkach opowiadał zdawkowo, czasem opryskliwie. Kiedy przewodniczący Patryk Jaki zapytał, dlaczego mieszkanie w budynku przy Nabielaka sprzedał swojemu znajomemu jedynie za 10 tysięcy złotych, M. powiedział krótko: "bo nie za 20".

W sprawie Dahlbergha 5 Marek M. oświadczył, że nie jest właścicielem nieruchomości, a udziały odsprzedał w 2009 roku matce (której jest pełnomocnikiem). Zżymał się na przewodniczącego, kiedy ten zapytał o "podwyżki czynszów mające na celu doprowadzenie do zadłużenia i eksmisji lokatorów". - Czynsze były podnoszone, bo kamienica wymagała remontu i trzeba było na niego uzbierać. A lokatorzy nie płacili żadnych czynszów, nawet małych - przekonywał.

Szczególny był moment, kiedy Patryk Jaki próbował precyzyjnie ustalić, do ilu nieruchomości Marek M. lub jego matka mają udziały lub roszczenia. Wyciągnął kartkę ze spisem adresów. Punkt po punkcie przez 10 minut wyczytywał kolejne nazwy: przy Saskiej, Krakowskim Przedmieściu, Targowej, Alejach Jerozolimskich. Niektóre z nich M. potwierdzał (mówiąc, że ma roszczenia lub udziały), do części zaprzeczał. - Z mojego punktu widzenia kupowanie roszczeń jest jak gra w totolotka. Kupuje się los - stwierdził Marek M.

Ważnym momentem posiedzenia były zeznania lokatorów z Dahlbergha 5, długo opowiadających o uciążliwościach, z jakimi musieli się borykać. Wyliczali m.in. przerwy w dostawie oświetlenia, głośne i zakrapiane alkoholem imprezy organizowane przez znajomego Marka M. - Zorganizował nawet "tydzień piromana". Rozpalał ogniska, w których palił piankową kanapę, opony, wrzucał wszystko co ogień mógł strawić: drabinę, ławki, śmieci - wspominał Janusz Baranek, jeden z lokatorów.

Baranek dodał też, że sam uległ wypadkowi. - Doszło do zaczadzenia. Wszystko wydarzyło się w wigilię, dlatego święta spędziłem w komorze hiperbarycznej - powiedział.

Oprócz lokatorów i współwłaścicieli kamienicy przed komisją pojawili się urzędnicy dawnego Biura Gospodarki Nieruchomościami. W swoich zeznaniach potwierdzili m.in. tezy, które padły na poprzednich posiedzeniach (w sprawie innych nieruchomości), że kiedy wiceszefem biura był Jakub R. obowiązywał nakaz wydawania 300 decyzji zwrotowych rocznie.

TAK RELACJONOWALIŚMY POSIEDZENIE:

21.45. Przewodniczący komisji zamknął posiedzenie.

21.30. Skończyło się przesłuchanie Marka. M. Na krótkie (pewnie ze względu na późną porę) pytania członków komisji odpowiadali później przedstawiciele stołecznego ratusza.

Kiedy przyszło do składania oświadczeń końcowych, strony zadeklarowały, że złożą je pisemnie (zrezygnowano z ustnych wystąpień na sali).

Głos zabrała jedynie mecenas miasta stołecznego Warszawy Zofia Gajewska. Odniosła się do swojej wcześniejszej wypowiedzi - o tym, że komisja zajmuje się kamienicą "dla jednego lokatora". Słowa te nie zostały dobrze przyjęte chociażby przez obecnych na sali członków rady społecznej.

- Miałam po prostu większe oczekiwania w stosunku do pana [Patryka Jakiego - red.]. To dobrze, że spotykamy się w sprawie Dahlberga 5, ale dlaczego nie mówimy o dużej ustawie reprywatyzacyjnej, której wciąż nie ma? Pan już nawet o nią nie walczy - mówiła mecenas do przewodniczącego komisji.

Komisja w sprawie DahlberghaMarcin Obara / PAP

19.50. Trwa przesłuchiwanie Marka M., który przejął część kamienicy przy Dahlbergha 5. Poseł PiS Paweł Lisiecki zapytał M. o stowarzyszenie, które założył przed laty wraz z matką, o nazwie Poszkodowani. Organizacja miała udzielać pomocy dawnym spadkobiercom właścicieli nieruchomości w Warszawie i dawać wsparcie w negocjacjach z miastem.

- Przyszedł do mnie jeden człowiek, od którego za 100 złotych kupił pan roszczenia do udziałów w pewnej nieruchomości i powiedział, że przez stowarzyszenie Poszkodowani jest jeszcze bardziej poszkodowany niż wcześniej - wspominał Lisiecki.

M. przyznał, że nie pamięta takiej sytuacji ani osoby, od której miałby odkupić udziały za 100 zł.

Poseł Jan Mosiński (PiS) pytał Marka M. o znajomość z byłym wiceszefem Biura Gospodarki Nieruchomościami Jakubem R. - To był dyrektor, dla mnie nieosiągalny. Wiem jak wyglądał. Kiedy byłem w BGN i go widziałem, to grzecznościowo się ukłoniłem - wspominał M.

Jako kolejny pytania zadawał poseł Platformy Obywatelskiej Robert Kropiwnicki. - Czym się pan zajmuje obecnie? - zagaił na wstępie. Marek M. po chwili ciszy przyznał: "ja się teraz źle czuję i zdrowiem się zajmuję, swoim".

Dalej M. przyznał, że jego zdaniem, niezbyt dobrze zna się na zarządzaniu nieruchomościami. - Znam się kawiarnianie. Jak przyjdę do kawiarni z kolegami to znam się super, ale jak trzeba podjąć jakieś decyzje, to się nie znam wcale - stwierdził.

Tu wtrącił się szybko Patryk Jaki. - Chyba nie ma drugiej takiej osoby w Warszawie, która miałaby udziały w 50 nieruchomościach - skomentował przewodniczący.

- Są przecież osoby, które mają 50 samochodów i co z tego? - odpowiedział mu Marek M. - Z mojego punktu widzenia kupowanie roszczeń jest jak gra w totolotka. Kupuje się los i jest minimalna szansa… - dodał nie kończąc zdania.

Kiedy jeden z członków komisji Adam Zieliński zapytał Marka M, skąd wie od kogo kupować takie losy, ten odpowiedział: "jeżeli ktoś się czymś interesuje, to na rynku są takie informacje".

Dalej poseł Kropiwnicki chciał wiedzieć, czy Marek M. ma udziały do nieruchomości przy Srebrnej 16 (którą posiada związana z PiS spółka Srebrna). - Interesowałem się tym - przyznał Marek M. - Ale dla mnie to sprawa przegrana. Są nieodwracalne skutki prawne - dodał.

Następnie przez kilkadziesiąt minut przewodniczący Jaki próbował precyzyjnie ustalić, do ilu nieruchomości Marek M. lub jego matka mają udziały lub roszczenia. M. przekonywał, że nie pamięta. Wymienił ledwie pięć adresów, co do których i tak "nie miał pewności".

Jaki wyciągnął więc kartkę, na której miał wypisaną długą listę adresów. Punkt po punkcie przez 10 minut wyczytywał kolejne nazwy. Co do większości M. potwierdzał, że ma roszczenia. Do części, że posiada udziały. W przypadku kilku stwierdził, że nie ma z nimi nic wspólnego.

Na koniec członek komisji z ramienia Nowoczesnej Paweł Rabiej zapytał Marka M., czy nie żałuję, że zreprywatyzował część budynku przy Dahlbergha 5. - Oczywiście że żałuję. To wszystko trwało 20 lat, można było w tym czasie zająć się czymś przyjemniejszym. Gdybym dziś miał podejmować decyzję, to bym się nie zdecydował - odpowiedział.

19.00 Zakończyło się przesłuchanie Przemysława Jaszke. Rozpoczęło przesłuchanie Marka M., który odzyskał część kamienicy przy Dahlbergha.

- Czy zna pan jakiegoś z polityków? Czy rozmawiał pan kiedykolwiek z Hanną Gronkiewicz-Waltz? - pytał na wstępie przewodniczący Jaki. Marek M. odpowiedział przecząco. Przyznał jednak, że zna mecenasa Roberta N. - Był moim pełnomocnikiem - stwierdził M.

Dalej Jaki zapytał Marka M. o jego spotkanie z byłym burmistrzem Woli, do którego miało dojść w 2007 roku. Po tym spotkaniu burmistrz sporządził notatkę, w której napisał, że Marek M. oświadczył, że chce doprowadzić do wyprowadzki lokatorów poprzez zadłużenie.

Marek M. stanowczo temu zaprzeczył. Powiedział, że spotkania nie pamięta. - Choć może było - nadmienił. - Ale na pewno nie padły tam żadne takie słowa. Jeśli ktoś napisał tak w notatce, to sobie to po prostu wymyślił - zapewniał Marek M.

Przewodniczący pytał współwłaściciela, czy to prawda, że podnosił czynsze, by eksmitować mieszkańców. Marek M. ponownie zaprzeczył. - Czynsze były podnoszone, bo kamienica wymagała remontu i trzeba było na niego uzbierać. A lokatorzy nie płacili żadnych czynszów, nawet małych - odpowiedział.

Marek M. wskazał dalej, że "miał dosyć" i pozbył się kamienicy przy Dahlbergha. - No tak, sprzedał ją pan mamie - skomentował Jaki.

Pytania do strony szybko zaczęły odbiegać od kwestii kamienicy przy Dahlbergha. Jaki dopytywał między innymi o sprawę Nabielaka 9 - nieruchomości, której właścicielem również był Marek M. Komisja weryfikacyjna zajmowała się tą sprawą i orzekła, że M. powinien zwrócić miastu trzy miliony uzyskane ze sprzedaży lokali w tym budynku.

- Komisja prowadzi postępowanie egzekucyjne i nie może nic od pana ściągnąć. Gdzie są te pieniądze? Co się z nimi stało? - krzyczał Jaki. Marek M. ze spokojem przyznał, że "nie sprzedawał żadnych mieszkań". I uciął temat.

Poseł Paweł Lisiecki zapytał z kolei, czy Marek M. nadal współpracuje z Hubertem Massalskim. Ten powiedział, że nie i dodał, że nie wie, czy umowa z Massalskim obowiązuje nadal, czy została rozwiązana.

Na większość pytań Marek M. odpowiadał podobnie, że "nie wie", "nie pamięta", "nie ma z kamienicą nic wspólnego, bo nie jest jej współwłaścicielem".

Dalej członkowie komisji pytali Marka M. o jego znajomego, wspomnianego wcześniej Kamila.

M. przyznał, że mężczyzna przy Dahlbergha mieszkał "na zasadzie umowy użyczenia, za nic nie płacił". - Nie miał gdzie mieszkać, był znajomym. To było wygodne, by sprawował pieczę nad budynkiem - tłumaczył Marek M. Kiedy poseł Lisiecki powiedział, że mężczyzna "zatruwał życie lokatorom", M. stwierdził, że było odwrotnie.

Pytali także o Massalskiego. - Dlaczego sprzedał pan, a w zasadzie pana mama Massalskiemu lokal przy Nabielaka 9 za 10 tysięcy złotych? - zapytał Marka M. Patryk Jaki.

- Bo nie za 20 tysięcy - skwitował krótko M.

"Od 2009 roku nie jestem właścicielem kamienicy"
"Od 2009 roku nie jestem właścicielem kamienicy"TVN24

18.44 Trwa przesłuchanie Przemysława Jaszke, współwłaściciela kamienicy przy Dahlbergha 5. Adam Zieliński (członek komisji z ramienia Kukiz’15) zapytał stronę, jak sobie wyobrażał pozytywny scenariusz przejęcia nieruchomości - w momencie, gdy starał się o jej zwrot.

- Pozytywny scenariusz? Każdy, oby inny niż ten, który jest obecnie - odpowiedział Jaszke.

Zieliński pytał też, kiedy i w jakich okolicznościach poznał Marka M. Współwłaściciel odpowiedział, że było to kilkanaście lat temu. - Pan Marek M. odszukał mnie jako spadkobiercę. Powiedział, że się stara o kamienicę przy Dahlbergha i może mi pomóc - wyjaśnił Jaszke.

Jako kolejny zadawał pytania poseł PO Robert Kropiwnicki. - Ja wciąż nie rozumiem, dlaczego państwo nie zawiązali wspólnoty i nie podzielili tej nieruchomości - skomentował. Jaszke przyznał, że był taki pomysł, ale "rozmył się".

17.35 Rozpoczęło się przesłuchiwanie stron. Jako pierwszy zeznaje Przemysław Jaszke, jeden ze współwłaścicieli kamienicy przy Dahlbergha. - Padło tutaj dużo ciężkich słów, w tym o nękaniu lokatorów. Chciałbym tylko nadmienić, że wobec mnie osobiście nie padł żaden konkretny zarzut - wskazał na wstępie Jaszke.

Co do samego zwrotu budynku skomentował: "uważałem, że po latach niesprawiedliwości to dobry krok, ale odniosłem wrażenie, że szanowna komisja chce nas cofnąć do czasów Polski Ludowej".

Zapewnił, że wykonał wiele prac i remontów w nieruchomości. Wymienił naprawę parteru, wypompowanie wody po zalaniu, wymianę rur spustowych czy dwukrotne naprawy dachu.

- Co do tyrady i wywodów pana Baranka, odnoszę wrażenie, że to on jest uzurpatorem i właścicielem kamienicy, bo to on posiada klucze do bramy wjazdowej i do strychu - mówił dalej współwłaściciel. Pan Janusz Baranek to pierwszy świadek, którego zeznania zostały opisane we wcześniejszej części relacji. Jaszke wiele razy zarzucił mu - tu cytat - "mijanie się z prawdą".

Następnie dodał: "na tej inwestycji byłem stratny 40-50 tysięcy". - Tyle mnie kosztowała wspaniała nieruchomość - skomentował nie bez ironii.

Jaszke jest prawowitym spadkobiercą po dawnym właścicielu kamienicy Michale Czarneckim. - Jak to się stało, ze część udziałów do kamienicy dostał - również po panu Czarneckim - Marek M., a nie pan? - dociekał przewodniczący Patryk Jaki. - Ja jestem spadkobiercą testamentowym, a pan Marek M. parę lat wcześniej podpisał umowę z panem Czarneckim - odpowiedział Jaszke.

Dość zaskakujące - również dla samego Przemysława Jaszke - wydawało się kolejne pytanie przewodniczącego. Jaki zapytał, jak to się stało, że Jaszke sprzedał Markowi M. swoje prawo do odszkodowania za bezumowne korzystanie z lokalu za ledwie… 100 złotych. Kwota jest zaskakująca biorąc pod uwagę fakt, że wysokość takiego odszkodowania może sięgać kilku milionów złotych.

Jaszke wydawał się zaskoczony. - Być może [podpisał taką umowę - red.], nie pamiętam jej - odpowiedział. Dodał, że na co dzień nie współpracuje raczej z Markiem M.

- Ja sam czuję się jako osoba pokrzywdzona. Może inaczej niż lokatorzy, ale pokrzywdzona - stwierdził stanowczo Jaszke. Zapewnił, że z tytułu posiadania nieruchomości nie otrzymał ani złotówki.

Podczas zadawania pytań przewodniczący komisji wrócił do wątku zakwaterowanego w kamienicy przy Dahlbergha 5 znajomego Marka M. - Kamila, o którym była mowa na początku posiedzenia. Mężczyzna - jak mówili lokatorzy - często organizował głośne imprezy, rozpalał ogniska i grill na klatce schodowej. W ten sposób miał "uprzykrzać mieszkańcom życie".

Jaszke przyznał wprost, że nie wie, na jakiej podstawie znajomy Marka M. zamieszkiwał kamienicę. Przyznał jedynie, że "na pewno nie kupił mieszkania".

- A czy wie pan, że pan Kamil ma dwa wyroki na koncie? - zapytał Jaki.

- Nie, tego nie wiem - odpowiedział Jaszke.

Członkowie komisji dopytywali Jaszke o Huberta Massalskiego, zarządcę nieruchomości. Chcieli wiedzieć, dlaczego akurat on został wybrany na tę funkcję. - Scedowałem ten wybór na Marka M. - odpowiedział.

Dopytywany o skargi mieszkańców i upomnienia dzielnicy (właśnie na zarządcę) przyznawał, że nie podejmował żadnych interwencji w tej sprawie. Mówił też, że nie miał zbyt częstego kontaktu z panem Massalskim, nie rozmawiał o nim z Markiem M. - A czy pan w ogóle wie, gdzie są pieniądze ściągane przez 10 lat za czynsze? Pan wie, ile ich w ogóle było - pytał Sebastian Kaleta.

Przemysław Jaszke odpowiedział krótko: "nie wiem".

17.30 Komisja zakończyła przesłuchiwanie Krystyny Pajuk, która była ostatnim świadkiem. Chciała przystąpić do przesłuchiwania stron, ale wniosek dowodowy złożył pełnomocnik Marka M. - mecenas Tomasz Deluga. Poprosił, by komisja zwróciła się do dzielnicy Wola o wykaz wpłat lokatorów z Dahlbergha 5. Przewodniczący Patryk Jaki wyraził zgodę, ale poprosił o dostarczenie wniosku na piśmie.

17.00 Zakończyło się przesłuchanie byłego burmistrza Woli. Przewodniczący wezwał kolejnego świadka - Krystynę Pajuk, urzędniczkę dawnego Biura Gospodarki Nieruchomościami i referentkę sprawy przy Dahlbergha 5.

Świadek poinformowała na wstępie, że sprawą Dahlbergha 5 zajmowała się od 2007 roku do 2009. - Przygotowywałam projekt decyzji na działkę niezabudowaną, czyli podwórko przy kamienicy - wskazała. Dopytywana dodała, że jej zdaniem "z decyzją wszystko było w porządku".

Pajuk, podobnie jak poprzedni zeznający urzędnik Jerzy Pałysa, była pytana o konieczność wydawania 300 decyzji zwrotowych rocznie. Potwierdziła, że kiedy Jakub R. był wicedyrektorem BGN obowiązywał taki target. - Za czasów Jerzego M. target został zmieniony na dwie decyzje miesięcznie na pracownika - dodała. Przyznała, że wydawało jej się to dziwne, ale "przyjmowała decyzje przełożonych".

Wątek "normy" kontynuowali w swoich pytaniach przedstawiciele stron. - Czy po zlikwidowaniu BGN, kiedy w ratuszu powstało Biuro Dekretowe takie normy nadal obowiązują? - zapytała mecenas miasta Zofia Gajewska. - Absolutnie nie. Skończyły się wraz z odejściem byłego wicedyrektora Jerzego M. - odpowiedziała Krystyna Pajuk.

- [Marek M. - red.] Często przychodził do urzędu. Myślę, że w każdym tygodniu, czasem raz na dwa tygodnie - wspominała dalej urzędniczka.

15.45 Zakończyło się przesłuchanie Jerzego Pałysy i rozpoczęło Marka Andruka, byłego burmistrza dzielnicy Wola w latach 2006-2010.

- Jest pan twórcą słynnego już pisma z 2007 roku. To notatka po spotkaniu między innymi z Markiem M. Na końcu tego pisma jest informacja, że Marek M. nie ukrywał, że celem jego działania jest doprowadzenie do eksmisji mieszkańców przez zadłużenie. To jest sensacyjne, bo do tej pory nikt o tym głośno nie mówił - wskazał na wstępie Patryk Jaki, przewodniczący komisji.

Świadek przyznał, że notatka miała charakter służbowy - została przekazana ówczesnemu wiceprezydentowi Andrzejowi Jakubiakowi. Zapewnił, że nie dostał na nią odpowiedzi.

- Po tym spotkaniu odniosłem wrażenie, że nowi właściciele wiedzą, czego chcą. Wiedziałem, że dalsze rozmowy nic nie dają - mówił Andruk. - Jeżeli chodzi o zachowanie Marka M., to nie było ono agresywne ani konfrontacyjne. Po prostu był pewien siebie - dodał.

Wiceprzewodniczący komisji Sebastian Kaleta pytał, dlaczego dzielnica (mając część udziałów w kamienicy) zgodziła się przekazać zarząd nad budynkiem Hubertowi Massalskiemu.

- To była kuriozalna sytuacja. Miasto miało tylko 4/12 udziałów, a żeby zarządzać taką nieruchomością potrzebny jest zarządca. Miasto mając tyle udziałów, nie mogło wybrać swojego zarządcy - odpowiedział Andruk.

- A musiało się zgadzać na Massalskiego? - dociekał Kaleta.

- Gdybyśmy zaproponowali kogoś innego, pewnie zostalibyśmy przegłosowani - stwierdził były burmistrz.

Kolejna tura pytań dotyczyła działań podejmowanych przez dzielnicę w kamienicy przy Dahlbergha 5. Kaleta chciał wiedzieć, co władze Woli zrobiły, by pomóc mieszkańcom. Zwłaszcza, że na bieżąco otrzymywali sygnały od lokatorów o złym stanie budynku i nienależytym działaniu nowego zarządcy.

- Co robiono, by zatrzymać tragiczną sytuację mieszkańców? - pytał Kaleta. - Nie pamiętam - odpowiedział Andruk. Były burmistrz "nie pamiętał" także, aby weryfikował, jak nowy zarządca rozlicza się z dzielnicą i czy w ogóle to robi.

Burmistrz zapewnił jednak, że ze swoimi podwładnymi "działali tak dalece, jak było to możliwe".

Dopytywany przez członka komisji Łukasza Kondratko o Marka M., powiedział, że widział się z nim tylko raz - we wspomnianym już 2007 roku.

Burmistrz o zarządcy kamienicy
Burmistrz o zarządcy kamienicyTVN24

14.55 Komisja zakończyła przesłuchiwać lokatorów. Rozpoczęło się przesłuchanie Jerzego Pałysy, urzędnika z dawnego Biura Gospodarki Nieruchomościami. Obecnie - jak powiedział - nie pracuje już w ratuszu. - Przeszedłem do wydziału lokalowego w dzielnicy Żoliborz - poinformował.

Pałysa wskazał, że sprawą Dahlbergha 5 zajął się w 2009 roku, w końcówce całej sprawy. - Do rozpatrzenia została wówczas tylko część zawierająca garaże - stwierdził. Dopytywany dodał, że docierały do niego skargi lokatorów, głównie na złe traktowanego przez zarządcę.

Urzędnik przyznał, że działania urzędu miasta podejmowane w sprawie nieruchomości dekretowych i poszkodowanych lokatorów poprawiły się po przyjściu do ratusza Magdaleny Młochowskiej (pełnomocniczki miasta ds. lokatorów), która zyskała nowe kompetencje. Mówił, że o ile wcześniej często słyszał od przełożonych, że "coś jest niemożliwe" albo "to nie są kompetencje urzędu", to potem się to zmieniło.

Pałysa mówił też o zachowaniu Jakuba R., byłego wiceszefa BGN. - W 2009 roku, podczas wielkanocnego jajeczka złożył pracownikom biura życzenia (…). Potem zgromił nas, że nie wyrabiamy norm. Mówił, że jest pierwszy kwartał i pytał, gdzie jest te 300 decyzji, które mamy wyrobić - wspominał świadek.

Zadający pytania Sebastian Kaleta zgłębił ten wątek. W odpowiedzi na jego pytania Pałysa powiedział, że był nakaz wydawania 300 decyzji rocznie i miały to być decyzje o zwrocie budynku - decyzje odmowne nie wchodziły do tej puli. Doprecyzował też, że norma była narzucona na wydział, a nie na osobę.

Dopytywany z kolei o Marka M., Pałysa powiedział: "Pan Marek ma taki charakter, że dość często się przypomina. Nie da się o nim zapomnieć. Nie krzyczał ani nie wymuszał, ale był na tyle często w urzędzie, że nie dało się zapomnieć o temacie".

Adam Zieliński, członek komisji z ramienia Kukiz'15 zapytał świadka o jego relacje z szefem dawnego BGN Marcinem Bajką. Pałysa powiedział, że "kontakt był bardzo sporadyczny". - Pan Bajko był osobą bardzo zamkniętą. Wobec tego nasz kontakt ograniczał się do bardzo dalekiego "dzień dobry" - wskazał.

Mecenas Tomasz Deluga (pełnomocnik Marka M.) zapytał urzędnika o stan budynku w chwili przekazania. Pałysa przypomniał, że do sprawy dołączył dopiero w 2009 roku (reprywatyzacja miała miejsce trzy lata wcześniej), ale przyznał, że "stan techniczny jest opłakany i widoczny z daleka". - Podejrzewam, że to efekt lat, ile ten budynek posiada - dopowiedział.

14.20 Zakończyło się przesłuchanie Piotra Łowczyka i rozpoczęło kolejnego świadka - Jerzego Karczewskiego, który także był lokatorem kamienicy przy Dahlbergha 5.

Świadek podczas zeznań wyznał, że członkowie jego rodziny cierpią na epilepsję. - Kiedy zaczęła się sprawa z prywatnym przejęciem, cała rodzina była bardzo zaniepokojona. Wskutek tych wiadomości nasiliły się ataki choroby u żony i synów. Nie wiedziałem czym to się może skończyć, a chciałem jakoś pomóc rodzinie - opowiadał. Ostatecznie - jak dodał - zdecydował się pójść na ugodę z Markiem M. i wyprowadził się z kamienicy i wprowadził do teściowej.

14.10 Zakończyło się przesłuchanie Bożeny Baranek, a zaczęło Piotr Łowczyka - kolejnego lokatora kamienicy. Świadek powiedział, że mieszkał przy Dahlbergha od 1995 roku. - Nie wiedziałem, że tam są roszczenia, nie zostałem o tym poinformowany, a lokal wyremontowałem - wspominał.

Powiedział też, że kiedy dowiedział się o roszczeniach, złożył wniosek o przyznanie nowego lokalu. - Początkowo urząd powiedział, że nie dostanę drugiego lokalu - stwierdził Łowczyk. Zgłosił się z prośbą o pomoc do adwokata i ostatecznie się udało - z czasem dostał mieszkanie przy Karolkowej.

Świadek - dopytywany przez członków komisji - powiedział, że po reprywatyzacji "zaczął się koszmar". Budynek był w złym stanie, lała się woda, wyłączano oświetlenie.

13.45 Przewodniczący komisji wznowił posiedzenie po przerwie. Zaczęło się przesłuchanie drugiego świadka - Bożeny Baranek, żony poprzedniego świadka Janusza Baranka.

Sebastian Kaleta zapytał świadka, jak zmieniło się jej życie po reprywatyzacji budynku. - Na początku w ogóle nam się nie chciało wierzyć, że coś takiego jest możliwe - stwierdziła pani Baranek. - Nie wiedzieliśmy, jak to ugryźć. Pisaliśmy do wszystkich możliwych instytucji: do Fundacji Helsińskiej, Rzecznika Praw Obywatelskich, Trybunału Konstytucyjnego, prezydenta miasta, wiceprezydentów. Wszystkim "było przykro" i tyle - mówiła dalej.

Świadek wspomniała też o spotkaniu z prezydent Hanną Gronkiewicz-Waltz z 2007 roku (o którym mówił jej mąż, jest to we wcześniejszej części relacji). - Pani prezydent nie miała nam [lokatorom - red.] nic do powiedzenia - przyznała. - Na tym spotkaniu był pan R. [Jakub - były wiceszef Biura Gospodarki Nieruchomościami - red.]. Jakieś inne osoby z BGN. Twierdzili, że wszystko jest zgodnie z prawem i oni nic nie mogą zrobić - dopowiedziała.

Świadek zeznała, że mieszkańcy (na tym spotkaniu) mówili, że są w takiej sytuacji po reprywatyzacji, że "mogą nawet błagać" panią prezydent, by wstrzymała decyzję reprywatyzacyjną. Przewodniczący zapytał, jak prezydent na to zareagowała. - W ogóle nie zareagowała - odpowiedziała Baranek.

Baranek dalej mówiła, że "załamanie przyszło po rozmowach z urzędnikami". - Zaczynaliśmy sobie zdawać sprawę, kim my jesteśmy. Czuliśmy, że jesteśmy nikim, że nikt z nami nie chce rozmawiać, że my nie jesteśmy stroną, z nami się nie rozmawia, choć my mamy umowy cywilno-prawne, umowy najmu, to z nami nikt nie chce rozmawiać - dodała.

- Jak pisaliśmy pisma, że coś się dzieje, to miasto odpowiadało, że przekazuje to zarządcy - zeznawała. Jak dodała, zarządca się z lokatorami nie spotykał.

13.00 Zakończyło się przesłuchanie Janusza Baranka. Przewodniczący komisji ogłosił 40 minut przerwy.

12.30 Trwa przesłuchanie lokatora kamienicy Janusza Baranka. Po członkach komisji weryfikacyjnej pytania zaczęli zadawać przedstawiciele stron. Mecenas Piotr Jaszke, pełnomocnik jednego ze współwłaścicieli chciał wiedzieć, ile pozwów o niesłuszną podwyżkę czynszów wniósł świadek przeciwko nowym właścicielom.

- Złożyłem dwa wnioski o podwyżkę czynszu. (…) Sąd połączył te dwa postępowania. Nastąpiło rozstrzygnięcie sprawy w 2011 roku. Oddalono nasze powództwo. Motywując, że prywatni właściciele mogli żądać 32 złotych, a żądają tylko 16, więc "wszystko jest zgodne z prawem" - wyjaśniał Baranek. Nadmienił jednak, że część postępowań nadal jest w roku.

Mecenas pytał dalej, czy Baranek kiedykolwiek widział jego mocodawcę Przemysława Jaszke w budynku i czy wiedział o jego działaniach związanych z naprawą dachu. - Widywałem parokrotnie - odparł Baranek. A na drugie pytanie odpowiedział: "Raz widziałem, jak pan Jaszke próbował z buta otworzyć drzwi na strych".

- A czy wiadomo panu, że partycypował w kosztach wyczyszczenia dachu z ptasich odchodów?

- Mimo mojej dużej wiedzy, nie jestem stroną postępowania. Nic mi o tym nie wiadomo. Wiem tylko, że miasto pod naciskiem sanepidu i ewentualnymi karami postanowiło oczyścić strych we własnym zakresie - mówił Baranek.

Pełnomocnik Marka M. pytał z kolei o czynsz. Chciał wiedzieć, czy Baranek zastosował się do podwyżki z 2011 roku do 16 złotych za metr kwadratowy (i wyroku sądu w tej sprawie). - Nie, nie zastosowałem się i płaciłem czynsz po kwocie miejskiej - odpowiedział lokator. Dodał, że obecnie płaci około 7,58 złotych za metr (również na rzecz miasta). - Czy Pana zdaniem za 7 złotych można utrzyma taką nieruchomość? Przeprowadzić tam remonty? - dociekał dalej mecenas Deluga. - Oczywiście, ze tak - stwierdził krótko świadek.

Pełnomocnik Marka M. na koniec zapytał też o orzeczenie eksmisyjne wobec świadka. Baranek potwierdził, że takie orzeczenie sądowe zapadło, ale nie zostało wykonane. - Złożona została apelacja w sprawie eksmisji przez naszego pełnomocnika w imieniu moim i mojego ojca. Podobną apelację złożyła moja małżonka. Sprawa ojca i moja została oddalona z tytułu niedopełnienia braków formalnych. Po prostu nie została podpisana. Jeśli chodzi o apelację złożoną przez małżonkę, to jest dalej w toku - tłumaczył lokator.

Mecenas miasta st. Warszawy Zofia Gajewska chciała doprecyzować, ile rodzin mieszka obecnie przy Dahlberga 5. Kiedy Baranek odpowiedział, że tylko on z małżonką nie kryła zdziwienia. - Czyli dzisiaj komisja - dziewięciu szanownych członków i kilkadziesiąt osób z obsługi - spotkała się po to, żeby zająć się sprawą jednego lokatora? - zapytała.

Janusz Baranek przed komisją
Janusz Baranek przed komisjąTVN24

11.20 Trwa przesłuchanie Janusza Baranka, lokatora kamienicy przy Dahlbergha. Po Patryku Jakim pytania zaczął zadawać Łukasz Kondratko - członek komisji z ramienia Prawa i Sprawiedliwości.

Pytał świadka m.in. o remonty, które miały być przeprowadzone (w związku z nakazem Powiatowego Nadzoru Budowlanego). Chodziło na przykład o remont kominów i przewodów spalinowych, naprawę dachu i wyczyszczenie go z odchodów gołębi, a także naprawę podłogi i chodników. - Nic z tych zaleceń nie zostało tam wykonane - powiedział Baranek.

Poseł Prawa i Sprawiedliwości Jan Mosiński pytał m.in. o sprawy eksmisyjne lokatorów i zachowanie nowych właścicielem względem lokatorów. - Zauważyłem, że Marek M. jest dobrym psychologiem. Wybiera osoby, które są podatne, słabe. I na nich się skupia. Tu w kamienicy przy Dahlbergha też upatrzył sobie takie osoby. A z kolei tych Lokatorów, którzy wnieśli pozew o nieuzasadnione podwyżki nie nękał - wskazał lokator.

Sebastian Kaleta, również członek komisji z ramienia PiS, dopytywał o czynsz, jaki ma Janusz Baranek za swój lokal - chciał wiedzieć, ile płaci i komu: miastu czy Hubertowi Massalskiemu, który był zarządcą kamienicy przy Dahbelrgha.

Świadek odpowiedział, że od około pięciu-sześciu lat płaci czynsz na rachunek miasta, po stawce komunalnej. Zapewnił jednak, że wcześniej (między 2007 rokiem a 2012) płacił Massalskiemu.

- Pytam o to tak precyzyjnie, bo w ubiegły tygodniu zapytaliśmy miasto czy Hubert Massalski się z nimi rozliczał [przypomnijmy, część budynku należy do miasta - red.] - przyznał Kaleta. Dodał, że z odpowiedzi Zakładu Gospodarki Nieruchomościami na Woli wynika, że tych pieniędzy dzielnica nie otrzymała.

Poseł Platformy Obywatelskiej Robert Kropiwnicki zapytał Janusza Baranka, czy kiedykolwiek starał się o lokal zamienny. Lokator odpowiedział przecząco.

"Urzędniczka współczuła lokatorom"
"Urzędniczka współczuła lokatorom"TVN24

11.00 Janusz Baranek skończył swoje oświadczenie. Komisja przeszła do zadawania pytań. Przewodniczący Patryk Jaki chciał wiedzieć, od kiedy lokator mieszka przy Dahblergha. - Od 1959 roku - powiedział świadek.

Dopytywany o innych lokatorów z kamienicy powiedział: - Dziś zostaliśmy tam teoretycznie sami. Jest jeszcze jedna rodzina, która próbuje walczyć, ale sąsiad z tego mieszkania został eksmitowany - powiedział Baranek. - Marek M. pytał sąsiadów uporczywie, kiedy się wyprowadzą. Przypominał, że zadłużenie rośnie, że niebawem przyjdzie komornik. Wiele osób psychicznie nie wytrzymuje czegoś takiego - opisywał.

Mówił też, że nowy właściciel podniósł czynsz: z dwóch złotych za metr kwadratowych do 32 złotych.

Jaki długo pytał Baranka o jego znajomość z Jolantą Brzeską. Świadek przyznał, że w bardzo krótkim czasie zaprzyjaźnił się z założycielką ruchu lokatorskiego. - Rozmawialiśmy szczerze o wspólnych sprawach, naszych rodzinach. Jola nigdy nie miała żadnych wrogów - mówił dopytywany przez przewodniczącego o to, czy Brzeska mogła się komuś narazić.

Pytany z kolei o śmierć kobiety powiedział: "dotknęło nas to". - Jolanta Brzeska była motorem naszego stowarzyszenia. Osobą, która bardzo dobrze poruszała się w przepisach prawa, choć nie była prawnikiem. Uważam, że w tamtym okresie Jola dotarła do pewnych dokumentów, które mogły skompromitować naszych przeciwników - mówił Baranek.

- Co to za dokumenty? - zapytał Jaki.

- Tego się już nie dowiemy - odpowiedział.

Podczas przesłuchania Baranek wspomniał o wypadku, któremu uległ w grudniu 2010 roku. - Doszło do zaczadzenia - powiedział. Wszystko wydarzyło się w wigilię, dlatego święta spędził w komorze hiperbarycznej.

- W tym dniu kąpałem się. Okazało się, że po pewnym czasie piecyk gazowy zgasł. Wyszedłem z wanny i straciłem przytomność. Jak później inspektor pożarnictwa sprawdzał instalację piecyka gazowego, okazało się, że jest sprawna. Nastąpiło zablokowane odpływu spalin z piecyka i to spowodowało zatrucie - opisywał.

Dodał, że pozostali członkowie jego rodziny też zostali zabrani do szpitala w celu przebadania. - Mój stan był najgorszy - powiedział świadek.

Baranek o zatruciu czadem
Baranek o zatruciu czademTVN24

10.10 Rozpoczęło się przesłuchanie pierwszego świadka - Janusza Baranka, lokatora kamienicy przy Dahlbergha 5.

Baranek rozpoczął od swobodnego wystąpienia, w którym mówił o historii kamienicy. Przypomniał też, że decyzję reprywatyzacyjną w sprawie budynku podpisał Jakub R., były wiceszef nieistniejącego już Biura Gospodarki Nieruchomościami.

Jak mówił świadek, lokatorzy dowiedzieli się o reprywatyzacji ich kamienicy w styczniu 2007 roku, około godziny 22. Zawiadomienie miało być napisane na kartce a3 i wywieszone w budynku. - Grupa lokatorów udała się do administracji chcąc wyjaśnić całą sytuację - wspominał Baranek.

- Jedna z pań wyraziła współczucie lokatorom, że będą mieli do czynienia z Markiem M., który dał się poznać jako osoba bezwzględna, bezpardonowa (…) i źle traktująca urzędników, ale uspokoiła też lokatorów mówiąc, że miasto nadal jest właścicielem części nieruchomości - opisywał dalej świadek.

Mówił, że mieszkańcy szukali dalej pomocy na własną rękę. Poszli do urzędu dzielnicy, do urzędu miasta. Spotkali się z Jakubem R., który - jak wskazał Baranek - nie potrafił odpowiedzieć na większość ich pytań. - Jak rozumieć krótką pamięć wicedyrektora BGN, który nie pamiętał, jaką decyzję podpisywał trzy tygodnie wcześniej - skomentował lokator.

Dalej przypomniał, że mieszkańcy odbyli też spotkanie z samą prezydent Warszawy Hanną Gronkiewicz-Waltz. - Pojawił się na nim Paweł Terlecki, radny Prawa i Sprawiedliwości. Pani prezydent, gdy go zobaczyła, powiedziała: "ale zrobiliście sobie wejście, przecież mówiłam, że z PiS nie rozmawiam". Zażenowany radny opuścił salę - mówił Baranek.

- Lokatorzy pytali, co teraz z nimi będzie, bali się, że kamienicznik będzie chciał się ich pozbyć. Inni żądali wzruszenia decyzji [reprywatyzacyjnej - red.]. Jednak wyszli z gabinetu pani prezydent z niczym, zostali pozostawieni sami sobie - opisywał świadek.

Baranek wspomniał dalej, że po zwrocie budynku zaczął szukać informacji o Marku M. Natknął się na artykuł w prasie o włamaniu do mieszkania państwa Brzeskich z Nabielaka 9. - Nawiązałem kontakt z Jolantą Brzeską i zdobyłem od niej wiele niepokojących informacji - wskazał.

Przyznał też, że lokatorzy z Dahlbergha - po zwrocie budynku - podzielili się, choć do tej pory "byli jak jedna rodzina". - Jedni nawiązali współpracę ze stowarzyszeniem Jolanty Brzeskiej, inni nie dowierzali całej sytuacji, czekali na jej rozwój - mówił.

Baranek długo opowiadał też o nękaniu, jakiego wraz z rodziną i innymi lokatorami doświadczał będąc mieszkańcem kamienicy. Złożył w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury. - Wskazałem, że podejmowane są uporczywe działania mające na celu zmuszenie nas do opuszczenia budynku - powiedział.

- Marek M. zakwaterował tam [w kamienicy przy Dahlbergha - red.] swojego młodego przyjaciela, aby swym zachowaniem uprzykrzał życie innym lokatorom. Ten organizował imprezy, często z alkoholem (…). Zorganizował nawet "tydzień piromana". Rozpalał ogniska, w których palił piankową kanapę, opony, wrzucał wszystko co ogień mógł strawić: drabinę, ławki, śmieci - wspominał.

Wśród innych niedogodności Baranek wyliczał też m.in.: brak oświetlenia czy przerwy w dostawie wody. Przypomniał, że lokatorzy zwrócili się do sanepidu z prośbą o interwencję i w obawie przed zagrożeniem epidemiologicznym. Na dachu pojawiło się bowiem dzikie siedlisko gołębi. - Całe czas w okresie jesiennym i zimowym woda przecieka przez dziurawy dach, miesza się z odchodami gołębi i zalewa lokale - mówił.

Baranek o złożeniu zawiadomienia do prokuratury
Baranek o złożeniu zawiadomienia do prokuraturyTVN24

10.07 Przewodniczący komisji Patryk Jaki otworzył posiedzenie. Rozpoczął tradycyjnie - od sprawdzenia listy obecności wezwanych na posiedzenie stron i świadków. W charakterze stron stawili się: Marek M. i Przemysław Jaszke (obecni współwłaściciele nieruchomości) z pełnomocnikami - Tomaszem Delugą i Piotrem Jaszke.

Za miasto stołeczne Warszawa (miasto nadal jest właścicielem 4/12 części kamienicy) stawili się natomiast jego reprezentanci - mecenasi Zofia Gajewska i Bartosz Przeciechowski, a także dyrektor Biura Spraw Dekretowych Piotr Rodkiewicz.

Na wstępie pełnomocnik Marka M. złożył wniosek, aby jego klient nie musiał być obecny na sali podczas całego posiedzenia, ale tylko w chwili jego przesłuchania. Jest po przebytym zabiegu operacji przepukliny - wskazał i argumentował, że wielogodzinna pozycja siedząca z blizną pooperacyjną może być z powodów zdrowotnych niewskazana. Komisja wyraziła na to zgodę.

Komisja w sprawie DahlberghaMarcin Obara / PAP

Przedwojenna kamienica w prywatnym rękach

Dahlbergha 5 to przedwojenna kamienica położona niedaleko Lasku na Kole, między al. Prymasa Tysiąclecia, a al. Obrońców Grodna. Budynek (a w zasadzie jego część - 8/12) został przekazany w prywatne ręce w 2006 roku. Jednym z nowych właścicieli był i jest Marek M. - ten sam, który odzyskał kamienicę przy Nabielaka 9 czy Hożej 25a.

kw/mś

Pozostałe wiadomości

W sieci pojawiły się filmy nagrane podczas odbywającego się w weekend na Torze Wyścigów Konnych Służewiec Clout Festivalu. Widać na nich zachowanie niektórych ochroniarzy, którzy biją uczestników imprezy, wykręcają im ręce, a także ciągną ich po ziemi. Sprawą interesuje się policja, która zapewnia, że dostępne w sieci nagrania zostaną poddane analizie. Wyjaśnienia zapowiadają organizatorzy i firma ochroniarska.

Ochroniarze wykręcali ręce i ciągnęli po ziemi uczestników festiwalu. Policja analizuje nagrania

Ochroniarze wykręcali ręce i ciągnęli po ziemi uczestników festiwalu. Policja analizuje nagrania

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Dwuletni chłopiec zginął pod kołami samochodu ciężarowego w okolicach Ostrołęki (Mazowieckie). Do zdarzenia doszło, kiedy kierowca, który przyjechał z paszą dla zwierząt, manewrował na podwórku.

Tragedia pod Ostrołęką. Dwuletnie dziecko zginęło pod kołami ciężarówki

Tragedia pod Ostrołęką. Dwuletnie dziecko zginęło pod kołami ciężarówki

Źródło:
tvnwarszawa.pl

- Do gmachu Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej na rogu Nowogrodzkiej i Brackiej wszedł mężczyzna, który w torbie miał niebezpieczne przedmioty - powiedział Jakub Pacyniak ze śródmiejskiej policji. 44-latek został zatrzymany. Wstępne ustalenia prokuratora wykazały, że w tym przypadku "nie można mówić o popełnieniu przestępstwa".

Wszedł do ministerstwa z "niebezpiecznymi przedmiotami". Jest decyzja prokuratury

Wszedł do ministerstwa z "niebezpiecznymi przedmiotami". Jest decyzja prokuratury

Aktualizacja:
Źródło:
PAP, tvnwarszawa.pl

- W cztery następujące po sobie weekendy pociągi kursujące po linii obwodowej nie zatrzymają się przy peronie 9. Dworca Zachodniego - poinformował rzecznik PKP PLK Karol Jakubowski.

Pociągi nie zatrzymają się przy tym peronie. Utrudnienia dotyczą ponad 100 połączeń

Pociągi nie zatrzymają się przy tym peronie. Utrudnienia dotyczą ponad 100 połączeń

Źródło:
PAP

Do niebezpiecznego zdarzenia doszło we wtorek pod Garwolinem. Na auto, w którym znajdował się kierowca, runęło duże drzewo. Ze skutkami nocnej nawałnicy walczyli też straży z Wyszkowa. Dochodziło tam do podtopień, uszkodzone zostały dachy.

Drzewo runęło na auto, w środku był kierowca

Drzewo runęło na auto, w środku był kierowca

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Kryminalni z Targówka zatrzymali 41-letniego mieszkańca dzielnicy, który nie tylko był poszukiwany do odbycia kary pozbawienia wolności, ale też posiadał znaczną ilość narkotyków.

Właśnie miał odjeżdżać autem, został obezwładniony

Właśnie miał odjeżdżać autem, został obezwładniony

Źródło:
tvnwarszawa.pl

W Młocku niedaleko Ciechanowa 46-latka kierująca renault wjechała do rowu. Miała ponad 2 promile alkoholu w organizmie. Tłumaczyła policjantom, że była przekonana, że ktoś ją goni.

Pijana wjechała autem do rowu, bo myślała, że ktoś ją goni

Pijana wjechała autem do rowu, bo myślała, że ktoś ją goni

Źródło:
PAP

Groźnie wyglądająca kolizja w okolicy Dworca Zachodniego. Zderzyły się tam cztery samochody osobowe, na miejsce przyjechały służby.

Kolizja przy Dworcu Zachodnim. Cztery auta rozbite, podróżowało nimi 11 osób

Kolizja przy Dworcu Zachodnim. Cztery auta rozbite, podróżowało nimi 11 osób

Źródło:
tvnwarszawa.pl

W ogrodzie zoologicznym w Warszawie na świat przyszedł samczyk irbisa śnieżnego, zwanego Duchem Gór. Kociak skończył właśnie sześć tygodni.

Ma słodko-puchaty wygląd, ale to "potężny drapieżnik". Duch Gór urodził się w Warszawie

Ma słodko-puchaty wygląd, ale to "potężny drapieżnik". Duch Gór urodził się w Warszawie

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Zaniepokojenie kota uratowało egzotycznego gościa - informuje stołeczne straż miejska. Mieszkańcy bloku na Bródnie zauważyli dziwne zachowanie swojego pupila, okazało się, że na ich balkonie pojawił się niespodziewany przybysz - gekon. Na miejsce wezwali ekopatrol.

Kot był zaniepokojony. Jego czujność wzbudził egzotyczny gość

Kot był zaniepokojony. Jego czujność wzbudził egzotyczny gość

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Opublikowano sprawozdanie roczne Portu Lotniczego Warszawa-Modlin. Zawarto w nim założenia nowych planów inwestycyjnych i finansowych, które zakładają rozbudowę infrastruktury do przepustowości 7-8 milionów pasażerów rocznie w roku 2029 roku. Z lotniska Warszawa Modlin od stycznia do końca maja tego roku skorzystało 1,18 mln pasażerów.

Ambitne plany rozbudowy Modlina

Ambitne plany rozbudowy Modlina

Źródło:
PAP

Z utrudnieniami musieli się liczyć kierowcy, którzy w porannym szczycie wybrali podróż mostem Świętokrzyskim. Jezdnię zablokowali aktywiści i aktywistki z Ostatniego Pokolenia, którzy domagają się większych inwestycji w transport publiczny.

Aktywiści klimatyczni zablokowali most Świętokrzyski

Aktywiści klimatyczni zablokowali most Świętokrzyski

Źródło:
tvnwarszawa.pl

20 zastępów straży gasiło w nocy z wtorku na środę pożar hali w Nowym Dworze Mazowieckim. Nikt nie ucierpiał, ale straty finansowe są duże.

Płonęła hala w kompleksie magazynowo-biurowym

Płonęła hala w kompleksie magazynowo-biurowym

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Policjanci z Płocka zatrzymali na gorącym uczynku 19-latka, który próbował sprzedać innemu nastolatkowi marihuanę. W mieszkaniu zatrzymanego znaleziono ponad 2,5 kilograma narkotyków, w tym amfetaminę i MDMA.

Chciał sprzedać marihuanę nastolatkowi. Wpadł. W mieszkaniu miał więcej towaru

Chciał sprzedać marihuanę nastolatkowi. Wpadł. W mieszkaniu miał więcej towaru

Źródło:
PAP

Pod Ciechanowem kierujący volvo w obszarze zabudowanym przekroczył dozwoloną prędkość aż o 68 km/h. Okazało się, że własne błędy nic go nie nauczyły. Wcześniej był już karany za przekroczenie prędkości. Teraz zapłaci cztery tysiące złotych mandatu i za kółko nie wsiądzie przez najbliższe trzy miesiące.

Cztery tysiące złotych mandatu za przekroczenie prędkości

Cztery tysiące złotych mandatu za przekroczenie prędkości

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Przy ulicy Marywilskiej powstaje tymczasowe targowisko. Pomieści 800 kontenerów i parking na 400 samochodów. Jak przekazała prezes spółki Marywilska 44, zapewni ono miejsce pracy około 60 procentom kupców, którzy stracili swoje sklepy w pożarze hali. Kiedy będzie otwarte?

Tymczasowe targowisko na Marywilskiej ma zostać otwarte jeszcze w wakacje

Tymczasowe targowisko na Marywilskiej ma zostać otwarte jeszcze w wakacje

Źródło:
PAP

W miejscowości Michałów-Reginów koło Legionowa odkopano ludzkie szczątki. Prawdopodobnie pochodzą z czasów drugiej wojny światowej i należą do żołnierzy, którzy polegli podczas prowadzonych w tym miejscu walk.

Podczas rozbudowy drogi odkryto ludzkie szczątki

Podczas rozbudowy drogi odkryto ludzkie szczątki

Źródło:
tvnwarszawa.pl

Kierowcy podróżujący trasą S8 musieli liczyć się z utrudnieniami, drożny był jeden pas ruchu. Strażacy gasili płonący kamper. Nikt nie ucierpiał.

Kamper stanął w płomieniach

Kamper stanął w płomieniach

Źródło:
tvnwarszawa.pl