Bardzo szybko, po 17 minutach, wszystko było w tym meczu jasne. Legia przegrywała na własnym terenie z Borussią Dortmund 0:3, po katastrofalnych, zawstydzających błędach w obronie. A kara i tak była niska, bo w środowy wieczór w piłkę grali tylko goście z Niemiec. Po przerwie dorzucili czwartego, piątego i szóstego gola. Drużyna z Warszawy na tego honorowego nie miała najmniejszych szans.
Wreszcie, po długiej przerwie, hymn Ligi Mistrzów zabrzmiał na polskiej ziemi. Chwila była doniosła i piękna. Potem pięknie nie było. Piłkarze Legii na własne oczy zobaczyli inny świat.
Szczerze i mało mobilizująco
LM wróciła do stolicy po dwóch dekadach. W marcu roku 1996 Legia mierzyła się w ćwierćfinale tych rozgrywek z Panathinaikosem. U siebie bezbramkowo zremisowała, w Atenach przegrała 0:3.
Potem, jeszcze w tym samym roku, do elity przebił się Widzew. Kiedy odpadł, Polska wyleciała z tego towarzystwa na 20 lat.
Teraz piłkarze tamtej Legii nie wierzyli w swoich młodszych kolegów. Nawet oni. Mistrz Polski awans do raju wywalczył, gra jednak słabo, za często zawodzi. Gdzie mu do wicemistrza Niemiec?
Nastroje przed pojedynkiem z Borussią nie były zatem dobre, oczekiwania niezbyt wygórowane. Sam trener Besnik Hasi mówił, że jego piłkarze w pierwszych 30 minutach mogą mieć problemy z wyjściem z własnej połowy. Szczerze i mało mobilizująco. Na dodatek do boju nie mógł posłać kontuzjowanych Michała Pazdana i Michała Kucharczyka.
Katastrofa na początek
Hasi zaskoczył. Nemanję Nikolicia zostawił na ławce, do wyjściowego składu - po raz pierwszy - wstawił Vako Kazaiszwilego. Guilherme stanął w formacji obronnej.
Borussia od początku, nie czekając na nic, ruszyła na bramkę strzeżoną przez Arkadiusza Malarza. Sędzia - na szczęście - dwa razy odgwizdał spalonego. W odpowiedzi strzelił Steeven Langil, bardzo niecelnie. W 7. minucie piłkarze BVB dokładnie rozgrywali piłkę przed polem karnym Legii. Ousmane Dembele spokojnie dośrodkował, Mario Goetze równie spokojnie główkował. I Malarz skapitulował.
W minucie 15. przyjezdni bili rzut wolny. Sokratisa Papastatopulosa nie pilnował nikt. Co miał w tej sytuacji zrobić - podwyższył na 2:0. A gdyby nie strzelał on, tuż obok - także niepilnowani - byli jego koledzy. Gdzie podziali się obrońcy? Nie było ich na posterunku i kilkadziesiąt sekund później, przy rzucie wolnym. Malarz obronił raz, obronił drugi a nawet trzeci, ale Marc Bartra wreszcie wpakował piłkę do siatki. Terner Thomas Tuchel był zachwycony akcjami swojej ekipy.
Nawet się nie rzucił
Przy wyniku 3:0 w piłkę i tak grali zawodnicy BVB. Legioniści tylko za nimi biegali. O skonstruowaniu jakiejś składnej, a nawet i nieskładnej akcji, długo nie było mowy. Po półgodzinie wreszcie wybrali się na drugą połowę boiska, nawet kilka razy. Absolutnie nic to nie dało. Borussia robiła, co chciała.
Po przerwie jej zawodnicy zdobyli czwartą bramkę. Raphael Guerreiro oczywiście miał w polu karnym bardzo dużo miejsca i czasu, więc wybrał sobie róg, w który uderzył. Malarz nawet się nie rzucił. Wyglądało na to, że wicemistrzowie Niemiec grają treningowo. I w 76. minucie, dokładnie jak na treningu, dryblingiem i szybkimi podaniami, rozbili obronę warszawskiej drużyny. Na 5:0 trafił Gonzalo Castro, który dopiero co wbiegł na murawę. Na 6:0 - w samej końcówce - Pierre-Emerick Aubameyang.
Legia Warszawa - Borussia Dortmund 0:6 (0:3).
Bramki: Goetze (7.), Papastatopulos (15.), Bartra (17.), Guerreiro (51.), Castro (76.), Aubameyang (87.).
CZYTAJ RÓWNIEŻ NA SPORT.TVN24.PL
Tak wyglądała atmosfera przed meczem:
Kibice Borussi na Agrykoli
rk