- Chcemy uczyć ludzi, że lepiej dzielić się jedzeniem, niż je wyrzucać - mówią ratownicy z grupy warszawskiego foodsharingu. Dzięki odbiorom nadwyżek z restauracji, piekarni czy lokalnych bazarów, w ciągu roku ratują około 13 ton żywności. To za ich sprawą działają w stolicy Jadłodzielnie, czyli punkty, gdzie każdy może zostawić jedzenie lub się nim poczęstować.
Na początku grudnia Jadłodzielnia pojawiła się na Żoliborzu. Na tyłach urzędu dzielnicy przy Słowackiego stoją lodówka i szafka. Są dostępne dla wszystkich przez całą dobę. Takich punktów jest już w Warszawie 12, a zasada ich działania jest prosta.
- Z Jadłodzielni może skorzystać każdy. I działa to w obie strony. Każdy może zostawić jedzenie i każdy może się nim poczęstować. Jadłodzielnia jest dla wszystkich od wszystkich. Sprawia, że każdy staje się równy, wobec jedzenia. Nie ma podziałów na biednych i bogatych, czy tych którzy potrzebują i nie potrzebują. Po prostu: są ludzie, którzy się ze sobą dzielą - wyjaśnia Helena Sokołowska, jedna z koordynatorek warszawskiego foodsharingu.
"Najlepsze wzięcie mają słodycze"
Do Jadłodzielni można przynieść wszystko, co jest świeże i nadaje się do zjedzenia. Nie powinniśmy jednak zostawiać tam surowego mięsa, jajek czy alkoholu.
Co najszybciej znika? - Najlepsze wzięcie mają słodycze. Na drugim miejscu są gotowe rzeczy z restauracji. Ludzie zdecydowanie najbardziej lubią korzystać z czegoś, co mogą od razu wyjąć, otworzyć i zjeść. Nieco mniejszą popularnością cieszą się warzywa i produkty nieopisane, które są zapakowane w taki sposób, że trudno zorientować się, co jest w środku. Ludzie są nieufni i niechętnie to biorą - zaznacza Sokołowska. Dlatego gotowe dania, kanapki czy sałatki najlepiej podpisać, by każdy wiedział, czym są i kiedy powstały.
Dobrym pomysłem jest też porcjowanie jedzenia. - Zwiększa to szansę na to, że ktoś się tym poczęstuje. Nie każdy jest w stanie zabrać pojemnik z kilkoma litrami zupy, dlatego takie produkty lepiej przynosić w podzielone na mniejsze porcje, żeby więcej osób mogło je zjeść - mówi Anna Karpińska, ratowniczka żywności.
Ratownicy żywności
Oprócz produktów przyniesionych przez mieszkańców, do Jadłodzielni trafiają też te dostarczane przez ratowników. Nieprzypadkowo określają się oni tym mianem. Ich zadaniem jest ratowanie nadwyżek żywności, które knajpy, piekarnie, kawiarnie czy sprzedawcy bazarów spisują na straty.
Obecnie z warszawskimi Jadłodzielniami współpracuje 30 takich punktów. Ratownikom zdarza się również odbierać jedzenie od osób, które organizują przyjęcia, konferencje i duże eventy. Tygodniowo przekłada się to na kilkaset kilogramów jedzenia, które zamiast przedwcześnie wylądować w koszu, jest przekazywane tam, skąd ma szansę trafić znów na talerz. Dane te, dotyczą tylko odbiorów. Gdyby możliwe było zliczenie produktów, które ludzie sami zostawiają w Jadłodzielniach, liczba ta jeszcze by wzrosła.
"Nie pełnimy misji pomocowej"
- Ratownicy to osoby w bardzo różnym wieku, mamy ratowniczkę, która jest jeszcze w liceum i ratowników trzykrotnie od niej starszych. Niektórzy są zmotoryzowani, inni jeżdżą rowerami czy komunikacją miejską - mówi ratowniczka Dominika Putyra.
Z warszawski foodsharingiem związanych jest blisko 80 takich osób. Wszyscy są wolontariuszami. To, kto przejmie dany odbiór, ustalają za pomocą specjalnej platformy lub grupy na Facebooku. To tam koordynatorzy wrzucają zlecenia, gdy nagle okaże się, że ktoś chce oddać jedzenie do Jadłodzielni.
Jak dodaje Putyra, do ruchu może przyłączyć się każdy, kto popiera ideę niemarnowania żywności. - Ważne jest to, że my nie pełnimy misji pomocowej. To czasem dzieje się mimochodem. Oczywiście jest to bardzo dobre, ale głównym celem wolontariusza nie powinno być to, że on chce komuś pomagać. Paradoksalnie cieszy nas na przykład to, gdy punkty przestają z nami współpracować, bo przestają mieć straty - wyjaśnia.
Do kosza trafiają nie tylko odpadki
- Żywność, która trafia do Jadłodzielni pokazuje, że to co się może zmarnować, to nie tylko odpadki, ale i smaczne rzeczy. Staramy się odciągnąć ludzi od niepohamowanego konsumpcjonizmu. Przesadne kupowanie na zapas jest jednym z głównych powodów marnowania jedzenia - mówi Karpińska.
Rocznie Polacy marnują aż dziewięć milionów ton żywności. Statystycznie to 253 kilogramy na osobę. Z obliczeń Greenpeace Polska wynika, że to 1,72 miliarda metrów sześciennych zmarnowanej wody - to tak, jakby każdy Polak wylewał codziennie sto półtoralitrowych butelek. Wpływa to też na atmosferę, bo to blisko 23 miliony ton dwutlenku węgla wyemitowanych do atmosfery w skali roku. Ekolodzy porównują, że na przestrzeni 12 miesięcy taką ilość emitują wszystkie samochody osobowe w naszym kraju.
- Marnując żywność pokazujemy brak szacunku dla wytworów ziemi i dla wytworów pracy człowieka - mówi Helena Sokołowska. I zaznacza, że powinniśmy rozsądnie podchodzić do eksploatowania naszej planety. Zbyt często zdarza się, że na potrzeby upraw wycinane są hektary lasów, niszczone są wtedy całe ekosystemy. Nie zwracamy też uwagi na to, że w procesie produkcji i przetwórstwa żywności zużywane są energia i woda. Później jedzenie trafia zwykle do plastikowych opakowań. Trzeba też dostarczyć je do sklepów, a transport przyczynia się do zanieczyszczenia powietrza.
Wyrzucając jedzenie stwarzamy kolejne negatywne efekty dla środowiska. Według danych gromadzonych przez Banki Żywności, najczęściej w koszu ląduje pieczywo. Wskazuje na nie 49 procent badanych. Na drugim miejscu są owoce - 46 procent, a podium zamykają wędliny - 45 procent. Często pozbywamy się też warzyw (37 procent), jogurtów (27 procent) i ziemniaków (17 procent). - Nie myślimy o tym, żeby się dzielić. I o tym, że marnowane są tony jedzenia, a z drugiej strony są miejsca, gdzie go brakuje. Nie zawsze mamy wpływ na to, co dzieje się z jedzeniem zanim trafi ono do sklepów. Ale mamy wpływ na to, co się z nim stanie, gdy znajdzie się w naszych domach i miejscach pracy - podkreśla Sokołowska.
"Jadłodzielnia wypełniła pewną lukę"
Idea społecznego ratowania jedzenia zrodziła się w Niemczech, za sprawą aktywisty Raphaela Fellmera. Na polski grunt przeniosły ją Agnieszka Bielska i Karolina Hansen, które dowiedziały się o Jadłodzielniach z artykułu opisującego lodówkę na ulicy w Hiszpanii. Pierwszy taki punkt powstał na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego (Stawki 5/7). Pomysł rozprzestrzenił się też na inne polskie miasta.
- Jadłodzielnia jest rozwiązaniem, które wypełniło pewną lukę. Są rozwiązania systemowe, by zapobiegać marnowaniu żywności. Sklepy czy punkty gastronomiczne mogą oddawać nadwyżki do banków żywności lub organizacji charytatywnych. Ale muszą spełnić szereg warunków, by do tego doszło. Nie każda organizacja pożytku publicznego może też przyjąć to jedzenie - zaznacza koordynatorka warszawskiego foodsharingu. I dodaje, że dzięki Jadłodzielniom żywność może oddać każdy z nas i może to być zwykła kanapka, a nie hurtowe ilości.
O tym, co udaje się odebrać od punktów gastronomicznych, ratownicy często informują w mediach społecznościowych. Zdjęcia tego, co trafia do szafek i lodówek można znaleźć na grupach poświęconych freeganizmowi i warszawskiemu foodsharingowi.
Klaudia Kamieniarz