Gdzie są pieniądze dla Michała Kłysa?

Materiał dziennikarzy programu "Uwaga"
Źródło: uwaga.tvn.pl
Historia sparaliżowanego Michała Kłysa wydaje się nieprawdopodobna: tragedia, która zmieniła nieodwracalnie życie jego i wielu innych osób, ponad milion złotych odszkodowania i bezkarność działaczy sportowych, którzy zrobili wszystko, żeby go Michałowi nie wypłacić. Władze warszawskiego sportu pozostawiły na pastwę losu sparaliżowanego sportowca. Czy w końcu dostanie należne mu pieniądze?

Michał Kłys i Żaneta Sikorska chodzili do jednej klasy liceum sportowego na warszawskich Bielanach. Żaneta trenowała wtedy piłkę nożną, a Michał - lekkoatletykę. - Michał była to pierwsza osoba, na którą w ogóle zwróciłam uwagę. Bo był niesamowitym przystojniakiem - wspomina Żaneta. - Jak wróciłam z egzaminów, to nie opowiadałam, jak mi poszło, czy się dostanę, tylko byłam zafascynowana Michałem - opowiada.

Dziś Żaneta pracuje jako audytorka w dużej korporacji. Raz w tygodniu odwiedza Michała i nie ulega wątpliwości, że każde ich spotkanie to jedna z niewielu radosnych chwil w obecnym życiu Michała.

ZOBACZ CAŁY MATERIAŁ "UWAGI" TVN

Michał Kłys był cieniem człowieka

Michał był dobrze zapowiadającym się młociarzem. W 2002 roku, kiedy miał 17 lat, pojechał na obóz treningowy do Zamościa i tam wydarzyła się tragedia: kiedy po rzucie Michał szedł po swój młot, trafił go w głowę młot, który rzuciła inna zawodniczka. Przez siedem miesięcy był w śpiączce. Do dziś Michał jest niemal całkowicie sparaliżowany.

Żaneta o wypadku Michała dowiedziała się w czasie lekcji. - Przyszła do nas nauczycielka, mówiąc, że Michał uległ wypadkowi, że jest w bardzo ciężkim stanie, że leży w szpitalu w Zamościu i że walczy o życie - mówi. - To był straszny obrazek: człowiek, który jeszcze dwa-trzy tygodnie wcześniej był młodym silnym człowiekiem. I nagle widzisz człowieka, który jest cieniem samego siebie - opowiada.

Gdyby tylko się rehabilitował

Michał Kłys być może mógłby dzisiaj swobodnie rozmawiać z Żanetą i sam poruszać się na wózku, gdyby tylko otrzymał niezbędną rehabilitację. Niestety, mimo ciężkiej pracy ojca, od którego całkowicie zależy życie Michała, pełna rehabilitacja jest wciąż zbyt kosztowna.

- Na pewno by był sprawniejszy i może by nie był kaleką - mówi Krzysztof Kłys i tłumaczy, że teraz, gdyby chcieć doprowadzić do tego, by Michał o własnych siłach stanął, trzeba by go połamać. Przez lata bowiem jego kości zrosły się tak, że może tylko siedzieć i leżeć.

Nierespektowane orzeczenie

Tymczasem o tym, że za wypadek chłopakowi należą się pieniądze, 13 marca 2012 roku zdecydował sąd. Zobowiązał wtedy Warszawsko-Mazowiecką Federację Sportu do tego, by wypłaciła Michałowi odszkodowanie w wysokości 1 mln zł i co miesiąc przelewała na jego konto 3 tys. zł renty. Ale Michał żadnych pieniędzy nie zobaczył do dziś.

- Są bardzo konkretne podejrzenia, że te pieniądze zostały wyprowadzone z majątku Federacji po to, żeby nie można było pokryć z niej zasądzonego odszkodowania - mówi Marcin Zalewski, pełnomocnik Michała Kłysa.

Świadczyć o tym może fakt, że 19 marca 2012 roku, czyli dzień przed zajęciem kont przez komornika, znajdowały się na nich 2 mln zł. Tego samego dnia niemal 600 tys. zł rozeszło się w 19 przelewach na prywatne konto Dariusza G. - wówczas pracownika Federacji i wiceprezesa Mazowieckiego Związku Judo. Z nami rozmawiać o tej sprawie nie chciał. Oprócz tego 19 marca na konta innych związków trafiło ponad 300 tys. zł, wypłacone zostało też 180 tys. zł w gotówce. Z reszty pieniędzy, jakie zostały, zapłacone zostały z wyprzedzeniem składki ZUS i podatki.

W efekcie w chwili, gdy komornik wszedł na konta Federacji, znajdowało się tam niewiele ponad 1 tys. zł.

Odpowiedzialny za przelewy

Osobą odpowiedzialną za wszystkie te przelewy był ówczesny dyrektor Warszawsko-Mazowieckiej Federacji Sportu Piotr Ś. Pomimo tego że unikał z nami kontaktu, udało nam się z nim porozmawiać.- Proszę pana, ja chroniłem, żeby wypełnić umowę z miastem. To dla mnie była podstawowa sprawa - tłumaczy Piotr Ś. Umowa ta zakładała, że zadaniem Warszawsko-Mazowieckiej Federacji Sportu był rozdział publicznych środków między kluby i związki sportowe na Mazowszu.

Zablokowali pieniądze

Pieniądze, które wyparowały z konta Federacji przed egzekucją komorniczą były środkami z miejskiego budżetu, a nadzór nad Federacją sprawował stołeczny ratusz. Jak zareagował na takie kroki finansowanej przez siebie jednostki?

- Reakcja urzędu była taka, że zastanawialiśmy się, co dalej. Czekaliśmy na rozwój wypadków - mówi Janusz Samel, ówczesny wicedyrektor Biura Sportu i Rekreacji M. St. Warszawy.

I tydzień po tym, jak komornik zastał puste konto Federacji, władze miasta w końcu postanowiły: za wszelką cenę zablokować wypłatę kolejnej zakontraktowanej już transzy dla Federacji - półtora miliona złotych. Zwołano specjalną komisję, na której nie padło ani słowo na temat wypłaty odszkodowania Michałowi Kłysowi. Całą uwagę skupiono natomiast na uniknięciu egzekucji komornika. Dotarliśmy do protokołów z obrad tej komisji. Ówczesna dyrektor warszawskiego sportu, Renata Popek, stwierdziła, że przekazanie tych środków z budżetu miasta wiąże się z ryzykiem ich zajęcia".

"Miasto nie może ponosić konsekwencji"

Renata Popek rozmawiać z nami nie chciała. Zgodził się natomiast Paweł Lech, który był wtedy przewodniczącym Komisji Sportu i prowadził tamto posiedzenie:

- [Wyrok - red.] to jest oddzielna sprawa. Należy spojrzeć, czy i na ile jest zabezpieczony interes 20 tys. innych młodych ludzi, dla których te środki są przeznaczone - mówi.

Podobnie wypowiada się wiceprezydent miasta Jarosław Jóźwiak. - To były środki miasta stołecznego Warszawy, które nie może ponosić ze środków publicznych konsekwencji za nieodpowiedzialność podmiotu, jakim była Federacja - twierdzi.

Jednak według eksperta ds. zamówień publicznych i prawa sportowego Konrada Opalskiego rozwiązanie było. - Miasto mogło podjąć inne kroki, np. z rezerwy budżetowej [przekazać - red.] jakąś dotację celową dla zaspokojenia tego roszczenia - mówi i dodaje, że potrzebna była tylko dobra wola urzędników. - Gdyby miasto chciało wykazać wolę i chęć zainteresowania się losem Michała, to ma zarówno środki, jak i możliwości - ocenia.

"Tylko po to, żeby zerwać umowę"

Żeby wstrzymać wypłatę 1,5 mln zł dla Federacji, miasto potrzebowało pretekstu do zerwania umowy. Urzędnicy z ratusza przeprowadzili więc kontrolę w Federacji.

- Naturalnym jest, że przy tak dużej kwocie dotacji sprawdza się jej wydatkowanie - tłumaczy Jarosław Jóźwiak.

Według Piotra Ś. kontrola miała jednak inny cel: uniknięcie wypłacenia odszkodowania Michałowi. - Kontrola, którą miasto zrobiło, to zrobiło i schowało do szafy. Tam nie ma ani jednego podpisu. Rozumie pan to? A wie pan dlaczego? Po to, żeby nie płacić chłopcu pieniędzy. Kontrola była po to, żeby zerwać umowę. Tylko po to - mówi Piotr Ś.

"To jest po prostu niesprawiedliwe"

Po zerwaniu umowy przez miasto, kiedy sprawa odszkodowania dla Michała ucichła, Federacja zawiesiła działalność i zmieniła nazwę na Unię Związków Sportowych Warszawy i Mazowsza, pozbywając się w ten sposób wszelkiej odpowiedzialności. Władze nowej organizacji, w tym dyrektor Piotr Ś. – pozostały te same i dalej otrzymywały dotacje z ratusza. Dopiero w lutym tego roku, po naszej interwencji na Balu Mistrzów Sportu Warszawy, miasto cofnęło pieniądze dla Unii i w chaotyczny sposób próbowało uniknąć kompletnej kompromitacji.

- Nie chcę używać brzydkich słów, wydaje mi się, że to jest po prostu niesprawiedliwe. Chłopak, który ma tak niesamowitą wolę walki, nie ma środków, żeby walka przynosiła skutki - mówi Żaneta Sikorska.

- Będę walczył cały czas - zapowiada Krzysztof Kłys.UWAGA TVN

Czytaj także: