Nierealizowanie projektów w terminie, dokładanie pieniędzy z budżetu dzielnicy, niestaranna weryfikacja i najważniejsze: brak komunikacji z projektodawcami i mieszkańcami. Na biuro burmistrza Ursynowa trafił właśnie raport z kontroli budżetu partycypacyjnego. Jest też o Stryjeńskich.
O tym, że na Ursynowie mechanizm budżetu partycypacyjnego nie działa najlepiej na tvnwarszawa.pl informowaliśmy wielokrotnie. Choć mieszkańcom aktywności nie można odmówić, co chwilę pisaliśmy o kolejnych problemach z partycypacją.
W dzielnicy realizowano projekty, których mieszkańcy nie chcieli, a te których chcieli odkładano na później. Problem dotyczył głównie tych drogowych. Nic więc dziwnego, że miasto postanowiło sprawdzić, co na Ursynowie idzie nie tak. Zarzutów jest sześć.
Po pierwsze: brak realizacji w terminie
W pierwszej edycji, w 2014 roku, całą pulę – trzy mln złotych - zgarnął projekt ośrodka dla osób niepełnosprawnych. Jego pomysłodawcom zarzucano nieuczciwe zbieranie podpisów poparcia dla inwestycji, a dzielnicowej radnej Ewie Cygańskiej (Nasz Ursynów) lobbowanie w urzędzie dzielnicy i przepuszczenie wątpliwego projektu przez sito weryfikacji.
Choć zgodnie z regułami budżetu, projekt powinien być zrealizowany w ciągu roku, ośrodek nie powstał do dziś. Przy jego weryfikacji urzędnicy "przegapili" fakt, że w tym miejscu nie ma drogi dojazdowej. Dzielnica musiała dołożyć do jej budowy z własnej kieszeni.
W 2016 roku nie było lepiej. Kontrola urzędników wykazała, że spośród 46 projektów, aż 22 procent nie zostało zrealizowane w terminie. Naczelnik wydziału komunikacji społecznej stwierdził, że opóźnienia wynikają z przyczyn niezależnych od urzędu: niekorzystnych warunków atmosferycznych i konieczności zdobycia niezbędnych uzgodnień.
Drugi zarzut: dokładanie pieniędzy
Ursynów ma również problem z pieniędzmi, a konkretnie szacowaniem, ile realizacja projektu będzie kosztowała. Skutek? Z budżetu dzielnicy tylko w 2016 roku trzeba było dołożyć ponad milion złotych.
Niepokoi skala problemu. W przypadku projektu "bezpieczne przejścia dla pieszych i pasy rowerowe na Ursynowie" koszt realizacji wzrósł aż o 91 procent. Dzielnica musiała dołożyć prawie 700 tysięcy złotych. Podobnie było z sześcioma innymi projektami. Dodatkowo urzędnicy wytykają dzielnicy, że budowa boiska szkolnego na Koncertowej, która finansowana była z budżetu partycypacyjnego, przekroczyła milion złotych, a taki jest maksymalny limit.
Tutaj burmistrz tłumaczył, że przekroczenie kosztorysu w znacznej mierze spowodowane było wykonaniem dodatkowych prac i wyborem lepszego technicznie rozwiązania.
Ale urzędnicy ucinają dyskusję: kosztorys musi być oszacowany w trakcie weryfikacji szczegółowej.
Po trzecie: błędy formalne
Trzy z projektów – według osób przeprowadzających kontrolę – nie powinno być poddane pod głosowanie. Wśród nich znalazł się kontrowersyjny projekt zwężenia ulicy Stryjeńskich.
Jeden z mieszkańców Ursynowa zgłosił koncepcję wytyczenia pasów rowerowych i ujednolicenie szerokości jezdni, co w konsekwencji oznaczałoby zwężenie jej dla aut do jednego pasa (obecnie w przeważającej części ma po dwa pasy w każdą stronę).
Wybuchł konflikt. Część mieszkańców została zaskoczona planami zwężenia i ostro zaprotestowała. Przez kilka miesięcy trwała wojna. Jedni domagali się realizacji projektu natychmiast, inni - wstrzymania go do czasu skończenia budowy Południowej Obwodnicy Warszawy. Nie brakowało również tych, którzy niech chcieli realizować go wcale. Miasto zorganizowało konsultacje społeczne, realizację projektu "zamrożono".
Kontrola wykazała, że projekt został wpisany na listę osiem dni po terminie. Stało się tak dlatego, ponieważ w pierwszym etapie został zweryfikowany negatywnie.
- Wątpliwości mieli urzędnicy Zarządu Dróg Miejskich, którzy twierdzili, że projektu nie uda się zrealizować - wyjaśnia nam Maciej Antosiuk, członek komisji ursynowskiego budżetu partycypacyjnego. Jednak dodaje, że autor złożył odwołanie, a urzędnicy zmienili zdanie. W rezultacie projekt został wpisany na listę w późniejszym terminie.
I tutaj burmistrz Ursynowa Robert Kempa odbija piłeczkę. Wyjaśnia, że stało się tak na skutek wytycznych Centrum Komunikacji Społecznej, a nie działań jego urzędników. Zdecydować miał ówczesny wiceprezydent stolicy Jarosław Jóźwiak, który nakazał wpisanie na listę projektów, które w ponownej weryfikacji zostały uznane za możliwe do zrealizowania. Nawet, jeżeli termin minął.
Po czwarte: brak komunikacji z mieszkańcami
Ale to nie jedyny zarzut, który dotyczył projektu zwężenia Stryjeńskich. CKS zarzuca dzielnicy, że jeszcze przed poddaniem projektu pod głosowanie nie zorganizowała spotkań z mieszkańcami. Jak twierdzą miejscy urzędnicy, takie rozmowy mogły zapobiec konfliktowi społecznemu, który powstał wokół realizacji projektu już po jego wyborze w głosowaniu.
Po piąte – na Ursynowie miało zabraknąć dialogu z projektodawcami. Jak pisaliśmy, w 2016 roku urzędnicy odrzucili 53 procent projektów . "To ściema", "zabrakło dialogu", "wszystko przez doświadczenia z ubiegłych edycji" – oburzali się wtedy mieszkańcy i zgłaszali wnioski o ponowną weryfikację. W większości przypadków mieli rację.
Kontrola wykazała, że w kilku przypadkach urząd nie skontaktował się z projektodawcami, którzy powinni zweryfikować swoje pomysły.
Po szóste, jeden z projektów został poddany pod głosowanie mimo braku pozytywnej opinii zespołu do spraw budżetu partycypacyjnego.
Tak wyglądało spotkanie w sprawie Stryjeńskich:
kz/b
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński, tvnwarszawa.pl