Decyzją komendanta stołecznego policji 20 lat temu, 4 stycznia 1999 roku, powstały dwa wydziały: zabójstw i do spraw terroru kryminalnego.
- W stolicy było wtedy naprawdę gorąco. Przestępcy strzelali do siebie na ulicach, podkładali ładunki wybuchowe, wymuszali haracze. Działało kilka grup przestępczych nieustannie walczących o wpływy. Utworzenie wydziałów to była nasza odpowiedź na ich bezkarność - mówi naczelnik wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw nadkom. Hubert Pełka, z którym rozmawiała reporterka PAP.
W obu wydziałach na początku pracowało około 120 policjantów, dziś jest ich połowa.
Normalni policjanci
Od początku mówiło się o nich "elitarni". Do "zabójstw" i do "terroru" przyjmowano tylko najlepszych. Funkcjonariuszy, którzy sprawdzili się w ówczesnym wydziale kryminalnym KSP i kryminalnych z komend rejonowych. Znali się na zabezpieczaniu śladów w miejscu zbrodni i na pracy operacyjnej. Dzięki zrzeszeniu ich w jednej jednostce policja chciała uniknąć błędów popełnianych wcześniej przez niedoświadczonych funkcjonariuszy, które czasami prowadziły do porażek i niewykrycia sprawców poważnych zbrodni.
- Te wydziały tworzyli normalni policjanci, ale każdy był pasjonatem tej pracy, o godzinie 16 raczej nikt nie wychodził. Walczyliśmy od rana do zwycięstwa - mówi naczelnik.
Hubert Pełka pracuje w wydziale od samego początku. Przyznaje, że początki pracy nie były łatwe.
- Nie mieliśmy prawie nic. Wygospodarowano dla nas stare pokoje i biurka w Pałacu Mostowskich. Dostaliśmy jeden komputer do sprawdzeń, maszyny do pisania. Kilka samochodów. Byliśmy znacznie gorzej wyposażeni niż przestępcy, których przyszło nam ścigać. To była przepaść - opisuje naczelnik.
Gangsterom nie brakowało broni i amunicji. Jeździli lepszymi samochodami, mieli telefony komórkowe. - U nas wtedy telefon komórkowy miał najwyżej naczelnik i komendanci - przypomina policjant.
"Bandziorek" i "Przeszczep"
Ale mimo to, podkreśla, udało się opanować wojnę gangów. - Zaangażowanie i atmosfera pracy były kluczowe.
- Byliśmy dzieleni na kilkuosobowe zespoły, które pracowały nad konkretną sprawą. Ale w realizacjach i zatrzymaniach brało udział nawet i pół komendy stołecznej. Wiele z nich pamiętam do dzisiaj, bo były efektem ciężkiej pracy operacyjnej - powiedział naczelnik.
Na początku lat dwutysięcznych policjanci z "terroru" rozbili grupę Piotra K. ps. Bandziorek i Mariusza D. ps. Przeszczep. Przestępcy kradli luksusowe auta, handlowali narkotykami i bronią. Byli brutalni i bezwzględni. Udało im się przekupić także kilku policjantów, którzy sprzedawali im broń, albo informacje ze śledztw.
W tym samym czasie policjanci z "zabójstw" rozwiązali zagadkę zbrodni w Kredyt Banku, gdzie zamordowano trzy kasjerki oraz ochroniarza.
Wtedy jeszcze oba wydziały funkcjonowały osobno.
Później były kolejne śledztwa, m.in. to dotyczące zabójstwa policjanta w Parolach i blisko dwuletnie poszukiwania uczestników tamtej strzelaniny. W trakcie jednej z akcji wyłapywania przestępców, w Magdalence, zginęło dwóch antyterrorystów, a 16 zostało rannych.
Z ostatnich śledztw, którymi zajmowali się policjanci głośno było chociażby o sprawie pobicia wiceszefa Komisji Nadzoru Finansowego Wojciecha Kwaśniaka czy o sprawie brutalnego morderstwa lektorki języka włoskiego, o które oskarżony jest Kajetan P.
Porwania dla okupu
Na początku działania wydziału jednym z poważniejszych problemów były porwania dla okupu. Najbardziej bezwzględną i wyjątkowo dobrze zorganizowaną w takich przestępstwach była tzw. grupa obcinaczy palców, czyli odłam gangu z Mokotowa. Rodziny niektórych porwanych dostawały kawałki palców swoich bliskich jako znak, że przestępcy nie uznają kompromisów. Początkowo "obcinacze" uprowadzali osoby, które działały na pograniczu prawa, ale szybko zaczęli poszerzać grono przyszłych ofiar.
- Porywali od początku lat dwutysięcznych, ale przy tych pierwszych porwaniach nie mieliśmy jeszcze wiedzy, kto może za tym stać. Skupialiśmy się na tym, żeby uwolnić zakładnika, żeby żywy wrócił do domu - wspomina Pełka.
Tego, że za porwaniami mogą stać Wojciech S. ps. Wojtas i Grzegorz K. ps. Ojciec, policja była pewna około 2004 r. Ale znacznie mocniejsze dowody udało się zebrać dopiero po latach. Jeden z procesów przeciwko nim wciąż trwa.
Nie wszystkie zgłaszano
- Ta praca była wyjątkowo obciążająca psychicznie. Przy zabójstwie wiemy, że walki o życie już nie wygramy. Ale w sytuacji porwania, każda decyzja o wysłaniu gdzieś policjanta, przeszukaniu kolejnego adresu, może zaważyć na czyimś życiu. Zdarzało się, że negocjacje z porywaczami trwały miesiąc albo dwa - mówi policjant. Nie wszyscy porwani wrócili do domów.
Pełka ma świadomość, że liczba porwań, o których policja wtedy wiedziała, to nie wszystkie, jakich przez lata dokonali "obcinacze".
- Osoby, które były uwalniane, często mówiły, że w miejscu, gdzie ich przetrzymywano, było jeszcze kilka uprowadzonych osób. A my mieliśmy tylko jedno zgłoszenie. Przestępcy zastraszali rodziny tych ludzi, mówili, że współpraca z policją skończy się śmiercią, dlatego tych spraw nie zgłaszano - uważa policjant.
Kluczowy ślad
Zdaniem naczelnika przez lata praca w "terrorze" niewiele się zmieniła. - Skupiamy się głównie na pracy operacyjnej, a ustalenia trzeba później przekuć w konkretny materiał dowodowy, który będzie podstawą do ukarania przez sąd - mówi naczelnik. Od zawsze priorytetem jest także zabezpieczanie śladów na miejscu zdarzenia. To czynność, którą trudno powtórzyć.
- Dobrze zabezpieczony ślad, który teraz donikąd nas nie prowadzi, za jakiś czas może być kluczem do rozwiązania sprawy - mówi Pełka. Jako przykład podaje sprawy sprzed dwóch dekad, gdzie zabezpieczano ślady DNA, odciski palców, krew. Wtedy nie było możliwości zrobienia badań genetycznych. Nie było także systemu AFIS, w którym dziś policjanci w kilka chwil weryfikują odciski palców zatrzymanego przestępcy. W ten sposób można szybko połączyć osobę ze starą, niewyjaśnioną sprawą.
W ramach wydziału do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw takimi starymi, niewykrytymi sprawami zajmują się funkcjonariusze z "Archiwum X".
W ubiegłym roku rozwiązali m.in. sprawę zabójstwa Pawła D. ps. Długopis w 2001 r. w Sulejówku, w okolicy baru Kubuś. Na trop sprawców policjanci wpadli, pracując nad zbrodnią w tej samej okolicy z 1999 r. Dzięki ich pracy zatrzymano Pawła S. i Annę C.
1245 aresztowanych
Nadkomisarz Pełka zauważa, że choć dzięki zaangażowaniu "terroru" udało się zatrzymać i zamknąć większość groźnych przestępców, pracy nie brakuje.
- Kiedyś były dwie, trzy realizacje dziennie. Dziś takie duże akcje mamy średnio raz w tygodniu. Działamy także wszędzie tam, gdzie dochodzi do zabójstwa, albo użycia materiałów wybuchowych. Czuwamy nad prawidłowym zabezpieczeniem miejsca zdarzenia. Nawet, jeśli nie prowadzimy później sprawy, służymy radą i doświadczeniem - podkreśla.
Wydziały zabójstw i "terroru" zostały połączone w styczniu 2005 r. w jeden wydział do walki z terrorem kryminalnym i zabójstw.
Przez 20 lat pracy funkcjonariusze zatrzymali 3822 osoby, z których 1245 zostało tymczasowo aresztowanych. Najwięcej działań i zatrzymań "terror" prowadził w pierwszych dwóch latach od powstania i w latach 2005-2006. Zatrzymywano wtedy po 200 osób rocznie. Przez dwie dekady WTKiZ zabezpieczył około 10 ton materiałów wybuchowych i ponad 3 tysiące sztuk nielegalnej broni. Rozbił wiele zorganizowanych grup o charakterze zbrojnym, wśród nich grupy: mokotowską, markowską, nowodworską, żoliborską i praską.
96 procent
Przez 20 lat liczba zabójstw w Warszawie spadła o ponad połowę. W 1999 r. w stolicy zginęły 92 osoby. W ubiegłym roku, do listopada, były 42 takie sprawy. Wzrosła wykrywalność najpoważniejszych zbrodni. Gdy WTKiZ dopiero raczkował, funkcjonariusze odnosili sukcesy w trzech na cztery sprawy (około 75 proc.). Dziś wykrywalność wynosi 96 procent.
PAP/pm