Ostatnie dni przyniosły mieszkańcom południowo-wschodnich regionów Polski intensywne opady deszczu, które poskutkowały podtopieniami. Według prognoz, sytuacja poprawi się, ale niestety nie na długo.
Pogoda była, jest i może być niebezpieczna. Na południowym wschodzie Polski obowiązują alerty meteorologiczne i hydrologiczne.
W ostatnich dniach ulewy doprowadziły do wielu poważnych podtopień.
- Na południu Polski niebo zwaliło się właściwie mieszkańcom na głowy. Mogło spaść ponad 200 litrów deszczu na metr kwadratowy - oceniła w programie "Wstajesz i wiesz" na TVN24 synoptyk tvnmeteo.pl Arleta Unton-Pyziołek.
Jak dodała, w najbliższych godzinach sytuacja na południu kraju powinna ulec poprawie. Pojawią się opady, ale nie tak obfite jak w ostatnich dniach. Centrum niżu, który spowodował u nas ogromne opady deszczu, znajduje się bowiem już nad Ukrainą. Nad naszym krajem jest jeszcze jeden z frontów, który jest z nim związany.
W kolejnych godzinach Podkarpacie, Małopolska i Górny Śląsk mogą spodziewać się opadów, pochodzących z burz, które jeszcze lokalnie będą się tam pojawiać. Średnio spadnie około 5-20 litrów deszczu na metr kwadratowy.
- Oczywiście w tak zniszczonym już teraz terenie każda kropla wody nie poprawi sytuacji, jednak te opady nie będą tak obfite - dodała.
Deszcz powróci
We wtorek jednak intensywne opady powrócą. Według piątkowych wyliczeń modelu synoptycznego, pojawi się wtedy kolejny układ niżowy, który będzie się przemieszczał znad Bałkanów nad południową i środkową Polskę. Ma wędrować na północ. Nie będzie go jednak blokował wyż, jak było w przypadku ostatnich opadów. Dzięki temu opady rozłożą się na większym obszarze kraju, a nie skumulują w jednym miejscu.
Według prognoz najwięcej opadów wystąpi w nocy z poniedziałku na wtorek i we wtorek. Niewykluczone są burze. Prawdopodobnie taka pogoda może pojawić się także w centrum kraju.
- Z tym, że jest szansa, że te sumy opadów nie będą może aż tak duże - stwierdziła synoptyk. Szacuje się, że spadnie około 10-50 l/mkw deszczu.
Jeszcze nie sezon
Te pierwsze, ale poważne podtopienia mogą być dopiero zapowiedzią tego, co może się stać.
- Jesteśmy dopiero na początku sezonu powodziowego. Historycznie rzecz biorąc, największe powodzie w górskiej części dorzecza Wisły i Odry to był okres trwający od czerwca do sierpnia. Tak że jeszcze przed nami cały długi sezon, kiedy mogą się wydarzyć rzeczy znacznie gorsze niż to, z czym mamy w tej chwili do czynienia - powiedział hydrolog, doktor inżynier Janusz Żelaziński.
Specjalista zauważył, że obecne opady nie objęły aż tak wielu regionów, jak te z 1997 roku, które spowodowały tak zwaną powódź tysiąclecia.
- Zawsze jest tak, że zaczyna się od małych rzek, bo po prostu szybciej ten deszcz spływa. Ta aktualna powódź jest wynikiem opadów, które były bardzo zróżnicowane, jeśli chodzi o intensywność. Było 200 litrów na metr kwadratowy, ale jest to bardzo dalekie od rekordów - stwierdził.
Niewłaściwe gospodarowanie zasobami rzecznymi
Żelaziński wspomniał o niewłaściwie prowadzonych działaniach na rzecz zapobiegania powodziom. Według przytoczonych przez niego informacji, w Stanach Zjednoczonych prowadzone są obecnie likwidacje zapór i zbiorników retencyjnych. Amerykanie usiłują przywrócić rzeki do stanów naturalnych. W Polsce jest odwrotnie, co niepokoi hydrologa.
- Jeśli o 10 procent skrócimy bieg rzeki i o 10 procent przyspieszymy przepływ, to o mniej więcej 40 procent wrośnie fala powodziowa wywołana tym samym opadem. [...] Od lat pogarszamy sytuację, inwestując olbrzymie środki w regulację małych rzek - tłumaczył. Dodał, że deklarowanym celem jest zmniejszenie ryzyka powodzi, jednak w ten sposób nieumyślnie jest ono zwiększane.
"Preludium"
Jak przyznała Unton-Pyziołek, obecna sytuacja pogodowa może być preludium do dynamicznego lata. W modelach synoptycznych na lato widać kłębiące się układy niżowe z intensywnymi opadami deszczu.
Całość rozmowy zobaczysz tutaj:
Autor: kw/aw / Źródło: tvnmeteo.pl, tvn24