Baca-Pogorzelska: Ludzie próbują normalnie żyć, nie tylko w Kijowie. Życie toczy się na dwóch frontachTVN24
Dziennikarze relacjonujący wojnę na Ukrainie opowiedzieli w "Faktach po Faktach" o swoich doświadczeniach z tym związanych. - Ludzie próbują normalnie żyć, nie tylko w Kijowie, a w całej Ukrainie - zwracała uwagę Karolina Baca-Pogorzelska. Tatiana Kolesnychenko opowiedziała o bolesnych przeżyciach, jakie towarzyszą korespondentowi wojennemu. - Najtrudniejszy był kontakt z emocjami rodzin. Ich przeżycia, ich rozpacz, ich ból - przyznała. Maksymilian Rigamonti z kolei zwracał uwagę, że wojna nie może nam spowszednieć. - My, dziennikarze, musimy tłumaczyć, że wojna trwa i niestety trwać będzie - mówił.
Gośćmi piątkowego wydania "Faktów po Faktach" w TVN24 byli reporterzy relacjonujący wojnę na Ukrainie: Karolina Baca-Pogorzelska (dziennikarka tygodnika "Wprost"), Maksymilian Rigamonti (fotoreporter z "Dziennika Gazety Prawnej") oraz Tatiana Kolesnychenko (dziennikarka WP Magazyn).
Przebywająca w Kijowie Baca-Pogorzelska mówiła o sytuacji w ukraińskiej stolicy.
- Ludzie próbują normalnie żyć, nie tylko w Kijowie, a w całej Ukrainie. W Kijowie były dziś 24 stopnie, w związku z tym było dużo ludzi na ulicach, ale to nie znaczy, że tutaj wojny nie ma. Dzisiaj od rana w obwodzie kijowskim mieliśmy bardzo dużo alarmów z powietrza, kilka rakiet zostało zestrzelonych przez obronę przeciwlotniczą, więc jest to życie na dwóch frontach - mówiła. - Ludzie próbują, nie tylko w Kijowie - dodała.
Dziennikarka, która wróciła z Donbasu opowiedziała także, czego tam doświadczyła. - Miałam okazję obejrzeć zniszczenia Sołedaru w obwodzie donieckim. Pierwszy raz wjechałam tam 8 czy 9 maja. Miasto wtedy stało w całości, nie było żadnych zniszczeń. Przez półtora tygodnia zniszczono tam obiekty strategiczne, bo tam są kopalnie soli, a także obiekty cywilne: centrum kultury, budynki mieszkalne - wymieniała.
Najtrudniejszy kontakt z emocjami
Kolesnychenko przyznała, że najtrudniejszą rzeczą w relacjonowaniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę był kontakt z emocjami rodzin. - Ich przeżycia, ich rozpacz, ich ból - wymieniła.
- Mieliśmy okazję obserwować co się działo w kostnicy w Buczy, kiedy miasto wracało do normalności, kiedy zaczynały działać pierwsze stacje benzynowe, kiedy zakończyło się rozminowywanie całego terenu. Mimo to na terenie kostnicy w chłodniach były setki, stosy ciał. Był niewyobrażalny odór rozkładu dookoła i w tym wszystkim, cały czas, pojawiały się setki rodzin, które wciąż szukały swoich bliskich. Niepewność i stres jest wykańczający dla nich - wspomniała.
Dziennikarka zaznaczyła, że lęk o los Ukraińców "jest bardzo duży". - Nie ukrywajmy. Wydaje mi się, że większość ludzi, zwłaszcza w Kijowie i przedmieściach, gdzie rozegrał się największy dramat, ma pełną świadomość, że to wszystko może powrócić, że może nastąpić druga fala. I każdy żyje z tą świadomością - zauważyła.
"To są rzeczy, których człowiek nie zapomina, bo zapomnieć nie może"
Rigamonti wspomniał wydarzenia z początku marca i trwającą wtedy ewakuację cywilów w Irpieniu w obwodzie kijowskim. - Ewakuacja była przez rwącą rzekę, przy minus dwóch stopniach, padał śnieg. Znamy obrazy wysadzonego wtedy mostu. Pamiętam wzrok ludzi, którzy przenosili starsze osoby, które same, o własnych siłach nie mogły przez tę zimną, rwącą rzekę się przeprawić - opisał. - To jest coś, czego nie zapomnę nigdy - zaznaczył.
Podkreślił, że to wszystko "to są rzeczy, których człowiek nie zapomina, bo zapomnieć nie może".
Fotoreporter mówił także o niepokojącym procesie przyzwyczajania się społeczeństwa do realiów wojny. - Mam wrażenie, że wszyscy patrzymy na to społecznie już z pewnym dystansem, że nabraliśmy przyzwyczajenia do oglądania tych obrazów, empatia jest coraz mniejsza, a te obrazy nam spowszedniały - mówił.
- My, dziennikarze, musimy tłumaczyć, że wojna trwa i niestety, trwać będzie - dodał.