Rząd dementuje tezy zawarte w raporcie ABW. - Nie można dziś powiedzieć, kto strzelał na granicy. Ale nie wygląda to na gruzińską prowokację, raczej na improwizację - stwierdził w "Kropce nad i" sekretarz kolegium ds. służb specjalnych Jacek Cichocki.
Obaj goście „Kropki nad i” - były szef MSWiA Andrzej Milczanowski i Jacek Cichocki zgodzili się, że odpowiedzialność za ten incydent ponosi strona gruzińska. Cichocki jednocześnie zaprzeczył, jakoby – co stwierdził raport ABW – Agencja uważała, że strzelali Gruzini.
- Nie można dziś jednoznacznie powiedzieć, kto strzelał na granicy. Ale nie wygląda to na gruzińską prowokację, raczej na nieprzygotowaną improwizację. Wiele wskazuje, że były to strzały od strony osetyjskiego posterunku - mówi sekretarz rządowego kolegium ds. służb specjalnych. Przekonywał też, że dokument, który przeciekł do prasy, był tylko materiałem roboczym Centrum Antyterrorystycznego ABW, które działa od paru tygodni i "zbiera jak najszybciej to, co wiadomo o jakimś incydencie", nie ostateczną konkluzją.
Prowokacja czy zaniedbanie?
Według roboczego raportu, strzelanina na granicy z Osetią Południową była gruzińską prowokacją. – Jest zaskakujące i niedopuszczalne, że ten materiał się przedostał do mediów. Będzie śledztwo w tej sprawie – dodał Cichocki. Zapowiedział, że w czwartek dokument wraz z załącznikami będzie ujawniony.
Nie można dziś jednoznacznie powiedzieć, kto strzelał na granicy. Ale nie wygląda to na gruzińską prowokację, raczej na nieprzygotowaną improwizację Cichocki o ostrzelanu prezydenta
- W tym raporcie zasadnicze konkluzje są następujące: po pierwsze, nie mieliśmy do czynienia z zamachem, bo strzelano najprawdopodobniej w powietrze. Po drugie - sam sposób przygotowania wizyty naszego prezydenta w Gruzji nie pozwalał na dopełnienie przez funkcjonariuszy BOR odpowiednich środków bezpieczeństwa. A po trzecie, strona gruzińska w ogóle nie współpracowała z polską ochroną, nie udzielała odpowiednich informacji, a także nie pozwoliła wykonywać jej swoich obowiązków - wyliczył Cichocki.
BOR zawinił?
Czy ochrona prezydenta zawiodła? Według byłego szefa MSWiA Andrzeja Milczanowskiego nie można winić BORu za to, że Lech Kaczyński w Gruzji znalazł się w niebezpieczeństwie. - Jeśli prezydent Saakaszwili zażyczył sobie jechać jednym samochodem z prezydentem Kaczyńskim lub odwrotnie, BOR nie miał nic do gadania - przekonywał.
Według niego jeżeli samochód zboczył z ustalonej trasy, to „jedyna rzecz, jaką szef ekipy mógł wykonać, to zadzwonić i powiedzieć: panie prezydencie, to niebezpiecznie, nie powinien pan się na to godzić”. - Bo co miał robić BOR? Strzelać do służb gruzińskich? – pytał Milczanowski.
"Gruzini nad tym nie panowali"
Jacek Cichocki również jest zdania, że funkcjonariusze BOR zostali postawieni w sytuacji, w której niewiele mogli zdziałać. - Zostali odcięci od łączności z prezydentem. Nie wiedzieli gdzie i dokąd jadą. Nie byli w stanie rozeznać sytuacji. Strona gruzińska zresztą też nad tym nie panowała – na przykład konwój zatrzymywał się kilkakrotnie, by wypędzić bydło z drogi! – przypomniał.
Jeśli prezydent Saakaszwili zażyczył sobie jechać jednym samochodem z prezydentem Kaczyńskim lub odwrotnie, BOR nie miał nic do gadania. (...) Bo co miał robić BOR? Strzelać do służb gruzińskich? Milczanowski
Według niego incydent w Gruzji wciąż ma wiele znaków zapytania. Nie wiadomo, dlaczego gruzińskie służby nie pozwoliły ochronie prezydenta wyjść z samochodu, dlaczego BOR jechał na końcu konwoju ani, dlaczego pierwsi na miejsce dojechali dziennikarze. Ponadto zastanawiające jest, że obaj prezydenci wyszli zaraz po zatrzymaniu konwoju, mimo że było ciemno, a gruzińska ochrona najwyraźniej nie poinformowała Osetyjczyków na posterunku, kto przyjechał. Wreszcie dziwi fakt, że tuż po strzałach ochrona nie powaliła prezydentów na ziemię i nie osłoniła własnymi ciałami.
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego potwierdziła, że w jej Centrum Antyterrorystycznym powstał raport dotyczący strzałów w pobliżu kolumny prezydentów w Achałgori przy granicy z Osetią Płd. Jak podała rzeczniczka prasowa ABW mjr Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska, w raporcie nie ma jednak tezy, która została zmieszczona w tytule środowego "Dziennika", że "pod Achałgori strzelać kazał Saakaszwili".
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24