Półtora miesiąca temu Jarosław Kaczyński, doprowadzony do furii przez koalicjantów, zerwał współpracę z Samoobroną i LPR i był o krok od podania rządu do dymisji i doprowadzenia do przedterminowych wyborów, pisze "Rzeczpospolita".
Poszło o wybór Ludwika Dorna na marszałka Sejmu. W zamian za zgodę na to koalicjanci PiS zażądali tak wielu stanowisk, że premier walnął pięścią w stół i oświadczył, że skoro koalicja nie jest w stanie nawet wybrać marszałka, to nic więcej nie będzie w stanie zrobić w Sejmie i jej trwanie nie ma sensu, opowiada gazecie bliski współpracownik premiera, według którego "było naprawdę gorąco".
Z informacji, jakie uzyskała "Rzeczpospolita" wynika, że koalicję uratował Adam Lipiński, minister w Kancelarii Premiera. Gdy Kaczyński wyszedł z rozmów z mocnym postanowieniem skrócenia kadencji Sejmu i udał się na umówione spotkanie, Lipiński zdołał przekonać koalicjantów, by ustąpili ze swoich żądań. Gdy premier wrócił ze spotkania, kryzys był już zażegnany.
Poźniejsze wydarzenia wskazują jednak, że PiS i tak musiało słono zapłacić Lidze i Samoobronie za poparcie Dorna, pisze "Rzeczpospolita" i podaje przykłady.
Źródło: "Rzeczpospolita"