Można być w wielu miejscach, zachwycać się otoczeniem, różnorodnością. Wolny czas. O wspomnieniach decydują jednak drobiazgi. Nic nieznaczące obrazy, z pozoru nieistotne opowieści. Zapadają w pamięć.
Znajoma opisała mi takie zdarzenie. Na białoruskiej wsi jej dziadkowie mieli kota. Głodzili go. Kot wyprawił się więc do lasu i upolował zająca. Wrócił z nim do domu, ale po drodze zdążył zjeść głowę. Z uszami. Dziadek zabrał kotu to co zostało z ofiary kociej przebiegłości, obdarł ze skórki, i na obiad była potrawka. Znajoma pierwszy raz spróbowała zająca. W odwecie kot powędrował do ogrodu. W warzywniaku zjadł ludziom ogórki.
Obrazek sprzed sklepu. Zdziwiłem się, że jego odwieczni bywalcy ciągle żyją, nie zapili się na śmierć. Moi dawni znajomi. Rezydenci. Niektórzy chyba śpią pod sklepem. Po jego otwarciu, chyba jako pierwsi klienci, meldują się po piwo i wino. Trwają następnie do wieczora na coraz bardziej chwiejnych nogach. Właśnie, nogi. Kazimierz, zwany Kaziem, podobno od zimy nie zdjął gumiaków. Stopy zrosły się z gumą. I tak stoi biedaczek, i pije.
Praga. Tłum ludzi na rynku, opodal ratusza. Na wieży, niezbyt wysoko, kilkusetletni zegar odmierza czas. Tarcza burzy pojęcie o kopernikańskiej budowie wszechświata. Na tarczy wokół ziemi krąży słońce. Nieco wyżej, za sznurki pociąga Śmierć. Bije dzwon. Jest dziewiętnasta. W tej wędrówce słońca zgadza się czas, sprawdzam z tym w zegarku. Na ręku. Świat jakby stanął na głowie, jest inaczej. Kiedy Śmierć kończy przedstawienie, na kilka sekund zapanowuje cisza. W milczeniu trwa tak kilkaset osób. Niemożliwa chwila. A zaraz potem brawa. Bo ludziom zamarły dusze, a teraz wracają do życia. Ten jeden moment wystarczył, aby przypomnieć sobie wszystkie obrazy. Dziwnego świata.