Ukraińskie państwo jest szokująco słabe wobec Rosji. Skąd to się bierze? Jedną z głównych przyczyn jest fatalna kondycja służby bezpieczeństwa na Ukrainie. SBU jest całkowicie przejrzysta dla Rosjan i nieprzydatna w walce o integralność Ukrainy, a przecież powinna być głównym narzędziem przeciwstawiania się separatystom. SBU wywodzi się z KGB i ten "grzech pierworodny" ciąży na niej do dziś. Przeczytaj analizę wydawcy portalu tvn24.pl Grzegorza Kuczyńskiego.
W połowie 1991 r. Rada Najwyższa Ukrainy utworzyła Służbę Bezpieczeństwa Narodowego Ukrainy - organ, który miał nadzorować budowę nowych służb specjalnych w odradzającym się niepodległym państwie. 20 września 1991 parlament powołał do życia Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU).
Tarczę i miecz - symbol KGB jako instytucji, która w sowieckich czasach miała bronić państwa i partii, a atakować ich wrogów - zastąpił herb z tryzubem. Jak się szybko jednak okazało, w nowych służbach więcej było "starego" niż "nowego".
KGB pod nową nazwą
Tak naprawdę, było to dawne KGB, tylko z nową nazwą. SBU zachowała nawet dawną, kagiebowską strukturę organizacyjną:
• Zarząd wywiadu
• Zarząd kontrwywiadu
• Zarząd kontrwywiadu wojskowego
• Zarząd do walki z korupcją
• Zarząd zabezpieczenia technicznego i dokumentacji
• Zarząd analiz
• Zarząd spraw kadrowych
Terytorialne (obwodowe, rejonowe, miejskie) zarządy KGB przemianowano po prostu na delegatury SBU. Tak jak w Rosji, z nowej bezpieki wyłączono niektóre kompetencje. Ochrona łączności czy służba ochrony zostały przekazane innym - starym lub nowym - instytucjom.
Oficjalnie SBU odcięła się do dziedzictwa KGB, znienawidzonego szczególnie na zachodzie kraju. Personel zredukowano o połowę, z 18 do 9 tys. ludzi. W ciągu 4-5 miesięcy odeszło ze służby 17 generałów i kilkuset pułkowników odziedziczonych po KGB. Kolejni ubywali w ciągu trzech następnych lat - jeszcze w 1994 r. taki los spotkał ponad 800 oficerów. Luki wypełniali Ukraińcy, którzy przed 1991 służyli w KGB w innych częściach ZSRR, a teraz mogli wrócić do kraju. Co ważne, nadal Rosjanie stanowili bardzo duży - aż 35 proc. - odsetek personelu SBU.
Kierownictwo SBU pewne struktury musiało zbudować od podstaw: wywiad, wojskowy kontrwywiad, kryptografię i łączność elektroniczną. Dlaczego? Otóż w sowieckich czasach republikańskim strukturom KGB pozwalano rozbudowywać wojska pograniczne, cywilny kontrwywiad i polityczną policję. Ale już wywiad zagraniczny był domeną moskiewskiej centrali (I Zarząd Główny), Łubianka podobnie zazdrośnie strzegła swej wyłączności, jeśli chodzi o osłonę (a de facto inwigilację) Armii Czerwonej. Skutki było widać po upadku ZSRR i rozwiązaniu KGB. Struktury organizacyjne, archiwa i siatki agentów za granicą odziedziczyła Rosja, a nie inne republiki.
"Żadnemu funkcjonariuszowi włos nie spadł z głowy"
Ostatnim szefem sowieckiego KGB był Wadim Bakatin. W 1992 roku, parę miesięcy po tym, jak niesławna instytucja została rozwiązana (w Rosji na jej bazie powstało kilka służb), Bakatin otwarcie przyznał w wywiadzie prasowym: "Wszyscy mówią, że Bakatin rozbił strukturę KGB. Na Boga, nic bardziej błędnego. Jeżeli pojedziecie do Kazachstanu, zobaczycie, że włos z głowy nie spadł żadnemu funkcjonariuszowi. Albo w Kirgistanie - właśnie stamtąd wracam - wszystko zostało po staremu. Ta sama sytuacja panuje w Moskwie i w takim, dajmy na to, Kemerowie. O to właśnie chodzi, na dole cała struktura i wszystkie sekcje pozostają takie same".
Pomimo deklaracji niepodległościowych i pewnych demokratycznych reform, służby specjalne w krajach byłego ZSRR zmieniały się niewiele. Większość pracowników KGB utrzymała stanowiska i pracowała jak przedtem. Pozostały też personalne znajomości, dawne służbowe powiązania, no i teczki w archiwach. Rzecz jasna, teczki były w Moskwie, a nie, dajmy na to, w Mińsku czy Kijowie. Tak jak przełożeni z czasów KGB.
"Nowe" służby w republikach b. ZSRR były więc w mniejszym lub większym stopniu przejrzyste dla rosyjskich specsłużb. Dlaczego lokalni przywódcy godzili się na to faktyczne ograniczenie suwerenności? Większość z nich wywodziła się z partii komunistycznej i miała zakodowaną lojalność wobec Moskwy. Do tego dochodziły powiązania i uzależnienie gospodarcze. No i rzecz trzecia, coraz ważniejsza z upływem czasu - dla większości republikańskich liderów to wsparcie służb rosyjskich, a nie własnych, było największą gwarancją bezpieczeństwa i utrzymania władzy.
"Stary, doświadczony personel"
Jak było na Ukrainie początku lat 90.? Władze w Kijowie, same pełne byłych komunistów, wyżej ceniły doświadczenie niż przekonania demokratyczne.
W wywiadzie prasowym w lipcu 1992 ówczesny 1. zastępca szefa SBU, gen. Wasyl Horbatiuk przyznawał: "Oczywiście obecnie korzystamy z usług starego, doświadczonego personelu. Profesjonalizm zdobywa się latami ciężkiej, mozolnej pracy i byłoby wielką głupotą nie korzystać z ich usług. Nawet bolszewicy zatrudniali carskich agentów".
Symbolem ciągłości między KGB i SBU była osoba szefa nowej służby. Jewhen Marczuk pokonał wszystkie szczeble kariery w sowieckiej bezpiece, w 1990 r. zostając wiceszefem ukraińskiego KGB, zastępcą Mykoły Hołuszki. Obaj wywodzili się z Zarządu V KGB, który prześladował dysydentów. Marczuk został szefem SBU, gdy Hołuszko - jego przyjaciel - wyjechał do Moskwy. Tam niebawem został 1. zastępcą ministra bezpieczeństwa Rosji.
Hołuszko był ostatnim szefem ukraińskiego KGB i zarazem pierwszym SBU. Krótko, bo przemawiały przeciwko niemu walka z dysydentami i postawa w czasie puczu sierpniowego w 1991 r. Hołuszko próbował wystąpić wtedy przeciwko ruchowi narodowemu, ale gdy rozpad ZSRR był przesądzony, poparł obóz nowego prezydenta Leonida Krawczuka. Pod koniec 1991 wyjechał z Ukrainy, podobno wywożąc do Moskwy najważniejsze archiwa ukraińskiego KGB.
"My pomagamy im, a oni nam"
Przyjęta w marcu 1992 ustawa mówiła, że SBU jest podporządkowana zarówno prezydentowi, jak i parlamentowi. Miała obowiązek odpowiadać na pytania płynące z komisji parlamentarnych i regularnie informować deputowanych o strategicznych kierunkach swych działań. Miała też dostarczać sprawozdania finansowe do zatwierdzenia przez Radę Najwyższą.
Ale jak to bywa na Wschodzie, przepisy prawne to jedno, a praktyka - drugie. Zakorzeniona w KGB ukraińska służba, zamiast równać do standardów zachodnich, coraz bardziej upodobniała się do kolegów z Rosji. Ustawa ukraińska była bardzo podobna do rosyjskiego "Prawa o Federalnych Organach Bezpieczeństwa". I miała podobne wady. Główną był brak jasnego rozgraniczenia uprawnień prezydenta i parlamentu. W efekcie to prezydent zyskał faktyczną i niemal wyłączną kontrolę nad aparatem bezpieczeństwa.
Likwidacja KGB oznaczała koniec V Zarządu Głównego - sowieckiej politycznej policji. Nowa służba miała już nigdy więcej nie inwigilować własnych obywateli poza kategoriami ściśle kontrwywiadowczymi. Tymczasem już w sierpniu 1992 powstała specjalna jednostka "T", mająca chronić państwo przed "niekonstytucyjnymi" działaniami. Jej pierwszy szef, płk Wiktor Burłakow, był negatywnie nastawiony do zachodnich organizacji, grup religijnych i biznesu, doszukując się w ich działaniach znamion aktywności szpiegowskiej.
Na krótko przed przegranymi wyborami (lato 1994), Krawczuk mianował Marczuka wicepremierem ds. bezpieczeństwa narodowego. To oznaczało nadzór nad całością operacji związanych z bezpieczeństwem, nie tylko prowadzonych przez SBU. Nowym szefem Służby został dotychczasowy 1. zastępca, Rosjanin Walerij Malikow (w KGB od lat 70.). Rok później zastąpił go inny weteran KGB, Wołodymyr Radczenko, który w czasach ZSRR brał udział w represjach wobec dysydentów. Już jego wcześniejsza nominacja na szefa MSW wywołała falę oburzenia. Jak pisał jeden z komentatorów: "Trudno sobie wyobrazić, by w demokratycznym kraju, np. w dzisiejszych Niemczech, były funkcjonariusz gestapo, który zwalczał antyfaszystów, albo oficer Stasi, który prześladował dysydentów, mógł zostać mianowany na stanowisko ministra spraw wewnętrznych".
Pod wodzą duetu Marczuk-Radczenko (ten pierwszy stanął na pocz. 1995 r. na czele rządu) tendencja do zwiększania uprawnień tajnych służb i zacieśniania związków z Rosją tylko się nasilała. SBU miała podpisane umowy o współpracy zarówno z rosyjskim wywiadem (SWR), jak i kontrwywiadem (Min. Bezpieczeństwa, potem FSK, potem FSB). Jak mówił w marcu 1994 Marczuk, "w przypadkach, gdy interes jest obopólny, my pomagamy im, a oni nam. (...) Nie spotkaliśmy się z tym, by ktokolwiek z rosyjskiego kontrwywiadu angażował się w jakieś dywersyjne działania przeciwko nam".
Uczyć się szpiegostwa
Podobnie jak w innych republikach, największym problemem SBU był wywiad. Samodzielne prowadzenie działań wywiadowczych było zupełnie nowym zadaniem dla ukraińskiej służby. W czasach sowieckich departament wywiadu w ukraińskim KGB pracował wyłącznie na zlecenie centrali w Moskwie i nie prowadził żadnych własnych operacji. Po 1991 r. trzeba było uczyć się szpiegostwa. Szybciej rozwijano siatki agenturalne w krajach graniczących z Ukrainą od zachodu (Polska, Słowacja, Węgry, Rumunia) i południa (Turcja), bo tam już przed 1991 r. ukraińskie KGB realizowało samodzielnie zadania tzw. płytkiego wywiadu. To w Polsce w sierpniu 1993 aresztowano oficera SBU Anatolija Łysenkę. Dostał 2 lata więzienia. Na Zachodzie aktywność ukraińskich szpiegów była minimalna - trzeba było zaczynać od zera. W Rosji nie było sensu tracić sił, bo SBU była zupełnie przejrzysta dla Moskwy.
Trzymanie kontrwywiadu i wywiadu w jednej instytucji było anachronizmem i przypadkiem rzadko spotykanym w Europie. Nawet Rosjanie oddzielili wywiad od klasycznej bezpieki. Ukraina doczekała się tego dopiero po zwycięstwie "pomarańczowej rewolucji". Na jesieni 2005 powstała Służba Wywiadu Zagranicznego (SZR).
Innym kluczowym zadaniem SBU, zwłaszcza w pierwszych latach istnienia, był kontrwywiad wojskowy. Lojalność oficerów ukraińskiej armii była delikatną kwestią, skoro ponad połowę kadr stanowili etniczni Rosjanie. Do tego dochodziła obecność Floty Czarnomorskiej na Krymie. Ale najbardziej pochłaniała SBU na początku lat 90. walka z przestępczością zorganizowaną w armii i z wyprzedażą mienia wojskowego.
Krymski papierek lakmusowy
W ciągu ostatnich przeszło 20 lat stosunki SBU ze służbami rosyjskimi układały się bardzo dobrze, z wyjątkiem lat 2005-2009, gdy prezydentem był Wiktor Juszczenko.
Najlepszym wskaźnikiem temperatury na linii SBU-FSB/GRU zawsze był Krym. Flota Czarnomorska stacjonowała tam od początku niepodległej Ukrainy. Musieli być tam więc też - choć nieoficjalnie - oficerowie rosyjskich służb. Od 2000 r. nie musieli się już nawet kryć. Ówczesny prezydent Leonid Kuczma podpisał protokół wpuszczający FSB do bazy w Sewastopolu. Tłumaczono, że kontrwywiad ma przede wszystkim zapewnić ochronę antyterrorystyczną żołnierzom rosyjskim. W rzeczywistości agenci wspierali separatystów i rozmaite antynatowskie grupy na Krymie i w Odessie.
Umowa z FSB została anulowana przez Kijów dopiero pod koniec rządów Juszczenki i w grudniu 2009 r. rosyjscy agenci musieli wycofać się do Noworosyjska. Dwa miesiące później w Odessie SBU aresztowała 5 Rosjan na gorącym uczynku - próbie werbunku oficera ukraińskiego wywiadu wojskowego.
Ale wybory wygrał Janukowycz, i już w maju 2010 uzgodniono powrót FSB na Krym. Pierwsza grupa Rosjan wróciła jeszcze przed podpisaniem nowych dokumentów - przygotowywać mieli z SBU wspólne ćwiczenia antyterrorystyczne. Janukowycz pozwolił rosyjskim służbom wrócić na obszar, do którego Moskwa od dawna wysuwała pretensje. FSB na Krymie podsycała konflikty etniczne, jej agenci rozdawali paszporty rosyjskie mieszkańcom, jak robiono to wcześniej w Abchazji i Osetii Płd. FSB utrzymywała kontakty z biznesem i przestępczością zorganizowaną, wspierała i finansowała lokalne partie i organizacje pozarządowe opowiadające się za secesją Krymu z Ukrainy. Efekty tej bezkarności było widać po ekspresowym tempie przejmowania półwyspu w marcu br.
"Putinizacja" SBU
Oprócz ustaleń w sprawie powrotu na Krym, Aleksandr Bortnikow (FSB) i Wałeryj Choroszkowskij (SBU) podpisali wiosną 2010 dokument ramowy o współpracy w wielu sprawach, m.in. w "ekonomicznym i przemysłowym kontrwywiadzie, jak też ochronie rosyjskich i ukraińskich technologii na rynkach wewnętrznych". W "geście dobrej woli" Departament Kontrwywiadu SBU całkowicie zaprzestał działań wobec rosyjskich służb specjalnych na terytorium Ukrainy. Funkcjonariusze SBU dostali od swych nowych szefów jasny i prosty sygnał: nie ruszać Rosjan. Liczbę oficerów na "kierunku rosyjskim" na dzień dobry zredukowano o 1/4. Na żądanie Moskwy SBU zerwała też jakąkolwiek współpracę z CIA.
Rok później szef Ukraińskiej Grupy Helsińskiej stwierdził, że ze względu na prowadzone działania "SBU stała się de facto FSB". Pełną odpowiedzialność ponosił za to Janukowycz - zgodnie z konstytucją licząca ok. 30 tys. ludzi służba bezpośrednio podlega prezydentowi. Po jego wygranej na początku 2010 r., z Rosji wróciła duża grupa skompromitowanych ludzi służb. Wielu z nich zostało przez Rosjan odznaczonych, jak wiceszef SBU z czasów Kuczmy Wołodymyr Saciuk, właściciel daczy, na której otruto dioksynami Juszczenkę.
Z jednej strony SBU prześladowała politycznych wrogów Janukowycza, z drugiej - współpracowała z FSB. Najbardziej drastyczny przypadek miał miejsce w październiku 2012. Z centrum Kijowa porwano uciekiniera z Rosji, politycznego opozycjonistę Leonida Razwozżajewa. Po kilku dniach odnalazł się w Moskwie. Torturowany i zastraszany, przyznał się do udziału w "spisku". "Kommiersant", powołując się na kijowskich obrońców praw człowieka podał, że Rosjanina zatrzymali funkcjonariusze SBU, a następnie przekazali go FSB. Arsenij Jaceniuk, lider Zjednoczonej Opozycji "Batkiwszczyna", zażądał powołania komisji śledczej. - Dlaczego nie ma do tej pory jasnego stanowiska ani MSZ, ani Służby Bezpieczeństwa Ukrainy? Czy na terytorium Ukrainy działają obce służby specjalne? - pytał Jaceniuk.
Zachodnie służby zawsze uważały Ukrainę za "terytorium FSB". Kontakty wolały nawiązywać z wywiadem wojskowym HUR, który był zupełnie nowym tworem na niepodległej Ukrainie.
W Rosji szkoleni byli funkcjonariusze specnazu SBU, czyli jednostki Alfa. Ilu wysokich oficerów ukraińskich było jednocześnie agentami rosyjskimi? Nie wiadomo, aczkolwiek warto zwrócić uwagę na dwóch generałów SBU, zamieszanych w otrucie Juszczenki, którzy po ucieczce do Rosji zostali wysokimi oficerami FSB.
Ale co tu mówić o agenturze w kierownictwie SBU, skoro ukraińskie media spekulowały swego czasu, że Rosja ma szpiega nawet w najbliższym otoczeniu Janukowycza. Chodziło o szefa nieformalnej ochrony prezydenta, Wiaczesława Zaniewskiego. Zaniewskij był głównym "gorylem" Janukowycza już od 2008 r. Burza wybuchła, gdy okazało się, że nadal ma paszport rosyjski. "Zaniewskij może być oficerem rosyjskich służb specjalnych, trzymającym w ręce telefon komórkowy głowy państwa i mającym dostęp do tajemnic Janukowycza" - alarmowała gazeta "Ukraina Mołoda".
Rosjanin był też oficjalnym zwierzchnikiem ochrony prezydenta. Ihor Kalinin służył w KGB od 1984 r. Potem trafił do SBU. W czasie pomarańczowej rewolucji, w przeciwieństwie do większości oficerów służby, pozostał lojalny wobec Janukowycza. Odszedł do prywatnej firmy ochroniarskiej, z której usług korzystał Janukowycz. Gdy został prezydentem, Kalinina mianował naczelnikiem UDO, czyli dawnego IX Zarządu KGB (rodzaj polskiego BOR). W 2012 Kalinin został szefem SBU, co komentowano jako apogeum wpływów rosyjskich w tej służbie.
Ale człowiekiem, który dopełnił dzieła zniszczenia SBU, był zaufany człowiek Familii Janukowyczów, Ołeksandr Jakimienko. Przez rok, poczynając od lutego 2013, obsadzał kierownicze stanowiska w Służbie według jednego kryterium: wierności Janukowyczom. Skutki widać dzisiaj, gdy SBU w Donbasie de facto przeszła na stronę separatystów. A reszta tej wielotysięcznej służby w małym tylko stopniu nadaje się do ochrony bezpieczeństwa państwa - czyli do wykonywania swego podstawowego konstytucyjnego obowiązku.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl