Sąd zdecydował o tymczasowym aresztowaniu na dwa miesiące rodziców sześciomiesięcznej dziewczynki, która najprawdopodobniej zmarła z wygłodzenia. Oboje rodzice usłyszeli zarzuty znęcania się ze szczególnym okrucieństwem i nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka.
Do tragedii doszło w miejscowości Brzezno k. Nowego Sącza (woj. małopolskie). Dziewczynka zmarła w środę, a jej zgon stwierdziło pogotowie wezwane przez ojca. Jak tłumaczył, dziecko miało sine wargi i nie ruszało się. Wstępne ustalenia biegłych wskazywały, że przyczyną śmierci dziecka mogło być niedożywienie i zaniedbanie dziecka.
W piątek rodzice usłyszeli zarzuty znęcania się nad dzieckiem ze szczególnym okrucieństwem i nieumyślnego spowodowania śmierci. Jak wyjaśnił w rozmowie z TVN24 rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie Piotr Kosmaty, są to zarzuty wstępne, które w toku śledztwa mogą się zmienić.
Dwumiesięczny areszt
Matka nie przyznała się do winy, złożyła jednak obszerne wyjaśnienia. Ojciec także się nie przyznał, jednocześnie odmawiając składania wyjaśnień. - Ze względu na to, że mamy do czynienia z początkowym etapem śledztwa, nie możemy zdradzać szczegółów wyjaśnień - powiedział Kosmaty.
Prokuratura wystąpiła z wnioskiem o zastosowanie tymczasowego aresztu. Sąd zdecydował o tymczasowym aresztowaniu rodziców dziecka na dwa miesiące.
- Przesłankami do zastosowania tymczasowego aresztowania jest obawa matactwa ze strony podejrzanych w razie pobytu na wolności oraz zagrożenie surową karą pozbawienia wolności - powiedziałrzecznik Sądu Okręgowego w Nowym Sączu Bogdan Kijak.
Postanowienie jest nieprawomocne, do siedmiu dni podejrzanym i prokuratorowi przysługuje zażalenie. Postanowienie jest jednak od razu wykonalne co oznacza, że podejrzani od razu zostali przewiezieni do aresztu.
Rodzicom półrocznej Magdy, obojgu w wieku 34 lat, grozi do 10 lat więzienia.
Brak szczepień i opieki medycznej
- Będziemy teraz dokonywać szczegółowego wyjaśnienia, jak do tego mogło dojść, kto jest winny. Będziemy przede wszystkim przesłuchiwać wszystkie możliwe osoby, także dziadków i dalszych członków rodziny - wytłumaczył kolejne kroki śledczych Kosmaty.
Rzecznik dodał, że gromadzona będzie wszelka dokumentacja dotycząca dziewczynki. - Udało się nam już ustalić, że ojciec złożył oświadczenie, iż nie chce, żeby dziecko podlegało opiece miejscowego ośrodka zdrowia. Udało nam się również ustalić, że dziecko nie podlegało szczepieniom obowiązkowym - wyjaśnił rzecznik.
Wytłumaczył, że śledczy zbadają, czy w rodzinie dochodziło wcześniej do sytuacji, które mogłyby stworzyć zagrożenie dla życia lub zdrowia dzieci. - Na tę chwilę nie mamy jednak takich informacji, żeby wcześniej dochodziło tam do zachowań niewłaściwych - powiedział.
Chcieli być "bliżej natury"?
Według nieoficjalnych informacji dziecko było leczone u znachora, a rodzice przestali chodzić z dziewczynką do lekarza, gdy ta miała trzy miesiące, bo chcieli być "bliżej natury". Mieli stosować "alternatywne" metody odżywiania.
Wstępne ustalenia biegłych wskazują, że dziecko nie otrzymywało pokarmów ani nie miało zapewnionej opieki lekarskiej najprawdopodobniej od kilku tygodni. Nie stwierdzono również żadnych obrażeń zewnętrznych ani wewnętrznych, które mogłyby być przyczyną śmierci. Dziecko nie miało również żadnych wad wrodzonych. Jak stwierdzono, jedyną przyczyną mogło być zaniedbanie i niedożywienie.
Rodzice wychowują również drugie dziecko - pięcioletniego chłopca. Prokuratura zadecydowała, że na razie zostanie on oddany pod opiekę dziadków.
Dziecko nie żyło, gdy karetka dojechała na miejsce
Krzysztof Olejnik, rzecznik sądeckiego pogotowia ratunkowego, nie chciał udzielić szczegółowych wyjaśnień na temat wezwania, ani tego, co zastali ratownicy po przybyciu na miejsce. - Nie udzielamy informacji z uwagi na toczące się postępowanie prokuratorskie. Nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć informacjom, które pojawiają się w mediach - powiedział. - Mogę jedynie potwierdzić, że otrzymaliśmy tego dnia wezwanie do sześciomiesięcznego dziecka. Na miejsce został zadysponowany specjalistyczny zespół ratowniczy. Po przybyciu na miejsce, niestety stwierdzono zgon, który nastąpił przed przybyciem zespołu - wyjaśnił. Dodał jednak, że jeśli zapada decyzja o wysłaniu na miejsce wezwania zespołu ratowniczego, to "domniemywa się, że poszkodowany jeszcze żyje".
- Dlatego ratownicy zawsze jadą jak najszybciej, w trybie alarmowym, żeby ratować człowieka. Nie chciałbym natomiast przekazywać informacji na temat okoliczności i sposobu wezwania, ponieważ z samego opisu zdarzenia śledczy mogliby wyciągnąć wnioski - dodał.
Autor: kg,kło//gak/kdj,tr / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24