- Chciałabym, żeby córeczka, choć na chwilę, skupiła wzrok na mojej twarzy. Żebyśmy sobie popatrzyły w oczy – marzy Barbara Iobashvili. Jej córka Lidia urodziła się prawie cztery miesiące przed terminem. Lekarze wygrali walkę o życie dziecka, jednak wciąż potrzebuje ono pomocy. Materiał "Uwagi!" TVN.
Kiedy się urodziła, ważyła zaledwie 660 gramów, to był dopiero 23. tydzień ciąży. Lidia praktycznie nie miała szans na przeżycie.
Pierwsze chwile były dramatyczne: najpierw reanimowali ją lekarze ze szpitala położniczego, potem karetka zawiozła dziewczynkę do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Na tamtejszym oddziale patologii i intensywnej terapii noworodka przeszła jeszcze kilka reanimacji. Bardzo długo leżała pod respiratorem, przeszła wylew krwi do mózgu. Tam spędziła tam pierwsze cztery miesiące życia.
– Nazywamy te dzieci swoimi dziećmi. Każdy z nas zostaje przyszywaną mamą, przyszywanym tatą takiego pacjenta. U nas tworzy się wyjątkowa więź – mówi dr Andrzej Grudzień z kliniki chorób dzieci tutejszego szpitala. Doktor był jednym z dwóch lekarzy, którzy uratowali życie Lidii.
Mama dziewczynki, Barbara Iobashvili, nie potrafi opowiadać o tej walce bez łez. Wspólnie z mężem, Zviadem, przychodzili do szpitala każdego dnia. Czekali na kolejne wiadomości o stanie dziecka, rokowania, diagnozy. – Dosłownie biegliśmy do lekarzy, żeby to szybciej usłyszeć – mówi Barbara.
Walka o życie
Lidia miała nierozwinięty układ oddechowy, pokarmowy i nie w pełni ukształtowane serce. Przeszła dwie operacje. Pierwszą kardiologiczną, potem założono jej dreny z powodu perforacji jelita. Wystąpiła też kolejna komplikacja: zagrożenie wzroku.
– Tu się rozgrywała walka o życie - mówi mama Lidii. - To były najgorsze dni mojego życia – dodaje ojciec. Na oddział wchodzili tyko rodzice. To dlatego, że każde zakażenie stanowi dla wcześniaka śmiertelne zagrożenie. Wnuczki nie mogła więc ani razu odwiedzić babcia. W tamtym czasie jedyne, co mogła zrobić, by zobaczyć Lidzię, to wymienić telefon na nowszy model. Ten, którym posługiwała się wcześniej nie odbierał MMS-ów.
– Wszyscy sobie przesyłali zdjęcia malutkiej, a ja ich nie mogłam oglądać – wspomina babcia, Krystyna Majerczyk. Dopiero, kiedy miała nowy aparat, mogła już, jak cała rodzina, każdego dnia oglądać nową fotografię Lidii. – Płakaliśmy wszyscy. Ze wzruszenia, radości. Każda udana operacja, każdy dzień, to była wielka radość – mówi.
Ryzyko utraty wzroku
Lekarze planowali leczenie od operacji do operacji. Cieszyli się, gdy Lidia zaczęła samodzielnie oddychać i jeść. – Dziś największym wyzwaniem jest narząd wzroku – mówi doktor Monika Gasińska, która również od początku opiekuje się dziewczynką.
Retinopatia wcześniaków jest bardzo groźna. Lidia przeszła, w odpowiednim czasie, operację oczu. Mimo to nie udało się powstrzymać odklejenia siatkówki, co grozi jej utratą wzroku.
Dziś dziewczynka ma dziesięć miesięcy. Trzy razy w tygodniu przyjeżdża do Prokocimia na zajęcia wspierania rozwoju. Każda czynność, która zdrowemu dziecku przychodzi naturalnie, u niej musi być wypracowana. Siatkówkę stymuluje się specjalnymi zabawkami, świecącymi w różnych kolorach.
– Chciałabym żeby, choć przez chwilę, skupiła wzrok na mojej twarzy. Żebyśmy sobie popatrzyły w oczy – marzy mama Lidii. – Tak będzie! Wszystko będzie dobrze! – przekonuje ją mąż. Lidię na pewno czeka jeszcze jedna, bardzo poważna operacja zespolenia jelit. Teraz Lidia wciąż ma stomię.
– Lekarz mówi, że to będzie ekstremalnie trudny technicznie zabieg. Mam wielką nadzieję, że uda się za pierwszym razem – mówi Barbara Iobashvili.
Mała Lidia ma przed sobą niezwykle trudną drogę. Jest nadzieja, że dzięki wsparciu lekarzy zacznie siadać, bawić się, a może nawet chodzić. Dziewczynka została otoczona wsparciem Fundacji TVN "Nie jesteś sam". Jej terapia i rehabilitacja jest niezwykle skomplikowana i kosztowna, a tylko to daje szansę na samodzielność i normalne życie.
Autor: ts//rzw / Źródło: UWAGA! TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga TVN