Na pewno punktem odniesienia jest kampania przed wyborami 10 maja, stąd taki duży spadek - powiedział w sobotę we "Wstajesz i weekend" socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego Jarosław Flis. Odniósł się do spadku sondażowego poparcia dla Andrzeja Dudy o 20 punktów procentowych.
Z majowego sondażu Kantar wynika, że gdyby wybory odbyły się za dwa miesiące, to największe poparcie uzyskałby Andrzej Duda, którego wskazało 39 procent badanych, deklarujących chęć wzięcia udziału w wyborach. Mimo że Duda uzyskał najlepszy wynik spośród wszystkich kandydatów, obecne poparcie dla urzędującego prezydenta jest o 20 punktów procentowych niższe, niż w podobnym badaniu przeprowadzanym w ubiegłym miesiącu.
Socjolog, doktor habilitowany Jarosław Flis mówił w TVN24, że "na pewno punktem odniesienia jest kampania przed wyborami 10 maja, stąd taki duży spadek". - To jest cena, jaką Prawo i Sprawiedliwość i prezydent Duda płacą za walkę o wybory w maju, walkę przegraną, walkę wbrew większości opinii publicznej - ocenił.
- Tamte sondaże były zakłamane właśnie z powodu tej walki, dlatego że wyborcy innych kandydatów bardzo często odmawiali odpowiedzi, deklarowali, że nie pójdą głosować i wtedy ci wyborcy, którzy wspierają Andrzeja Dudę, którym podobał się pomysł majowych wyborów, stanowili dużo większą część tych wyborców, którzy w ogóle chcieli głosować - mówił gość "Wstajesz i weekend".
Dodał, że "teraz, kiedy wrócili ci wyborcy, którzy deklarowali, że nie pójdą na wybory majowe, ale na czerwcowe to już pójdą, to oczywiście te same osoby stanowią mniejszą część". - Także to w ogóle może nie być tak, że ktokolwiek odpłynął z wyborców Andrzeja Dudy (...). Może być tak, że zwiększyła się baza, liczba tych, którzy chcą pójść na wybory i w związku z tym ci, którzy wcześniej chcieli pójść i głosować na Andrzeja Dudę, stanowią teraz mniejszy procent z całości - wyjaśnił Flis.
"Frekwencja nie musi być tym czynnikiem, który zdecyduje"
Odniósł się również do kwestii frekwencji. - W Polsce zwykle frekwencja służy nie jednej partii, tylko tej partii, która akurat jest w opozycji. Jest tak, że ludzie się zwykle mobilizują przeciwko władzy, stąd jeśli następuje mobilizacja, to przesuwa się równowaga w stronę opozycji - powiedział socjolog.
- Chociaż oczywiście to nie jest jedyny czynnik, bo drugi czynnik to jest przekonywanie tych, którzy i tak by poszli na wybory i widać to świetnie w przypadku wyborów zeszłorocznych. Frekwencja generalnie wzrosła, przesunęła nieco równowagę tej bazy społecznej w stronę opozycji, ale jednak przesunięcia wyborców strony rządzącej partii były na tyle duże, że udało jej się obronić ten stan posiadania, który miała w 2015 roku - dodał. - Frekwencja jest czynnikiem, który może komuś sprzyjać lub nie sprzyjać, ale nie musi być tym czynnikiem, który zdecyduje o tym, jaki będzie ostateczny wynik wyborów - zaznaczył.
"Część wyborców na środku bardzo wyraźnie się waha"
Socjolog był pytany, czy dla elektoratu obecnego prezydenta Andrzeja Dudy jakikolwiek wpływ na ewentualne decyzje wyborcze będzie miało to wszystko, co dzieje się wokół ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, pandemii i wokół Trójki.
- Na pewno ma wpływ na część tych ludzi, którzy mogą zagłosować na Andrzeja Dudę, ale nie muszą. Zawsze jest taka grupa osób, która zagłosuje, niezależnie od tego, co by się w ogóle działo, na swojego ulubionego kandydata. Każda partia ma takich wyborców. Oczywiście tych wyborców jest tym więcej, im jest mniej alternatyw, to znaczy im bardziej danemu ugrupowaniu dało się skupić wszystkich, którzy myślą jakkolwiek w podobny sposób - mówił.
Dodał, że tam, gdzie jest kilka podobnych partii, "oczywiście łatwiej przenosić poparcie z jednej z nich na drugą pod wpływem takich grzechów pospolitych, pod wpływem afer, potknięć, pomyłek, niepotrzebnych konfliktów".
- Jednak jest tak, że ta część wyborców na środku bardzo wyraźnie się waha. Ona może nie jest widoczna, nie jest kimś, kto się wpisuje pod artykułami w sieci, kto komentuje, lajkuje, uczestniczy w różnych łajnoburzach, natomiast jest tą, która po cichu przesuwa wynik wyborów i to widzieliśmy zawsze. Nic nie wskazuje na to, żeby teraz było inaczej - powiedział Flis.
- Natomiast częściowo jest tak, że zawsze tego typu rzeczy wpływają też na poziom mobilizacji, dlatego że ta mobilizacja odbywa się bardzo często przez sieci społeczne. Jak pokazał cały szereg badań, prowadzonych także w Polsce przez Polską Akademię Nauk, tak naprawdę ludzie głosują pod wpływem tego, z kim rozmawiają - zauważył socjolog.
Źródło: TVN24