W poniedziałek w Senacie odbyły się konsultacje w sprawie ustawy wprowadzającej głosowanie korespondencyjne. Nie pojawił się na nich prezes Poczty Polskiej Tomasz Zdzikot. Przesłał jedynie list.
Pierwsza tura wyborów prezydenckich planowana jest 10 maja. Na początku kwietnia Sejm uchwalił głosami Prawa i Sprawiedliwości ustawę, zgodnie z którą głosowanie w wyborach prezydenckich miałoby zostać przeprowadzone wyłącznie w formie korespondencyjnej. Przeciwko tym rozwiązaniom protestuje opozycja i wielu ekspertów. Ustawą zajmuje się obecnie Senat, który ma czas do 6 maja, by zająć stanowisko wobec tych przepisów.
Konsultacje Senatu
W poniedziałek w Senacie odbyły się konsultacje w tej sprawie. Udział w nich wzięli m.in. były przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej Wojciech Hermeliński oraz prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, profesor Robert Flisiak.
"Poczta Polska nieustannie pracuje i wypełnia swoją rolę"
Na początku spotkania marszałek Senatu Tomasz Grodzki odczytał pismo od prezesa Poczty Polskiej Tomasza Zdzikota. Stwierdził on, że "pomimo wyzwań i utrudnień z jakimi Polska, a także cały świat do tej pory jeszcze się nie mierzyły, Poczta Polska nieustannie pracuje i wypełnia swoją rolę".
Odnosząc się do rozpatrywanej przez Senat ustawy w sprawie głosowania korespondencyjnego Zdzikot podkreślił, iż "Poczta Polska nie jest kreatorem rozwiązań wprowadzonych do porządku prawnego wolą ustawodawcy, lecz będzie ich wykonawcą, zgodnie z rolą i zakresem odpowiedzialności, jakie zostaną ustalone w przepisach przedmiotowej ustawy". Dodał, że sposób wykonania zadań przez spółkę zostanie sprecyzowany "w rozporządzeniach wykonawczych wydanych na podstawie ustawy przez właściwych ministrów". "Zatem to także nie Poczta Polska będzie ich autorem" - zwrócił uwagę Zdzikot.
"Zapewniam pana Marszałka, iż Poczta Polska, jako wyznaczony operator pocztowy, największa i kluczowa spółka infrastrukturalna w kraju, będzie z najwyższą starannością, realizowała przewidziane dla niej obowiązki, tak jak to czyni każdego dnia od ponad 460 lat, doręczając obecnie ok. 1,5 mld przesyłek rocznie" - zadeklarował Zdzikot.
Profesor Flisiak o kwestii bezpieczeństwa członków komisji
Prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych profesor Robert Flisiak w swoim wystąpieniu mówił między innymi o bezpieczeństwie zdrowotnym członków obwodowych komisji wyborczych. - Pierwsze, na co zwróciliśmy uwagę to fakt, że w ograniczonej przestrzeni podczas spotkań poprzedzających posiedzenia zasadnicze komisji, jak i już w dniu wyborów, będzie znajdowało się - jak wynika z ustawy - od trzech do 45 osób. W takiej sytuacji nie można wykluczyć ryzyka, że wśród tych osób będzie osoba, która może być źródłem zakażenia - mówił.
Jego zdaniem, nie można wykluczyć, że podczas spotkań poprzedzających wybory i podczas samych wyborów, będzie tam osoba, która może być źródłem zakażenia koronawirusem. - Ten wirus różni się od wielu innych, zakażenie może u większości osób przebiegać w sposób bezobjawowy. W okresie bezobjawowym i w okresie wylęgania choroby może dochodzić do rozprzestrzeniania zakażenia - zaznaczył.
Jak zauważył, w ustawie nie ma zapisów dotyczących przypadku, gdy wśród członków komisji jest osoba, u której stwierdzono by w badaniach zakażenia. - Nie ma w ustawie mowy, co się stanie z osobą, która nie będzie mogła uczestniczyć w dalszej części wyborów z powodu kwarantanny lub izolacji - podkreślił prof. Flisiak.
Wskazał też na wagę zastosowania środków ochrony osobistej m.in. masek, przesłon chroniących oczy, rękawic, fartuchów ochronnych wśród członków komisji. - Takie przepisy mamy w odniesieniu do placówek opieki zdrowotnej - dodał ekspert. Według niego ważne jest przeszkolenie członków komisji w zakresie zakładania i zdejmowania strojów ochronnych. - Również pewne ryzyko wiąże się z możliwością przeniesienia zakażenia w pakietach wyborczych, które trafią do komisji - mówił Flisiak.
Hermeliński: zmiany wprowadzone w trakcie trwającej procedury
W odpowiedzi na słowa Flisiaka były szef PKW, sędzia Wojciech Hermeliński zwracał uwagę, że tradycyjne wybory prezydenckie są najłatwiejsze do przeprowadzenia. - Przy tych (korespondencyjnych - red.) głosowaniach dużo więcej czynności będzie musiała komisja przeprowadzić, w związku z czym będzie dużo dłużej pracować - podkreślił.
Tłumaczył także, że po otrzymaniu pakietu wyborczego członkowie komisji będą musieli odrzucić te koperty, gdzie głos jest niezaklejony, a w przypadku zaklejonych zestawów najpierw sprawdza się oświadczenie wyborcy, a następnie porównać oświadczenie ze spisem wyborców i dopiero taką kopertę wrzuca się do urny. - To jest o trzy razy więcej czynności do przeprowadzenia od tych w normalnych wyborach - zauważył Hermeliński.
Zwracał także uwagę, że zmiany dotyczące wyborów prezydenckich zostały wprowadzone w trakcie trwającej procedury wyborczej, nie zachowano terminu sześciu miesięcy od wprowadzenia zmian do przeprowadzenia wyborów oraz tego, że nie były one konsultowane, co - jak zaznaczył - czyni obecnie Senat.
"Istnieje przestępstwo urzędnicze"
Jeszcze przed rozpoczęciem konsultacji Hermeliński był pytany przez dziennikarzy o to, czy decyzja o drukowaniu kart wyborczych została podjęta niezgodnie z prawem. - W zasadzie urzędnik państwowy, który podejmuje decyzję o drukowaniu kart (wyborczych - red.) czy jakąkolwiek inną decyzję, nie mając do tego podstawy prawnej, musi się liczyć z odpowiedzialnością karną. To jest tak zwane przestępstwo urzędnicze - za przekroczenie uprawnień bądź niedopełnienie obowiązków - mówił były szef PKW.
Stowarzyszenie Praktyków Ochrony Danych ma wątpliwości
Głos zabrał także Paweł Litwiński z Instytutu Prawa Nowych Technologii i Ochrony Danych Osobowych Uczelni Łazarskiego.
Jego zdaniem, podstawowy problem prawny wynika z artykułu ustawy, który przewiduje, że "koperty na kartę do głosowania nie wrzuca się do urny, a kartę uważa się za nieważną i nie bierze się jej pod uwagę przy ustalaniu wyników głosowania w gminie, jeżeli koperta zwrotna, do której dołączono oświadczenie z danymi tego wyborcy, została już wcześniej wrzucona do urny". - Czyje dane osobowe pierwsze, ten lepszy. A tak naprawdę, jeśli pojawiają się dwa oświadczenia z tymi samymi danymi osobowymi powoduje to, że głos jest nieważny - zaznaczył Litwiński.
Przytoczył regułę prawidłowości danych osobowych, która zawarta jest w rozporządzeniu RODO. Jak dodał, mówi ona, że "trzeba zrobić tak, aby w procesie przetwarzania danych osobowych mieć prawidłowe i prawdziwe nasze dane osobowe". - Jeżeli ja oddałem głos, to ta informacja powinna się znaleźć w odpowiednich dokumentach. Nie może być tak, że ten głos tylko dlatego będzie nieważny, że na przykład padłem ofiarą kradzieży tożsamości - tłumaczył.
Według eksperta dużo wątpliwości związanych jest z samym sposobem zabezpieczenia danych. - Pierwsze pytanie jest, czy ktoś w ogóle ocenił cały ten proces przetwarzania danych z perspektywy ryzyka, jakie on generuje - zauważył. - Mamy na gruncie prawa ochrony danych osobowych regułę mówiącą, że zanim coś zrobisz w kontekście danych osobowych, ustal, jakie to niesie ryzyko, dostosuj zabezpieczenia do tego ryzyka - wskazał Litwiński. - Nigdzie w tych dokumentach nie widzę refleksji na temat tego, jakie ryzyko związane jest z formą dystrybucji pakietu wyborczego oraz ich zbierania, to znaczy oddawania głosów na tej podstawie. Trzeba dobrać zabezpieczenia do tych danych osobowych - stwierdził. - Nie widzę też żadnych pomysłów, na temat tego, jak te dane miałyby być zabezpieczone - mówił.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24