Wybory korespondencyjne są przygotowywane ze szczerą wolą, z przekonaniem, że się uda, ale logistyka się nie ugnie. Wiele wskazuje na to, że są niewykonalne - powiedział w TVN24 socjolog Jarosław Flis.
Wybory prezydenckie są zaplanowane na 10 maja, a ewentualna druga tura na 24 maja. 6 kwietnia Sejm uchwalił głosami Prawa i Sprawiedliwości ustawę, zgodnie z którą głosowanie w wyborach prezydenckich miałoby zostać przeprowadzone wyłącznie w formie korespondencyjnej. Przeciwko tym rozwiązaniom protestuje opozycja i wielu ekspertów. Ustawą zajmuje się obecnie Senat, który ma czas do 6 maja, by zająć stanowisko wobec tych przepisów.
Czytaj więcej na Konkret 24: Wybory prezydenckie. Najważniejsze pytania i odpowiedzi
"Wiele wskazuje na to, że te wybory są po prostu niewykonalne"
- Wiele wskazuje na to, że te wybory są po prostu niewykonalne w takim rozumieniu, że doprowadzą do logistycznej katastrofy - ocenił we "Wstajesz i wiesz" w TVN24 doktor habilitowany Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Wskazywał, że "druga tura nie będzie mogła się odbyć, ponieważ liczenie głosów będzie trwało kilka tygodni". - Nie uda się ustalić w terminie, czy druga tura będzie potrzebna, czy nie - wyjaśniał.
Flis stwierdził, że "rozwiązania wprowadzane na kolanie, po nocy, po gorączkowych naradach, są pełne luk i ze strony formalno-prawnej niewykonalne".
Flis: gdyby przyjąć proponowane przepisy, liczenie głosów w Krakowie zajmie 52 dni
Socjolog wskazywał też, że procedowana w Senacie ustawa zmienia sposób liczenia głosów. - Nie będą one liczone w obwodowych komisjach, tylko na poziomie gminy. Do liczenia jest przewidziana jakaś liczba osób - mówił.
Odwoływał się do statystyk z wyborów w Bawarii, które też odbyły się w sposób korespondencyjny. - Mamy już dokładne dane, ile zajęło to Bawarczykom, na których powołuje się polski ustawodawca. W Monachium zajmowało się tym 1500 osób podzielonych na sześcioosobowe zespoły. Sprawdzenie jednego pakietu głosowania korespondencyjnego zajmowało średnio 30 sekund. Łącznie zajęło im to 18 godzin - przekazał Flis.
Dodał, że "gdyby przyjąć te rozwiązania z procedowanej ustawy, to na przykład w Krakowie, który jest największą gminą w Polsce, w 45-osobowym składzie przewidzianym przez ustawę, liczenie głosów zajmie 52 dni robocze".
- Pomijając, że to jest jakaś katastrofa, to przewidziano za to 350 złotych. Ja nie wiem, czy ktoś się podejmie takiej pracy - dodał gość TVN24.
"Prawo może się ugiąć, człowiek może się złamać i przekonać, ale logistyka się nie ugnie"
W jego ocenie jest to "ewidentna niedoróbka". - Jest niby przepis, że komisja wyborcza może dołożyć więcej osób, ale żeby to się udało w dwa dni, to trzeba dołączyć ponad 900 osób i jakoś zorganizować pracę - zaznaczył.
- Jest wiele pułapek, których nikt nie wziął pod uwagę, bo to wszystko jest robione na chybcika. Ze szczerą wolą, z przekonaniem, że się uda, ale logistyka się nie ugnie. Prawo może się ugiąć, człowiek może się złamać i przekonać, ale czasu i przestrzeni nie nagina się siłą woli - mówił Flis.
Przyznał, że problemów z liczeniem głosów nie będzie raczej w mniejszych gminach.
Jeszcze więcej wątpliwości
Flis wskazywał też na inne wątpliwości dotyczące głosowania korespondencyjnego. - To, że ktoś nie głosuje, to oczywiście jego prawo. Ale jest pytanie, co się stanie z milionami pakietów tych osób, które nie zagłosują - mówił.
Wskazywał też, że "dwa miliony Polaków przebywają za granicą". - To znaczy, że ich rodziny dostaną ich pakiety. A rodziny znają ich PESELE- i są z nimi w kontakcie. Pojawia się pytanie, czy zagłosowanie za córkę w Anglii, czy męża w Niemczech jest przestępstwem - dodał socjolog.
Zaznaczył, że "z punktu widzenia formalnego to przestępstwo, ale pytanie czy to w ogóle jest wykrywalne w jakiekolwiek sposób".
Źródło: TVN24