Rok temu na Lewicę niewiele osób liczyło - zauważył w "Faktach po Faktach" eurodeputowany i kandydat Lewicy w wyborach prezydenckich Robert Biedroń. - Prowadziliśmy rozmowę, dlaczego nie ma jej w parlamencie. To wszystko się zmieniło - dodał.
W niedzielę w Słupsku, którym Biedroń rządził przez cztery lata, odbyła się konwencja inaugurująca aktywność kandydata Lewicy w wyborach prezydenckich.
- Start na tak ważną, najwyższą w państwie funkcję jest wielką odpowiedzialnością - przyznał w "Faktach po Faktach" Biedroń. Szef Wiosny mówił, że decyzja o wystawieniu go jako kandydata Lewicy podjęta została "w sposób przemyślany, po wielu rozmowach, namowach". - We własnym sumieniu musiałem się zastanowić, czy jestem na to gotowy. Dzisiaj już wiem, że jestem - dodał.
Co z Wiosną?
Biedroń dopytywany o przyszłość Wiosny powiedział, że rok temu partia była otwarciem nowego rozdziału. - Wtedy na Lewicę niewiele osób liczyło. Była poza parlamentem, nikt nie dawał szans, że będzie miała w najbliższych latach szansę odgrywać jakąkolwiek rolę w polskiej polityce - opowiadał.
Jak mówił, "powstanie Wiosny zmobilizowało wiele osób". - Doprowadziło, że dzisiaj w polskim parlamencie jest silny klub lewicowy z silnymi posłami i posłankami między innymi z Wiosny - zwrócił uwagę. - To wszystko w niecały rok - dodał.
- Wiele Polek i Polaków może myśleć o lepszej, bardziej otwartej, tolerancyjnej, wrażliwej społecznie Polsce. Rok temu prowadziliśmy rozmowę, dlaczego Lewicy nie ma w parlamencie. To wszystko się zmieniło - mówił.
Miasto, w którym się dyskutuje. "Możemy zacząć pisać następny rozdział"
- Stworzyłem takie warunki w Słupsku, kiedy byłem prezydentem, że każdy mógł się poczuć jak u siebie - mówił Biedroń, opowiadając o mieście, którym rządził w latach 2014-2018. - Chciałbym stworzyć taką przestrzeń, w której wszyscy będziemy mogli ze sobą rozmawiać, dyskutować. Wiem, że w dzisiejszej Polsce może wydawać się to bardzo trudne, ale jest takie miasto, gdzie udało się to zrobić - przekonywał.
Biedroń przyznał, że jego zdaniem narracja Prawa i Sprawiedliwości jest "dzieląca". - Ona dzieli Polskę i Polaków na lepszy i gorszy sort, na tych, którzy mają i nie mają prawa do godności - wymieniał.
- Wierzę, że cywilizację pogardy możemy zostawić w tyle. Możemy zamknąć ten rozdział i zacząć pisać następny - przekonywał. - Wiem, że wielu uważa, że Polska nie jest gotowa. Rozumiem frustrację, że opozycja ciągle przegrywa wybory - mówił, apelując o "wielkie, zbiorowe marzenia".
- Może nadszedł czas, abyśmy w Polsce zrobili tę odważną zmianę, Polska na to zasługuje - podsumował.
"Prezydent mówił w obcym języku"
Biedroń pytany był w programie o ostatnie wypowiedzi Andrzeja Dudy. Prezydent w ostrych słowach komentował zaangażowanie instytucji europejskich, apelował także o oczyszczenie wymiaru sprawiedliwości.
- Do tej pory miałem wrażenie, że prezydent powinien mówić językiem ojczystym, którym mówią jego współmieszkańcy. A mam wrażenie, że prezydent Andrzej Duda przez te ostatnie lata mówił w obcym języku - skomentował.
Lider Lewicy wyjaśnił, że według niego prezydent "nie zrozumiał zbiorowej chęci bycia w społeczeństwie". - Wychodziliśmy na ulicę i prosiliśmy o odrobinę dialogu ze strony prezydenta. Wszyscy chyba mamy wrażenie, że pięć lat naszych nawoływań było w nierozumianym dla prezydenta Andrzeja Dudy języku - stwierdził.
- Kiedy prezydent mówi to, co mówi, to rozumiem jego wyalienowanie. Lata służenia Prawu i Sprawiedliwości, lata niekomunikowania się ze społeczeństwem, nieszukania dialogu czy możliwości rozmowy z opozycją, doprowadziły do kompletnej katastrofy tego urzędu - mówił, zaznaczając, że "urząd ten trzeba odbudować".
- Trzeba pamiętać o tym, że prezydent nie tylko jest strażnikiem konstytucji, a w tej prezydenturze tego zabrakło, ale także musi pilnować, aby konstytucja była realizowana od pierwszego do ostatniego artykułu, że wszystkie tam zapisane rzeczy są świętością - przekonywał.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24