Burmistrz Ursynowa Piotr Guział, podczas swojego pierwszego samodzielnego skoku ze spadochronem, miał wypadek - wypadł mu bark. Mimo, bólu udało mu się bezpiecznie wylądować.
Do wypadku doszło w sobotę, na oddalonym o 50 kilometrów od Warszawy lotnisku w Chrcynnie.
"Poczułem przeszywający ból"
– Po wyskoczeniu z samolotu trzeba przyjąć odpowiednią pozycję. Zrobiłem to tak jak trzeba, czyli energicznie. W tym momencie wypadł mi bark i poczułem przeszywający ból – relacjonuje w rozmowie z tvnwarszawa.pl Guział.
Zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. – Na wysokości 1700 metrów szarpnąłem za linkę i otworzył się spadochron. O prawidłowym podejściu do lądowania mogłem tylko pomarzyć. Choć wyłem z bólu udało mi się ściągnąć linki i wylądowałem bez problemu. Zrobiłem dwa kroki i upadłem na trawę – opowiada burmistrz.
Jak mówi, to, że wszystko się dobrze skończyło, to zasługa instruktorów. – Byłem naprawdę dobrze przygotowany do tego skoku - dodaje.
"Rządzi się głową i sercem"
Na ziemi sprawy również potoczyły się szybko: szpital, narkoza i nastawianie barku. – Grozi mi 6 tygodni gipsu – ubolewa burmistrz.
Czy kontuzja nie przeszkodzi w kampanii wyborczej? – Warszawą rządzi się głową i sercem, a nie barkiem – odpowiada krótko. Po chwili przyznaje jednak, że założenie marynarki nie będzie możliwe. rzekonuje przy tym, że problemy z barkiem nie odbiją się też na dzielnicy. - Od tego mam zastępców, żeby sprawy bieżące szły do przodu. Teraz pewnie będę miał zwolnienie lekarskie, ale telefon i tak będzie dzwonił codziennie. Trzeba będzie podejmować decyzje – mówi burmistrz.
Guział szkolił się na kursie spadochroniarskim. W piątek zdał egzamin części teoretycznej. Zapewnia, że jeżeli tylko pozwolą na to lekarze, w przyszłym sezonie wróci do spadochroniarstwa.
wp/b