Pornopliki ściągały się do 8.13. Siedem minut później weszła policja

Piotra T. do sądu doprowadziła policja
Źródło: tvnwarszawa.pl
Przed północnopraskim sądem rozpoczął się we wtorek proces znanego doradcy do spraw wizerunku oskarżonego o posiadanie dziecięcej i zwierzęcej pornografii. Jego obrońcy zapowiadają walkę o uniewinnienie.

Skutego kajdankami Piotra T. do sądu doprowadziła policja. Znany ekspert do spraw wizerunku, w przeszłości doradca wielu polityków, wciąż pozostaje w areszcie.

Pierwsza część procesu, taką decyzję na wniosek obrony podjął sąd, toczyła się zamkniętymi drzwiami. - Zależy nam na tym, żeby przebieg rozprawy dotarł do opinii publicznej, ale zachodzi w tej sprawie kolizja wartości - mówiła na początku rozprawy mec. Beata Czechowicz, jedna z trojga obrońców. Tłumaczyła, że fragmenty wyjaśnień Piotra T. dotyczą nie tylko spraw prywatnych, ale wręcz intymnych. I nie tylko samego oskarżonego, ale też osób mu bliskich.

Wtórował jej drugi z obrońców, mec. Bogumił Zygmont. Podkreślał, że nie da się tak zorganizować rozprawy, by co kilkanaście minut wyłączać jawność albo ją przywracać.

Oskarżony nie przyznaje się

Prokurator też chciał jawnej rozprawy, ale jedynie w tych fragmentach, w których nie będą uczestniczyć biegli. Sąd uznał więc, że publiczność, w tym dziennikarze, będą mogli wrócić na salę rozpraw po zakończeniu przesłuchania oskarżonego, bo biegli - seksuolodzy, psychiatrzy i psycholog - mieli przysłuchiwać się jego wyjaśnieniom i zadawać pytania. Ostatecznie jednak tak się nie stało, bo jedna z ekspertek nie mogła we wtorek stawić się w sądzie.

Sędzia Magdalena Garstka-Gliwa zdecydowała więc, żeby przesłuchać oskarżonego bez ich udziału. Zanim to jednak nastąpiło, prokurator Adam Borkowski odczytał zarzuty z aktu oskarżenia.

Przesłuchanie trwało trzy godziny. Nie wiemy, co powiedział T. Pewne jest jedynie, że nie przyznał się do zarzutów.

Jego adwokaci zapowiadają walkę o uniewinnienie. Uważają, że zarzuty przedstawione przez Prokuraturę Okręgową Warszawa-Praga są niesłuszne. A ta oskarża Piotra T. o łącznie osiem przestępstw, wszystkie dotyczą pornografii dziecięcej i z udziałem zwierząt: posiadania, ale też "posiadania w celu rozpowszechniania" tysięcy zdjęć i filmów wideo.

Kryptonim RINA

Policja weszła do domu T. dwa i pół roku temu. Stało się to, jak informowali później śledczy, w ramach operacji o kryptonimie RINA. Jeszcze w październiku 2014 roku niemiecki oddział Interpolu, który w obowiązkach ma m.in., monitorowanie serwerów z zakazaną pornografią, przekazała polskim służbom listę adresów IP, z których miano się łączyć z serwerami zawierającymi dziecięcą pornografię. Jeden z tych adresów należał właśnie do Piotra T.

Jednak do domu znanego doradcy policjanci zapukali dopiero osiem miesięcy później. 25 czerwca 2015 roku przyjechali pod jego dom około 6 rano. Z wejściem do środka czekali do około 8.20. Zarekwirowali komputer, twarde dyski, pendrive'y i inne nośniki. Piotra T. jednak nie zatrzymali.

Jak się później okazało, siedem minut przed ich wejściem zakończyło się ściąganie na komputer T. kilkudziesięciu gigabajtów plików z dziecięcą pornografią. Pobieranie tego materiału trwało przez niemal osiem godzin. Zaczęło się 18 minut po północy, zakończyło o 8.13 rano.

"Elektroniczne ślady"

Dziś już wiadomo, że to jedyne pliki fizycznie znalezione w komputerze. Pozostałe tysiące zdjęć i filmów, o które prokuratura oskarża T., to jedynie "elektroniczne ślady" po pedofilskich plikach. Z opinii biegłego wynika, że na zabezpieczonych przez prokuraturę nośnikach znajdowały się w przeszłości zakazane treści, ale wiedza o tym, że tak było, nie jest dostępna dla laików. Innymi słowy trzeba być informatykiem, żeby takie ślady odnaleźć.

Pierwszą opinię biegłego prokuratura otrzymała jeszcze we wrześniu 2015 roku, czyli trzy miesiące po przeszukaniu w domu Piotra T. Kolejną - w lutym 2016, potem specjalista sporządzał dla prokuratury kolejne ekspertyzy. Jednak zarzuty podejrzanemu przedstawiono dopiero w październiku 2017 roku, czyli dwa lata i cztery miesiące po wybuchu afery.

Dlaczego tak późno? Prokurator Adam Borkowski w rozmowie z tvnwarszawa.pl tłumaczy, że śledztwo przez pewien czas było zawieszone, bo nie było możliwości przesłuchania istotnych świadków.

Utarczka słowna czy pobicie

Oskarżony uważa, że padł ofiarą spisku. Podczas przesłuchania wskazywał osoby, które jego zdaniem mogą mieć związek ze spiskiem. Po jednym z takich przesłuchań miał zostać zaatakowany w areszcie na warszawskiej Białołęce. O tym zdarzeniu oraz o przesłuchaniu opowiadała tvnwarszawa.pl mecenas Hoa Dessoulavy-Śliwińska, ówczesna obrończyni Piotra T.

T. miał wskazać osoby, które przez lata miały mu grozić. Wymieniał nazwiska. To osoby, które miały być funkcjonariuszami służb specjalnych i, jak twierdził T., próbowały go zwerbować, na co on miał się nie zgadzać. Według Dessoulavy-Śliwińskiej fakt, że jej klient został pobity następnego dnia po przesłuchaniu w prokuraturze nie był przypadkowy.

Według dyrekcji aresztu nie doszło jednak do pobicia, a jedynie "utarczki słownej".

- Przeprowadzone na polecenie dyrektora aresztu czynności wyjaśniające okoliczności zgłoszonego przez osadzonego Piotra T. incydentu wykluczają pobicie, poświadczają utarczkę słowną pomiędzy osadzonymi. Potwierdzają również właściwą, natychmiastową reakcję funkcjonariuszy po 20 sekundach od zdarzenia. Jakichkolwiek obrażeń ciała u Piotra T. nie potwierdza też dokonane bezpośrednio po zdarzeniu badanie lekarskie - informowała naszą redakcję Arleta Pęconek, rzecznik Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej.

Linia obrony

Oskarżony mówił też prokuratorowi o tym, że prowadził otwarty dom, który był jednocześnie biurem. W noc poprzedzającą przeszukanie gościł kilkanaście osób.

Zdaniem prokuratury wersja przedstawiona przez oskarżonego jest jedynie linią jego obrony. – Ma prawo ją realizować – podkreśla prokurator Borkowski.

Przyznaje, że w większości przypadków nie zabezpieczono fizycznie pornograficznych plików, ale zaznacza, że w aktach sprawy są też inne dowody. Np. takie, że w czasie kiedy pliki były na nośnikach (precyzyjne daty ustalał biegły) Piotr T. był w domu, co potwierdzają logowania jego komórki do pobliskiego masztu przekaźnikowego oraz logował się do swojego komputera.

12 lat więzienia

Śledczy uważają, że oskarżony nie tylko posiadał zakazane materiały, ale też "posiadał je w celu rozpowszechniania”. Różnica jest istotna. Za ten pierwszy zarzut grozi do pięciu lat więzienia, za drugi do 12 lat.

Tymczasem, jak informowaliśmy już w kwietniu, prokuratura nie ma dowodów na to, że Piotr T. przekazywał komuś pornograficzne filmy lub zdjęcia. Jednak zdaniem śledczych korzystał z sieci peer-to-peer, czyli ściągając samemu pliki, otwierał swoje zasoby dla innych użytkowników. Prokurator Marcin Saduś, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga przyznawał wówczas w rozmowie z tvnwarszawa.pl, że orzecznictwo sądów w podobnych sprawach nie jest jednoznaczne. Niektóre uznają taki zarzut, inne nie.

Wcześniejsze śledztwo umorzone

To nie pierwszy raz, gdy prokuratura bada, czy Piotr T. posiadał dziecięcą pornografię. Przed 10 laty śledczy umorzyli postępowanie w podobnej sprawie. Wówczas na posiadanych przez niego nośnikach również znaleziono elektroniczne ślady po pornograficznych plikach. Ale wtedy prokuratura nie zdecydowała się na postawienie zarzutów. Oparła się na opinii biegłego, który uznał, że pliki znajdowały się w folderze tymczasowym, w którym mogły zostać zapisane podczas przeglądania stron internetowych, co nie jest równoznaczne z ich posiadaniem. W lipcu 2008 roku umorzyła śledztwo nawet bez postawienia Piotrowi T. zarzutów.

Piotr Machajski

Czytaj także: