Ponad 146 tysięcy złotych zarobił w ubiegłym roku Dariusz Matecki. Dziś szczeciński radny, w czasie tak zwanej prekampanii samorządowej w Warszawie promował w sieci wiceministra sprawiedliwości, będąc jednocześnie pracownikiem tego resortu. Z ujawnionego oświadczenia majątkowego wynika, że zarobił tam kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ile dokładnie? Matecki odmówił Konkretowi24 odpowiedzi na to pytanie.
Dariusz Matecki określa siebie w mediach społecznościowych jako "politycznie zaangażowanego blogera/vlogera". Jest bardzo aktywny w internecie. Publikuje filmy na Twitterze, YouTube i Facebooku. W ostatnich wyborach samorządowych zdobył 1227 głosów i został szczecińskim radnym. We wtorek na stronie urzędu pojawiły się oświadczenia majątkowe radnych, w tym Mateckiego, w których ujawnili swoje dochody z 2018 roku.
Z oświadczenia Mateckiego wynika, że zarobił w sumie w zeszłym roku ponad 146 tys. zł.
Prawie 67 tys. zł (brutto) zarobił w ramach umowy o pracę, 78 tys. zł (brutto) tytułem "innej działalności" i 708 zł (netto) jako radny. Udało mu się zgromadzić 21,8 tys. zł oszczędności. Nie ma żadnych nieruchomości i nie pracuje w żadnej spółce. Matecki ma ponad 32 tysiące akcji spółki Tauron, których wartość oszacował na 76 tys. zł.
"Resort nie jest prywatną własnością PiS"
O Mateckim zrobiło się głośno w sierpniu zeszłego roku, gdy internauci, a potem dziennikarze zauważyli, że mężczyzna bardzo aktywny w sieci, publikujący tam filmy relacjonujące tak zwaną prekampanię startującego wówczas na stanowisko prezydenta Warszawy wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, ma tak samo na imię i nazwisko, jak osoba publikująca informacje na stronie tego resortu.
Wówczas Matecki skupił na sobie zainteresowanie wszystkich zaangażowanych w tak zwaną prekampanię samorządową w Warszawie. Pomimo lawiny pytań zarówno ze strony dziennikarzy, jak i posłów opozycji Matecki długo nie odpowiadał na pytanie, czy w czasie, gdy publikował filmy zachęcające do głosowania na Jakiego, był jednocześnie pracownikiem ministerstwa. Nigdzie w sieci nie informował o tym swoich widzów i czytelników.
Z analizy, którą na Twitterze 6 sierpnia opublikował użytkownik Socialowa Sowa wynikało, że to właśnie Matecki odpowiadał za kreowanie bardzo dużego ruchu w sieci wokół kandydata Zjednoczonej Prawicy na prezydenta Warszawy.
#100imyPodBlokiem - wizualizacja centrum dyskusji na Twitterze. cc: @PatrykJaki @DariuszMatecki @BratWodza @michalpretm @Katarzyna_str @CezaryWasik @Karol_Gac @ozdobajacek @AleksandraDyjak @ctomczyk @pobozy @kasia_kostyra pic.twitter.com/K2fIuaszSO— Socialowa Sowa (@SocialowaSowa) 6 sierpnia 2018
Jeden z ówczesnych kontrkandydatów na fotel prezydenta Jan Śpiewak napisał w mediach społecznościowych: "Matecki może robić to (wspierać Jakiego w kampanii - red.) prywatnie i nieodpłatnie, ale na takie działania potrzeba dużo wolnego czasu i środków finansowych. W związku z tym pozostaje pytanie, czy robi to nieodpłatnie, a jeśli nie, to kto wszystko finansuje".
Zatrudniony, ale na urlopie
Dopiero po ponad tygodniu najpierw resort, a potem sam Matecki potwierdzili, że Matecki został zatrudniony w ministerstwie w efekcie jego uczestnictwa w projekcie Pracowni Liderów Prawa (PLP).
- To inicjatywa, w ramach której najlepsi absolwenci studiów prawniczych poznają praktyczną stronę tworzenia i stosowania prawa. Najlepiej oceniani uczestnicy PLP mają możliwość odbycia między innymi stażu czy nawiązania współpracy z Ministerstwem Sprawiedliwości - poinformował rzecznik resortu Jan Kanthak w połowie sierpnia.
Zaznaczył, że Matecki ostatni raz wykonywał pracę w Ministerstwie Sprawiedliwości w maju 2018 r. - Od tego czasu do momentu zakończenia współpracy z resortem (3 sierpnia - red.) przebywał na urlopie na swój wniosek - wyjaśnił Kanthak.
Na uwagi, że na stronie ministerstwa można znaleźć komunikat z czerwca wraz z informacją "Wprowadzenie: Dariusz Matecki" dodał, że był on efektem prośby przełożonego. Miał on około godziny 22 poprosić urlopowanego stażystę o pomoc.
- Pan Matecki nigdy nie był w okresie zatrudnienia współpracownikiem ministra Jakiego, ani podległych mu departamentów - zapewniał także rzecznik MS. Zaznaczył też, że "resort nie ma prawnej możliwości wpływania na aktywność pracowników, stażystów czy współpracowników na prywatnych profilach w mediach społecznościowych. Nigdy też nie pyta pracowników czy stażystów MS o ich poglądy, byłoby to pogwałceniem praw człowieka".
Z opublikowanej we wrześniu na Twitterze odpowiedzi resortu sprawiedliwości na pytania jednego z internautów, wynika, że Matecki był zatrudniony w ministerstwie sprawiedliwości między 12 czerwca 2017 roku a 3 sierpnia 2018 roku. Umowa została zatem rozwiązana tuż przed tym, jak zrobiło się o nim głośno.
Rafał Drzewiecki, dyrektor biura komunikacji i promocji informował w tym piśmie, że obecny szczeciński radny pracował w ministerstwie na stanowisku sekretarza. Do jego obowiązków należało między innymi: organizowanie i koordynowanie działalności informacyjnej i promocyjnej urzędu.
@PatrykWachowiec, @FundacjaFOR, @MarekTatala, @SiecObywatelska, @oko_press otrzymałem odpowiedź w sprawie podróży min. Jakiego oraz zatrudnienia jego druha @DariuszMatecki - @MS_GOV_PL nie może się zdecydować, w jednym piśmie wskazują na współpracę, w innym zatrudnienie na etacie pic.twitter.com/dCJN0aFqNC— hubert szulczewski (@fluberth) 11 września 2018
W opublikowanym w sierpniu wywiadzie dla Wirtualnej Polski sam zainteresowany stwierdził, że pracował dla resortu sprawiedliwości i potwierdził fakt zakończenia współpracy. - Nie zwolniono mnie, zdecydowałem, że na czas kampanii wycofam się z resortu. Nie chciałem, żeby media uderzały w Patryka Jakiego z tego powodu, że prowadzę swoją działalność - powiedział.
"Wspierałem Jakiego z własnej woli"
W rozmowie z Konkret24 Matecki mówi, że żałuje głównie tego, że od razu nie zgłaszał na policję "zniewag i kłamstw, które się wówczas pojawiały".
- Rozkręciłem media społecznościowe Ministerstwa Sprawiedliwości, zwiększyłem liczbę polubień i obserwujących o kilka tysięcy, zweryfikowałem profile, robiłem transmisje na żywo, zajmowałem się grafikami - podkreśla i stwierdza, że "prywatna firma policzyłaby za to sobie znacznie więcej".
- Patrykowi Jakiemu nie pomagałem w godzinach pracy, nie byłem od niego w jakikolwiek sposób zależny w resorcie. Wspierałem go z własnej woli, za pośrednictwem moich prywatnych środków przekazu - twierdzi Matecki.
Nadal wiele pytań
Matecki kluczy, gdy pytamy go o podanie konkretnej sumy, którą zarobił w zeszłym roku w resorcie. - Miałem 3850 zł netto miesięcznej podstawy (powyżej 5 tys. zł brutto - red.) plus dodatki m.in. za pracę w weekendy - ujawnia i podkreśla, że w oświadczeniu majątkowym podał pełną zarobioną w resorcie kwotę. Gdy dopytujemy czy stanowiła ona całość 66 tys zł (brutto), wskazanych jako przychód w oświadczeniu, stwierdza, że jedynie 70-80 procent. Pozostała część pochodzi, jak twierdzi, z innej umowy o pracę.
- Dochody mam rozbite na prace na etacie oraz pozostałe, które zupełnie nie są związane z czymkolwiek rządowym. To głównie pieniądze z reklam rozliczane ryczałtowo. Reklam, które nie pochodzą od podmiotów jakkolwiek związanych z polityką - zaznacza. - Wpisałem wszystko, do czego jestem zobowiązany. W tym trzynastkę, przychód z reklam na youtubie. Wliczyłem nawet sprzedaż jakiegoś serwisu internetowego - podkreśla.
Odmawia dokładnego określenia, skąd pochodziła kwota pozyskana tytułem "innej działalności" oraz z drugiej z umów o pracę. - Z przepisów nie wynika, że muszę to zrobić - stwierdza.
Takie stanowisko krytykuje Wojciech Dorżynkiewicz, radny sejmiku zachodniopomorskiego (Koalicja Obywatelska). W rozmowie z Konkretem24 stwierdza, że Matecki "nie chce dopuścić do tego, aby wyszło na jaw, ile zarabiał w resorcie". - Brak wpisania pracodawcy w oświadczeniu majątkowym jest na to kolejnym dowodem. Jasnym jest, że pan Matecki powinien przyznać się, ile zarabiał w publicznych instytucjach - podkreśla.
Rafał Miszczuk, dyrektor biura szczecińskiej rady miasta, przyznaje jednak rację radnemu Prawa i Sprawiedliwości. W rozmowie z Konkret24 zwraca uwagę, że w oświadczenia majątkowe zgodnie z przepisami wpisuje się jedynie dochód i formę zatrudnienia. - Nie ma wymogu określenia miejsca pracy. Urzędy skarbowe (również one sprawdzają oświadczenia majątkowe radnych - red.) nigdy nam na to nie zwracały uwagi - dodaje.
Po co oświadczenia?
Grażyna Kopińska, ekspertka Forum Idei Fundacji Batorego zauważa, że osoby publiczne różnie wypełniają oświadczenia majątkowe. Jedne bardzo szczegółowo, inne - lakonicznie.
Gdy pytamy o to, czy radni mają obowiązek dokładnego określenia źródeł swoich dochodów, osiągniętych przed objęciem mandatu, stwierdza, że "trudno tego od nich wymagać, ponieważ w przepisach nie ma takiego obowiązku, a dodatkowo przecież byli wówczas osobami prywatnymi". Uważa jednak, że należy się zastanowić nad zmianą przepisów, jeśli chodzi o dokładne ujawnienie źródeł aktualnych dochodów radnych.
W podobnym tonie wypowiada się Krzysztof Izdebski, dyrektor programowy fundacji e-Państwo. - Ani ustawa o samorządzie gminnym, ani oświadczenie nie mówi wprost o źródłach dochodów oprócz obecnego zatrudnienia. Tylko o tytułach - mówi w rozmowie z Konkret24. Podkreśla, że ideą składania oświadczeń majątkowych nie jest jedynie jawność tego, kto ile ma majątku, ale czy i w jaki sposób go pomnożył oraz to, czy nie ma konfliktu interesów. - A do tego trzeba poznać pracodawcę osoby publicznej. Również byłego - podkreśla ekspert.
Jan Kunert, Konkret 24
kz/pm
Źródło zdjęcia głównego: Cezary Aszkielowicz / Agencja Gazeta