Komisja weryfikacyjna zakończyła posiedzenie w sprawie reprywatyzacji kamienicy przy Nowogrodzkiej 6a. Przesłuchano troje lokatorów budynku i przedstawicieli urzędu miasta. Komisja nałożyła trzy grzywny. Dwie na przedstawicieli spółki Jowisz, będącej właścicielem budynku i jedną na prezydent Hannę Gronkiewicz-Waltz.
Nowogrodzka 6a to kolejna - po Poznańskiej 14 i Marszałkowskiej 43 - kamienica, w której do tej pory mieszkają lokatorzy. I to właśnie ich zeznania były jednym z najważniejszych i najbardziej przejmujących elementów środowego posiedzenia.
Mieszkańcy mówili między innymi o wysokich podwyżkach czynszów (z sześciu do 70 złotych za metr kwadratowy). Wspominali o uciążliwych pracach remontowych, licznych zalaniach lokali czy włamaniach. Jedna z lokatorek powiedziała wprost, że warunki w kamienicy "nie dają warunków do egzystencji". - Ściany są popękane, w łazience powstał grzyb - wyliczała. - Ja bym chciała tylko godnie żyć, nie mam już siły walczyć z czymkolwiek - dodała.
Inna mieszkanka, choć stawiła się na wezwanie komisji, nie była w stanie zeznawać ze względu na łamiący się głos. Przewodniczący Jaki najpierw zarządził przerwę, ale ostatecznie odstąpił od jej przesłuchania.
Członkowie komisji przepytali również przedstawicieli urzędu miasta. Sama prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz nie przyszła, reprezentowali ją pełnomocnicy.
Magdalena Młochowska, pełnomocniczka ratusza do spraw pomocy lokatorom zapewniła, że wszyscy mieszkańcy, którzy zgłosili się o pomoc do urzędu, otrzymali ją bądź otrzymają w najbliższym czasie.
Komisja nałożyła w środę trzy grzywny, po trzy tysiące złotych każda. Pierwszą otrzymała wspomniana już Gronkiewicz-Waltz. Dwie kolejne przedstawiciele spółki Jowisz, będącej obecnie właścicielem kamienicy przy Nowogrodzkiej 6a.
Całe wydarzenie relacjonowaliśmy na tvnwarszawa.pl:
14.55 Komisja weryfikacyjna postanowiła ukarać Hannę Gronkiewicz-Waltz grzywną w wysokości 3 tysięcy złotych za to, że nie stawiła się na przesłuchanie.
Przewodniczący Jaki podkreślił, że prezydent była wzywana na przesłuchanie "osobiście", dlatego obecność pełnomocników ratusza jej nie usprawiedliwia.
Mecenas Zofia Gajewska nie zgodziła się z takim stanowiskiem. Powiedziała, że prezydentowi miasta nie przysługuje status strony (w jakim została wezwana) przed komisją. Jest organem, a organu nie można wezwać osobiście. Nałożeniu kary próbował zapobiec również poseł Platformy Obywatelskiej Robert Kropiwnicki. Powoływał się na zapisy prawa i przekonywał, że nie było postanowienia komisji w sprawie wspomnianego osobistego stawiennictwa.
Próby na nic się zdały. W głosowaniu "za" nałożeniem grzywny było pięć osób. "Przeciw" jedna, a trzy wstrzymały się od głosu.
14.40 Komisja nałożyła grzywnę za niestawiennictwo dla prezesa spółki Jowisz Radosława Martyniuka, który był poproszony na przesłuchanie w sprawie Nowogrodzkiej 6a jako strona. - Został wezwany osobiście, wezwanie było doręczone prawidłowo, ale pan Martyniuk się nie stawił - oznajmił Jaki.
Za udzieleniem mu kary w wysokości trzech tysięcy złotych głosowało ośmiu członków komisji.
Podobną karę grzywny otrzymał Krzysztof Kawalec (również z grupy Fenix), który był wezwany jako świadek.
Politycy Prawa i Sprawiedliwości zasugerowali, że przedstawiciele Feniksa nie stawili się przed komisją, "wzorując się prezydent Hannie Gronkiewicz-Waltz". - Przykład idzie z góry - powiedział Łukasz Kondratko. Na to ostro zareagował Robert Kropiwnicki (PO), przekonując, że porównania są zupełnie nieuzasadnione.
Stanowisko przedstawicieli ratusza
13.50 Przewodniczący Patryk Jaki wznowił obrady komisji po przerwie. Rozpoczęło się przesłuchiwanie stron, czyli przedstawicieli warszawskiego ratusza.
Jako pierwszy głos zabrał Sebastian Kaleta, członek komisji weryfikacyjnej z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. Dopytywał między innymi o los Marii Sobol, jednej z dawnych właścicieli kamienicy przy Nowogrodzkiej 6a, która w procesie zwrotu kamienicy była reprezentowana przez kuratora. Jak powiedział Kalety, los kobiety od lat '40 jest nieznany (komisja nie ma żadnych informacji w tej sprawie). Chciał wiedzieć od urzędników ratusza, czy składali wniosek o uznanie jej za zmarłą. Dodał, że gdyby taki wniosek był i sąd pozytywnie go rozpatrzył - o jej spadek mogłoby ubiegać się miasto (w ramach tak zwanego spadku wakującego).
Piotr Rodkiewicz z Biura Spraw Dekretowych powiedział, że nie było wniosku o uznanie Marii Sobol jako zmarłej. Dopytywany przez Kaletę, dodał:- Pomysł spadków wakujących powstał dość późno. Praktyka prawna się rozwija. Wcześniej sądy nie uznawały też spadków wakujących.
Podkreślił też, że nawet gdyby taki spadek wakujący został ratuszowi przyznany, miastu przysługiwałaby tylko część kamienicy przy Nowogrodzkiej 6a, a konkretniej 1/8 budynku.
- Sąd wskazał w tej sprawie kuratora w osobie pana Tadeusza Wietrzyka. Być może ma on jakąś wiedzę na ten temat - zasugerował mecenas miasta Bartosz Przeciechowski.
Minister Jaki dopytywał z kolei przedstawicieli miasta o to, dlaczego od wydania decyzji zwrotowej do przyznania jej beneficjentom użytkowania wieczystego minęło dwa lata. - Jedna ze spadkobierczyń starała się o paszport polski, dlatego tyle to trwało - odpowiedziała pełnomocniczka ratusza mecenas Zofia Gajewska.
Robert Kropiwnicki (członek komisji z ramienia Platformy Obywatelskiej) z kolei pytał, ilu lokatorów zgłosiło się do miasta z wnioskiem o przyznanie lokalu zastępczego. - W momencie przekazania było 20 zajętych lokali. Dziewięciu rodzinom zostało do tej pory udzielone wsparcie - odpowiedziała Magdalena Młochowska, pełnomocniczka miasta do spraw pomocy lokatorom. Jak dodała, część wniosków jest jeszcze rozpatrywanych. Zadeklarowała, że decyzja w ich sprawie powinna zapaść w ciągu miesiąca. - Nie mamy sytuacji, że ktoś z tego adresu zgłosił się do nas o pomoc i jej nie dostał - oświadczyła Młochowska.
Poseł Paweł Lisiecki (członek komisji z ramienia Prawa i Sprawiedliwości) pytał przedstawicieli ratusza o umowy najmu. Lokatorzy (przed reprywatyzacją budynku) mieli je podpisane z miastem stołecznym Warszawa. - Czy ratusz przekazywał umowy zawierane z mieszkańcami? Kiedy i komu? - dociekał.
Jak powiedział mecenas Przeciechowski, umowy te zostały przekazane w 2011 roku, po podpisaniu decyzji zwrotowej budynku osobom, które go odzyskały (czyli spadkobiercom dawnych właścicieli). - Dalej miasto nie miało już władztwa nad tymi umowami - zapewnił. Dopytywany przez Lisieckiego, dodał, że oddanie umów najmu odbyło się na podstawie kodeksu cywilnego, a konkretniej przepisów o najmie.
Poseł Lisiecki nie zgodził się z adwokatem. Stwierdził, że miasto stołeczne Warszawa nie powinno przekazywać umów (nie ma do tego prawa) między innymi dlatego, że były podpisywane na czas nieokreślony.
Wymiana prawnych argumentów między panami trwała dłuższą chwilę, nie doszli do porozumienia.
Minister Jaki zapytał przedstawicieli ratusza, jakie mają oczekiwania co do dalszych losów kamienicy przy Nowogrodzkiej. - Najrozsądniej byłoby uchylić decyzję i przekazać ją do ponownego rozpatrzenia miastu - powiedział mecenas Przeciechowski.
Adwokat zwrócił też uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz. - Spółka Jowisz, która jest obecnie właścicielem budynku zawarła już 12 umów przedwstępnych [z osobami trzecimi - red.]. Pewnie po to, aby je zbyć. Pytanie, jak w takiej sytuacji, po wydaniu decyzji przez komisję weryfikacyjną, będzie wyglądał los lokatorów - powiedział.
Na koniec Jaki dopytał jeszcze, czy miasto "pomoże mieszkańcom, którzy pozostali na Nowogrodzkiej". - Wszyscy lokatorzy, którzy zwrócili się o pomoc, ją otrzymali. Ale jeśli ktoś mówi, że się nie zwróci do miasta, bo nie chce pomocy, to co mamy zrobić? - odpowiedział mu Piotr Rodkiewicz.
"Nie mam siły dalej walczyć"
12.35 Po przesłuchaniu Jolanty Stachury przewodniczący komisji ogłosił godzinę przerwy.
11.50 Rozpoczęło się przesłuchanie trzeciego świadka - mieszkanki kamienicy przy Nowogrodzkiej 6a Jolanty Stachury.
Lokatorka mówiła głównie o fatalnym stanie technicznym budynku, spowodowanym pracami remontowymi. - Ściany są popękane, w łazience powstał grzyb, który narasta. To są warunki nienadające się do egzystencji - oświadczyła Stachura. Jak dodała, mieszkańcy mają też duże problemy z korespondencją. - Nie przychodzą do nas listy ani pisma. Nie mamy dostępu do własnej korespondencji. Nie wiemy, kto ją wyjmuje. Pani z administracji powiedziała, że nic nie jest w stanie tym zrobić - mówiła przed komisją mieszkanka.
Powiedziała też, że w kamienicy "nie czuła i nie czuje się bezpiecznie". - Ja bym chciała tylko godnie żyć. Nie mam już siły walczyć z czymkolwiek - przyznała szczerze Stachura.
Jak powiedziała dalej, ze strony nowych właścicieli budynku wprost padały propozycje wobec lokatorów, aby opuścili budynek. - Jakiś pan dawał nam dwa tysiące, żebyśmy się wyprowadzili, ale nie zgodziliśmy się - powiedziała. Stwierdziła, że lokatorzy nie mieliby gdzie się wyprowadzić. - Jesteśmy za biedni, by płacić czynsz w prywatnej kamienicy - oceniła. Podkreśliła też, że sama złożyła w urzędzie (w marcu tego roku) wniosek o przydział lokalu zamiennego, ale do dziś nie otrzymała żadnej odpowiedzi.
Przewodniczący komisji Patryk Jaki dopytywał o niedogodności, z jakimi kobieta boryka się w budynku przy Nowogrodzkiej 6a. - Było włamanie do mojego lokalu, przyjechała policja, ale po dwóch tygodniach umorzono postępowanie. Było też zalanie. Dwa razy zalano mi mieszkanie, innym lokatorom też - odpowiedziała lokatorka. Jak dodała, remonty w kamienicy trwają do późnych godzin wieczornych. - Chociażby wczoraj [wtorek - red.] betoniarki chodziły do 22 - oznajmiła Stachura.
Jeśli chodzi o podwyżki czynszów, Stachura przyznała, że podobnie jak poprzedni lokatorzy otrzymała podwyżkę czynszu do 70 złotych za metr kwadratowy. - Ale nie płacę tego. Płacę 32 złote za metr, to trzy czwarte mojej emerytury - stwierdziła mieszkanka.
Bartłomiej Opaliński, członek komisji z ramienia PSL pytał świadka, czy z jakiegokolwiek urzędu mieszkańcy otrzymali pomoc "albo chociaż jakąś odpowiedź zwrotną". - Nie przypominam sobie. Wiem tylko, że na jakiś czas inspekcja budowlana wstrzymała pierwsze prace remontowe - odpowiedziała lokatorka.
- Powiedzieli państwo, ze Jowisz proponował: "złóżcie wniosek o mieszkania socjalne, a my wam pomożemy". Czy dało się odczuć, że Jowisz miał jakieś wtyki w ratuszu? - dociekał dalej Opaliński. Mieszkanka powiedziała krótko: tak.
Kłopotliwe "śrubki" Rodkiewicza
Członek komisji z ramienia Platformy Obywatelskiej Robert Kropiwnicki pytał z kolei mieszkankę, czy składała do prokuratury zawiadomienie o nękaniu. Stachura potwierdziła i doprecyzowała, że było to w 2013 roku. - Pierwszy wniosek został odrzucony, ale złożyliśmy zażalenie. Sprawa jest w zawieszeniu, nic się nie dzieje - dodała mieszkanka.
Kropiwnicki chciał też wiedzieć, kiedy zaczęły się problemy mieszkańców: w 2011 roku (kiedy kamienica została zwrócona dawnym właścicielom) czy w 2013 (kiedy kupiła ją spółka Jowisz). Stachura przyznała, że największe problemy zaczęły się po starcie remontów, czyli w 2013 roku. Wtedy też ruszyły podwyżki czynszów.
Poseł PO dopytywał jeszcze o jedną kwestię, o której wcześniej wspomniała lokatorka, czyli o złożony do miasta wniosek w sprawie przyznania lokalu socjalnego. - Dlaczego złożyła go pani dopiero w marcu tego roku? - zastanawiał się. - Chciałam podołać sytuacji i mieszkań dalej w tym mieszkaniu. Mam tu dużo wspomnień, ale nie podołałam finansowo - odpowiedziała Stachura.
Przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości (zarówno Kaleta, jak i Łukasz Kondratko) pytali świadka, "czy czuje się śrubką". Miało to związek z przytaczaną wcześniej wypowiedzią dyrektora Biura Spraw Dekretowych Piotra Rodkiewicza. Na ostatniej konferencji prasowej, w odpowiedzi na pytanie dziennikarza, czy ratusz ma sobie w kwestii reprywatyzacji coś do zarzucenia, urzędnik odpowiedział: - A czy jak w dużym koncernie wysypią się śrubki, to odpowiada prezes tego koncernu? Chyba nie. Odpowiada ten, który kieruje tym działem.
Komentarz wzbudził duże kontrowersje wśród członków komisji, polityków PiS i lokatorów.
Jolanta Stachura do pytania odniosła się krótko. - Ja już nie wiem sama, jak się czuję - powiedziała.
Pytania o śrubki pozwolił sobie skomentować pełnomocnik urzędu miasta mecenas Bartosz Przeciechowski. - Proszę o to, aby czytali państwo ze zrozumieniem. Sprawa śrubek nie dotyczyła lokatorów. Postprawda, jaka powstaje, jest niepotrzebna, nie rozumiem tych pytań - stwierdził.
Zakończyło się przesłuchanie świadka.
"Nie chce pomocy od państwa"
11.25 Od blisko godziny trwa przesłuchanie mieszkanki kamienicy Nowogrodzkiej 6a Alicji Dobeckiej-Olsen.
Bartłomiej Opaliński (członek komisji z ramienia Polskiego Stronnictwa Ludowego) dopytywał, czy osoby, które mieszkały w kamienicy przy Nowogrodzkiej 6a, uzyskały jakąś pomoc od stołecznego ratusza. Dobecka-Olsen powiedziała, że były dwie osoby (mieszkające z dziećmi), które otrzymały od miasta nowe mieszkania.
- Sprawę sytuacji na Nowogrodzkiej 6a składaliśmy do prokuratury w 2016 roku. Umorzyła śledztwo. Dopiero niedawno zostało ono wznowione - powiedziała mieszkanka.
Członek komisji z PO dopytywał, kiedy konkretnie rozpoczęły się problemy lokatorów Nowogrodzkiej: zaraz po reprywatyzacji spadkobiercom czy po tym, jak ci odsprzedali ją nowemu właścicielowi (spółce Jowisz). - Problemy zaczęły się po reprywatyzacji, ale największe były od roku 2013, kiedy był już Jowisz - odpowiedziała Dobecka-Olsen.
Kropiwnicki dociekał też, czy lokatorka składała do ratusza wniosek o nowe mieszkanie zastępcze (po reprywatyzacji). - Nie - oznajmiła lokatorka. - Uważam, że to mieszkanie jest moje. Jestem z nim związana, tu są moje dzieci. Nie chce żadnego innego - dodała.
Sebastian Kaleta, członek komisji z Prawa i Sprawiedliwości, przesłuchując mieszkankę przytoczył kilka wypowiedzi (nieobecnego na posiedzeniu) przedstawiciela spółki Jowisz, które miał otrzymać od niego w korespondencji. Przedstawiciel Jowisza miał powiedzieć o lokatorach: "Dzielą się na dwie kategorie. Jedni są ubodzy i faktycznie nie stać ich na mieszkanie. Wiele z nich otrzymuje wtedy lokale zastępcze, w 99 procentach w lepszym stanie. Są oni wtedy bardzo zadowoleni i często nam dziękują (…) Ale jest drugi typ, to ludzie, którzy nie mają szans na lokal zastępczy. Wynajmują lokale od miasta, choć są dobrze sytuowani" - cytował słowa biznesmena.
Dobecka-Olsen nie zgodziła się z przytoczonymi wypowiedziami. Stwierdziła, że to Jowisz przejął budynek, by robić biznes. Powiedziała też, że spośród mieszkańców Nowogrodzkiej 6a nikt nie był zadowolony ze swojej sytuacji po reprywatyzacji (odnośnie pierwszej części wypowiedzi).
Po tym, jak członkowie komisji skończyli zadawać pytania, głos oddano stronom. Mecenas urzędu miasta Bartosz Przeciechowski dopytywał Dobecką-Olsen między innymi o podwyżki (kiedy były, jak wysokie). - Do 2007 roku płaciliśmy 2 złote za metr. Potem, kiedy weszła pani Gronkiewicz-Waltz, było 6 złotych. Później była kolejna podwyżka do 8,50 zł, a kolejne - te najwyższe - zaczęły się, kiedy pojawiła się spółka Fenix - odpowiedziała lokatorka.
Jak dodała, kwestia podwyżek przez spółkę toczy się w sądzie.
Mecenas Zofia Gajewska (również ze strony miasta) dopytała o inną kwestię: - Najpierw pani powiedziała, ze miasto w żaden sposób nie pomogło pani, a potem powiedziała, że nie składała żadnego wniosku do miasta. To jakiej pomocy pani oczekiwała? - dociekała prawniczka. - Ale ja sobie nie życzę żadnej pomocy państwa. Nie zgłaszałam się po nią - powiedziała krótko lokatorka.
Zakończyło się przesłuchanie Alicji Dobeckiej-Olsen.
"Czynsz podniesiony do 70 złotych"
10.30 Przewodniczący Jaki wznowił posiedzenie po 10-minutowej przerwie. Nie wrócono już jednak do przesłuchiwania Krystyny Goździeckiej (rozpoczętego przed przerwą). Lokatorka ze względu na zbyt duże emocje nie była w stanie odpowiadać na pytania dotyczącego sytuacji mieszkańców.
Rozpoczęło się przesłuchanie kolejnej lokatorki - Alicji Dobeckiej-Olsen, która mieszka przy Nowogrodzkiej od 1945 roku.
Świadek również mówiła o uciążliwych remontach prowadzonych w budynku, które rozpoczęły się po przejęciu budynku przez spółkę Jowisz (to tzw. spółka-córka Feniksa). - Wszystko po to, żeby usunąć lokatorów - powiedziała.
Jak dodała, nowy właściciel szybko podniósł czynsze nawet do 70 złotych za metr kwadratowy (z 6 złotych, które lokatorzy płacili przed zwrotem kamienicy). - Przy dużych mieszkaniach czynsz z mediami wynosił 10 tysięcy złotych - oznajmiła. - Ja mam emeryturę 1300 złotych. Czynsz ją przekraczał, skierowałam sprawę do sądu - poinformowała Dobecka-Olsen.
Z czasem, jak mówiła mieszkanka, nowi właściciele coraz uporczywiej starali się doprowadzić do wyprowadzki lokatorów. - Zaczęli przychodzić bardzo ładni, młodzi chłopcy, ale jak z Pruszkowa. Pytali o jedno: kiedy się pani wyprowadzi - wspominała świadek. Wiele rodzin, jak dodała, nie wytrzymało. - Z 84 osób, które były w naszej kamienicy, zostało 10 - stwierdziła.
Dobecka-Olsen przyznała, że z dnia na dzień, zabytkowa piękna kamienica stawała się coraz większą ruiną. - Niszczono ściany, okna, wyrywano kaloryfery - wyliczała.
Kobieta na przesłuchanie przyniosła też śrubki. - Skoro nas porównują do śrubek, to proszę bardzo. Niektórym rządzącym się chyba w głowach poprzewracało - stwierdziła ostro.
Tym samym odniosła się do wspomnianych wyżej słów Piotra Rodkiewicza.
"Wy to jesteście do usunięcia"
Członek komisji Paweł Lisiecki (Prawo i Sprawiedliwość) pytał mieszkankę m.in. o to, jak często przedstawiciele Jowisza odwiedzali jej mieszkanie. - Prawie codziennie - powiedziała. Pytana, czy odcięli jej ciepło, odpowiedziała: - Były takie próby. Ale od razu reagowaliśmy.
Dobecka opowiedziała też o jednym incydencie związanym z próbą wyważenia drzwi, która według świadka miała miejsce 23 listopada 2016 roku. - Nad ranem, około godziny 5.00 zaczęto wyważać jej [sąsiadce - red] drzwi. Kobiety się obudziły, a sprawcy uciekli jakimś samochodem. Teraz sprawą zajmuje się policja - stwierdziła lokatorka.
Przewodniczący Jaki dopytywał świadka, czy zgłaszali swoje problemy w miejskich instytucjach. - Pierwszy remont zgłaszaliśmy do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego. Potem został chwilowo wstrzymany, ale nie dostaliśmy odpowiedzi na nasze pismo - odpowiedziała Dobecka.
- A czy zgłaszali się państwo do urzędu miasta? - dociekał Jaki. - Czasami, jak chodzimy tam i załatwiamy nasze sprawy, to o tym mówimy, że mamy taką fatalną sytuację. Urząd zapewniał nas na początku, że nic się nie zmieni. Wprawdzie będzie nowy właściciel, ale nic się nie zmieni - powiedziała lokatorka.
Wspomniała też, że kiedy była w Inspektoracie Nadzoru Budowlanego, od jednej z urzędniczek usłyszała: "Wy [z Nowogrodzkiej 6a - red.] to jesteście do usunięcia".
Dopytywana o członka komisji z ramienia Prawa i Sprawiedliwości Łukasza Kondratkę, czy kiedykolwiek czuła się przez kogoś śledzona, odpowiedziała twierdząco. - Jechałam kolejką WKD [ Warszawska Kolej Dojazdowa - red.]. Zwróciłam uwagę na faceta, który miał dwie torby takie jak do zakupów, białą i czarną. Były dziwne, faceci nie noszą takich. Wsiadł za mną. Usiadł naprzeciwko. Jak wysiadłam, to zobaczyłam, że on za mną idzie. To było w małej miejscowości, szłam tam do gminy, a on za mną - opowiadała Dobecka.
Następnie dodała, że kiedy wyszła z gminy, znów go widziała. Miał ponownie wsiąść za nią do pociągu WKD, ale - jak dodała - nie wysiadł już na tej samej stacji co lokatorka.
10.20 Komisja zarządziła 10 minut przerwy w obradach komisji.
"To prawdziwy horror". Łzy w oczach lokatorki
10.15 Rozpoczęło się przesłuchanie pierwszego świadka - lokatorki Nowogrodzkiej 6a Krystyny Goździewskiej.
- Jestem mieszkanką Nowogrodzkiej 6a od około 30 lat. Tak źle jak teraz jest, to nigdy nie było. W 2011 roku zostaliśmy przekazani - nasza kamienica wraz z lokatorami - prywatnym osobom. Nie znamy ich, nikt się z nami nie kontaktował, nie informował nas. Komunikat wysłano nam listownie - powiedziała na wstępie mieszkanka.
Jak dodała, automatycznie wiązało się to z podwyżkami.
Przyznała jednak, że "prawdziwy horror" rozpoczął się w 2013 roku. - Nękano nas. Podwyższano czynsz, teraz płacimy 72 złote [za metr kwadratowy - red.] - mówiła.
Sytuację lokatorów, jak powiedziała Goździewska, znacznie pogorszyły prowadzone w budynku uciążliwe remonty, które trwają do dziś. - Kurz, pył. To jest nie do wytrzymania. To są tortury psychiczne, my już nie wytrzymujemy emocjonalnie - mówiła lokatorka łamiącym głosem. - Czuję się upodlona - dodała ze łzami w oczach.
10.00 Przewodniczący komisji Patryk Jaki rozpoczął posiedzenie w sprawie zwrotu Nowogrodzkiej 6a. W Ministerstwie Sprawiedliwości stawili się przedstawiciele urzędu miasta: mecenasi Bartosz Przeciechowski i Zofia Gajewska, a także Magdalena Młochowska (pełnomocniczka ratusza do spraw lokatorów) i Piotr Rodkiewicz – dyrektor Biura Spraw Dekretowych. Nie pojawił się natomiast nikt ze spółki Jowisz (obecnego właściciela kamienicy).
Na posiedzeniu stawili się też (jako świadkowie) lokatorzy, wśród nich m.in.: Krystyna Goździecka, Krzysztof Kawalec i Jolanta Stachura.
Nie minęło kilka minut, a doszło do pierwszej ostrej wymiany zdań między Robertem Kropiwnickim (PO), a przewodniczącym Jakim. Kropiwnicki miał wątpliwości co do listy wezwanych świadków. - Świadkami powinny być osoby, które miały wpływ na decyzje lub ją wydawały. Tymczasem są wzywani lokatorzy. Na pewno są poszkodowani, ale nie uczestniczyli przy wydawaniu decyzji – stwierdził.
- Pan poseł chciałby, aby komisja wezwała innych świadków, ale nie zgłosił nikogo przed rozprawą – odpowiedział mu Jaki i uciął dyskusję.
Kamienica przechodziła z rąk do rąk
Budynek przy Nowogrodzkiej 6a został zwrócony przez stołecznych urzędników w lipcu 2009 roku prawowitym spadkobiercom dawnych właścicieli. Ci cztery lata później (w czerwcu 2013 roku) sprzedali go spółce Fenix Group - kojarzonej z odkupowaniem historycznych kamienic odzyskanych w ramach reprywatyzacji (Fenix był właścicielem m.in. Poznańskiej 14, badanej przez komisję Jakiego w czerwcu).
kw/pm