Zwycięstwo miało być obowiązkiem i Polska pokonała Armenię, ale pozostał niesmak. To były męki, a zwycięski gol na 2:1, autorstwa Roberta Lewandowskiego, padł w 95. minucie. Rywale przez godzinę grali w dziesięciu.
To miała być formalność, bo Polacy byli podbudowani zwycięstwem z Danią, a Ormianie przyjechali po łomocie 0:5 z rąk Rumunów i bez swojej największej gwiazdy Henricha Mchitarjana.
Zwycięstwo na własnym stadionie było obowiązkiem, bez względu na ostatnie problemy personalne. O Pazdanie, Piszczku (zastąpił go przesunięty z pomocy Kuba Błaszczykowski), a przede wszystkim Miliku napisano już wszystko.
Rywale przyjechali bez wiary w punkt, a co dopiero w zwycięstwo. Głęboko cofnięci, ograniczyli się do przeszkadzania ćwierćfinalistom Euro 2016. Gdy bronili, to w jedenastu (z czasem w dziesięciu, o czym poniżej) na swojej połowie.
Co zrobił Teodorczyk?
Gole, zdawało się, były kwestią czasu. Okazje się mnożyły. Najlepszą w pierwszej połowie zmarnował Łukasz Teodorczyk, który nie trafił w piłkę po dokładnym podaniu Kamila Grosickiego. Ormianie zostawiali bardzo wiele miejsca w środku pola. Co z tego, skoro faworyci grali za wolno. Rozgrywali piłkę w żółwim tempie, a do tego zawodziło to ostatnie podanie.
W końcu Robert Lewandowski pokazał Teodorczykowi, jak strzela się głową. Złożył się perfekcyjnie, trafił w piłkę jak należy. 50 tys. na stadionie i miliony przed telewizorami kibiców widziało ją w bramce, ale za wcześnie, bo tuż sprzed linii bramkowej jakimś cudem wybił ją Levon Hayrapetjan.
Czerwona kartka, miało być łatwiej
Ormianie robili wszystko, żeby ułatwić niezbyt lotnym tego dnia Orłom sprawę. Drugi głupi faul, druga żółta kartka Gaela Andoniana i od 30. minuty goście grali w dziesięciu. Miało być łatwiej, ale nie było. Gwizdy po pierwszej połowie były uzasadnione. Druga zaczęła się w wymarzony sposób. Dośrodkowanie z rzutu wolnego i samobójczy gol Hrajra Mkojana. Worek z bramkami się rozwiązał? Wcale nie.
Minęły kolejne dwie minuty i był remis! Tak, grająca w dziesięciu Armenia wyrównała! Marcos Pizzelli Brazylijczyk z ormiańskim paszportem tak ostro dośrodkował, że Łukasz Fabiański nie poradził sobie z piłką. Polski bramkarz próbował interweniować dwa razy. Nic z tego. 1:1. Na Narodowym zapanowała cisza.
Mogły być zabójcze kontry
Stracony gol wcale nie podziałał na Polaków otrzeźwiająco. Niby atakowali, ale cały czas ospale, bez energii. W dodatku to goście mieli groźniejsze okazje do zdobycia bramek. Oni skupili się na kontrach i któraś z nich, a było ich parę, mogła skończyć się golem. Aras Ozbiliz przebiegł więcej niż pół boiska, ale w decydującym momencie zabrakło mu sił. Tylko dlatego Fabiański jego strzał obronił. Chwilę później Ozbiliz dryblował piłkę w naszym polu karnym między wystraszonymi obrońcami. W ostatniej minucie mógł przesądzić o zwycięstwie. Miał przed sobą tylko Fabiańskiego. Spudłował z kilku metrów.
Wydawało się, że to musi się skończyć remisem, bo była 95. minuta meczu. Ale Polacy mieli piłkę, była ostatnia akcja dnia. Dośrodkowanie z wolnego Błaszczykowskiego i gol Lewandowskiego! Narodowy oszalał.
Dziwny to był mecz. Nie zasłużyliśmy na zwycięstwo, ale wygraliśmy. O stylu zapomnijmy, liczą się trzy punkty.
Polska - Armenia 2:1 (0:0) Bramki: Hrajr Mkojan (48-samob.), Robert Lewandowski (90+5) - Marcos Pineiro Pizzelli (50). Czerwona kartka: Gael Andonian (31, Armenia)
Takie nastroje panowały wśród kibiców przed wejściem na Stadion Narodowy:
Kibice przed Stadionem Narodowym
twis / Źródło: sport.tvn24.pl