O sprawie po raz pierwszy informowaliśmy we wrześniu 2018 roku. Dom Daniela G. i Dagmary N. odwiedzała pracownica Ośrodka Opieki Społecznej. Podczas rutynowej kontroli dostrzegła, że dziecko jest pobite. Wezwała służby. Kamil trafił do szpitala, a jego ojciec - 31-letni dziś Daniel G. - na komendę policji.
W prokuraturze mężczyzna usłyszał zarzut znęcania się nad dzieckiem ze szczególnym okrucieństwem. Ale prokurator generalny Zbigniew Ziobro, z uwagi na brutalność czynu, stwierdził, że kwalifikacja powinna się zmienić. Ostatecznie mężczyźnie postawiono zarzut usiłowania zabójstwa z zamiarem ewentualnym. W sprawie oskarżona jest również matka chłopca. Prokurator zarzuca Dagmarze N., że nie dopełniła swoich obowiązków oraz naraziła syna na bezpośrednie niebezpieczeństwo.
Proces rozpoczął się w grudniu i miał się lada moment skończyć. W czwartek w Sądzie Okręgowym Warszawa-Praga zeznawali dwaj ostatni świadkowie powołani w sprawie - lekarz i policjantka.
"Tak pobitego pacjenta widziałem drugi raz"
Kamil - z podejrzeniem zespołu dziecka maltretowanego - trafił na odział diagnostyki.
- Czy świadek kojarzy pacjenta Kamila N.? - zapytała lekarza obrończyni oskarżonego.
- Pamiętam, że dostałem pacjenta z podejrzeniem zespołu dziecka maltretowanego - odpowiedział świadek.
- Z jakiego powodu zapamiętał pan tego pacjenta? - dopytała mecenas.
- Bo nie zdarzają nam się tacy pacjenci codziennie. W całej swojej pracy tak pobitego pacjenta widziałem drugi raz - odparł lekarz.
Kamil miał siniaki, złamane cztery żebra, złamane: kości ciemieniową, potyliczną i łonową. Zaczął wymiotować. Nie chciał jeść, był rozpalony. Miał świerzb.
"Widok tego dziecka utkwił mi w pamięci"
- Utkwiło mi w głowie, że dziecko miało ślady przy kostkach. Tak jakby wgniecione odciski palców, to było nienaturalne - mówiła z kolei policjantka, która widziała Kamila jeszcze w łóżeczku. Stwierdziła, że jako dochodzeniowiec wielokrotnie stykała się ze śmiercią i ofiarami ciężkich przestępstw. - Jednak widok tego dziecka utkwił mi w pamięci. Zrobił na mnie ogromne wrażenie - przyznała.
Policjantka prowadziła też czynności z matką chłopca. - Według mnie oskarżona była osobą zimną i wyrachowaną. Miała kamienną twarz. Nie pokazywała żadnych emocji. Nie była wzruszona. Była zdystansowana, nawet nie była smutna. Jakby to nie wzbudzało w niej żadnych emocji - opisywała funkcjonariuszka. - Nie ukrywam, że sytuacja, widok dziecka poruszyły mnie - zeznawała przed sądem.
Dozór zlekceważony
Dagmara N. jeszcze po postawieniu zarzutów wróciła do domu. Ale została objęta dozorem policyjnym. W czwartek sąd pytał oskarżoną, dlaczego przestała się stawiać na komisariat.
- Pani czuje się już zwolniona z tego dozoru? - pytał sędzia Adam Radziszewski.
- Nie wiem - odpowiedziała oskarżona.
- Dlaczego lekceważy pani ten obowiązek?
- Lekceważyłam.
- Ale dlaczego?
- Nie wiem.
"Smutne sny" z dzieckiem
Z kolei oskarżony podczas rozprawy zapytał lekarza, czy jego syn żyje. - Byłem u psychiatry, dostałem leki. Jestem zmęczony tą sytuacją. Nie daję sobie rady, jestem przeciągnięty tym wszystkim. Nie radzę sobie. Mam wprowadzane dużo smutnych snów odnoszących się do Dagmary i dziecka - mówił oskarżony.
Jego adwokatka zwróciła się chwilę później z wnioskiem o to, by jej klienta zbadali biegli psychiatra i psycholog.
Sąd nie przychylił się do tego wniosku. Zapewnił jednak, że zapozna się z dokumentacją medyczną sporządzoną w areszcie.
Tym samym strony nie wygłosiły przygotowanych na czwartek mów końcowych. Być może usłyszymy je 16 marca. Na ten dzień zaplanowano kolejną rozprawę.
Ojcu grozi dożywocie
Według prokuratury doszło do co najmniej dwóch sytuacji, po których Kamil mógł umrzeć. Pierwsza: kiedy 31-latek miał rzucić synem o podłogę, o czym podczas jednej z rozpraw mówiła Dagmara. Natomiast za drugim razem G. miał uderzyć wielokrotnie syna w głowę jakimś twardym narzędziem. Śledczy do dziś nie wiedzą jakim. Powodem miał być płacz dziecka.
Ojcu Kamila grozi dożywocie, matce - pięć lat więzienia
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl