Premium

Był świadkiem, został oskarżonym. Drugi kierowca usłyszy wyrok w sprawie śmierci Beaty

Zdjęcie: Artur Węgrzynowicz/ tvnwarszawa.pl

- Już pierwsze spotkanie z wymiarem sprawiedliwości, w prokuraturze, pokazało, że w wypadku winnych jest dwóch kierowców. Do dziś się zastanawiam, dlaczego dzisiejszy oskarżony nie mógł być oskarżonym już wtedy? Co się stało? - opowiada ojciec tragicznie zmarłej Beaty. 

Jan ma dziś 75 lat. Choć do Sądu Rejonowego dla Warszawy Pragi-Południe ma 180 kilometrów, stawia się na każdej rozprawie. A było ich kilkanaście.

Kiedy spotykam go na sądowym korytarzu, ma ze sobą, jak zawsze, opinie biegłych, notatki urzędowe. Śledzi każdy nowy dowód, mimo że sprawa ciągnie się już wiele lat. Chodzi przecież o jego córkę. 41-letnia Beata zginęła osiem lat temu. To ofiara głośnego wypadku na warszawskim Gocławiu.

- Żona nie dałaby rady psychicznie, żeby przyjechać ze mną. Zięć, muszę go usprawiedliwić, nie zjawił się dziś, bo też nie wytrzymuje nerwowo. Mówi mi: "Ja się nie nadaję. Nie potrafię patrzeć w oczy oskarżonemu i płakać". Bo on płacze. Płacze, bo jemu małżonki brakuje - przyznaje Jan. 

On też zdejmie okulary podczas mów końcowych.

Na koniec zwróci się do oskarżonego i jego żony: - Żebyście nigdy nie przechodzili tego, co ja, zięć, wnuki, moja żona, babcia. W żaden lub jakkolwiek inny sposób.

**

Obok Jana podczas rozprawy siedzi Robert D. Też ucierpiał w wypadku na ulicy Fieldorfa. Kiedy wygłasza ostatnie słowo do sądu, musi siedzieć. Nie ustałby. Chodzi o kulach.

- Wypadek zmienił wszystko. W 2016 roku ostatni raz jeździłem na nartach. Nigdy już nie pojadę. Kiedyś biegałem, skakałem, strzelałem, robiłem różne rzeczy. Dziś jestem wrakiem człowieka, który musi liczyć tabletki, bo jeżeli nie wezmę środków przeciwbólowych, nie jestem w stanie funkcjonować - przyznaje.

**

Oskarżony Michał W. przez cały proces będzie milczał. Dwa razy powie tylko, że jest mu bardzo przykro. Na początku i na końcu. W sądzie wspiera go żona. 25 kwietnia odbyła się przedostatnia rozprawa. Dziś ma zostać ogłoszony wyrok. Dlaczego dopiero po ośmiu latach?

Sąd w tej sprawie skazał wcześniej innego kierowcę. W. był wtedy świadkiem. Później jednak śledczy stwierdzili: "Też jest winny".

Prokurator przekonywał w ostatnim słowie, że oskarżony nie zachował ostrożności, a chwilę przed wypadkiem ścigał się z motocyklistą. Według biegłych na liczniku, w terenie zabudowanym, mógł mieć nawet 100 km/h.

Obrońca do końca twierdził, że nie ma dowodów, iż jego klient się z kimkolwiek ścigał.

Najpierw była ciemność, a później niebo

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam