Polskie uczelnie mają zorganizować i zabezpieczyć maturę dla obywateli Ukrainy, a nasz rząd pomoże to sfinansować. - Traktujemy Ukrainę jak niepodległe państwo, nie będziemy ich władz wyręczać, ale pomagamy tak, jak możemy - mówi wiceminister edukacji Tomasz Rzymkowski i zdradza szczegóły egzaminu. Z tvn24.pl rozmawia o edukacji uchodźców i o tym, że choć rząd nie planuje ich relokacji, to tę może wymusić właśnie sytuacja w edukacji.
Choć w Polsce jest obecnie około 700 tysięcy dzieci z Ukrainy, to do polskiej matury podeszło w tym roku tylko 41 uczniów uchodźców, a do egzaminu ósmoklasisty około 6 tysięcy ukraińskich nastolatków.
Ale to jednak nie koniec egzaminów dla uchodźców. Jak dowiedziało się tvn24.pl nawet 9 tysięcy młodych ludzi zmierzy się w Polsce w te wakacje z ukraińską maturą. Egzamin odbędzie się na sześciu wskazanych przez MEiN uczelniach wyższych, a polski rząd współfinansuje jego organizację. Poznaliśmy szczegóły tego przedsięwzięcia bez precedensu w historii polskiej edukacji.
Jakie jeszcze plany ma ministerstwo wobec uczennic i uczniów uchodźczych, których – wbrew nadziejom ministra edukacji Przemysława Czarnka z początku inwazji, że wrócą do domów, bo wojna się skończy – przybędzie w polskich placówkach edukacyjnych? Ba, ich liczba może się nawet podwoić. O to, z jakimi nowymi problemami przyjdzie się zmierzyć rządowi, samorządom, szkołom oraz Ukraińcom po wakacjach i czy sytuacja w edukacji może wymusić relokację uchodźców, pytamy wiceministra edukacji i nauki Tomasza Rzymkowskiego.
To były student ministra edukacji Przemysława Czarnka, który do resortu edukacji trafił w styczniu 2021 roku i zajął stanowisko wiceministra. Dotąd zajmował się m.in. nadzorem nad kuratoriami, ale tej wiosny Rzymkowski został przesunięty na inny odcinek. Pod koniec kwietnia Rada Ministrów zlikwidowała stanowisko pełnomocnika rządu do spraw kształcenia ogólnego i nadzoru pedagogicznego, które piastował - tę kompetencje przejął wiceminister Dariusz Piontkowski. A Rzymkowski przyjął nową rolę - pełnomocnika ds. rozwoju i umiędzynarodowienia edukacji i nauki.
Dlatego to właśnie z nim rozmawiamy o sytuacji ukraińskich uczniów i uczennic w polskich szkołach.
W polskich szkołach są tysiące dzieci z Ukrainy, a po wakacjach może być ich jeszcze więcej. Nie boi się pan, że system edukacji tego nie wytrzyma?
- Nie mamy się czego bać. Rzeczywiście, w pierwszych tygodniach po agresji Rosji na Ukrainę sytuacja była trudna. Dzieci uchodźców bardzo szybko przybywało i to wymagało dużo pracy i elastyczności od szkół, ale sytuacja się już unormowała.
Teraz obserwujemy już nawet spadek liczby ukraińskich uczniów.
Jak to?
Apogeum mieliśmy 12 maja - wtedy do naszych placówek oświatowych zapisanych było ponad 198 tysięcy dzieci. Ale jeśli spojrzymy na dane z 7 czerwca, to było ich już tylko 189 tysięcy.
Wróciły do Ukrainy czy raczej wypisały się, bo pokonała je bariera językowa?
Część się wypisała, bo postanowiła się skupić na edukacji zdalnej, którą prowadziły ukraińskie szkoły. Część z pewnością wróciła do domów, a część wyemigrowała do innych krajów Europy i świata.
Moim zdaniem istotnym znakiem, że coraz więcej rodzin po prostu nie planuje dalszej edukacji w Polsce było to, że do egzaminu ósmoklasisty zgłosiło się 7,2 tysiąca dzieci, a ostatecznie przystąpiło ich o tysiąc mniej. Skoro nie przystąpiły do egzaminu, to najpewniej nie chcą się u nas dłużej uczyć.
To skąd szacunki, że od września w szkołach może być 400 tysięcy dzieci z Ukrainy, czyli ponad dwa razy więcej niż dziś?
Założyliśmy dwukrotność obecnej liczby, bo to po prostu bezpieczne założenie. Szykujemy się i dmuchamy na zimne, ale nikt z nas nie jest wróżką, żeby przewidywać przyszłość Ukrainy.
Ale co dokładnie znaczy "szykujemy się"?
Rozwiązania prawne już są - te dotyczące klas przygotowawczych czy dodatkowych godzin języka polskiego w klasach ogólnodostępnych. Umożliwiliśmy zatrudnianie nauczycieli z Ukrainy jako pomocy nauczycieli i asystentów międzykulturowych.
Teraz liczymy przede wszystkim na lepsze rozłożenie uczniów po szkołach. Samorządy doskonale wiedzą, że jeśli widzą, iż dyrektor nie ma możliwości zaopiekować się uczniem w danej placówce, bo brakuje mu miejsc czy nauczycieli, to może mu wskazać inną publiczną szkołę. I to nawet może być szkoła w innej jednostce samorządu terytorialnego. Mówiąc wprost, dyrektor może wskazać uczniowi inną szkołę, w której wie, że jest miejsce. Samorządy mają takie informacje.
Nie zamierzacie chyba relokować uchodźców?
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam