W środku zimnej wojny pojechali do Ameryki. Traktowali ich tam niemalże jak królów. Raczyli zimną coca-colą, pomarańczy mieli tyle, że z nadmiaru mogli się nimi rzucać, a polonusi po każdym koncercie dawali swoim "biedniejszym rodakom" kilka dolarów. Wylądowali nawet u prezydenta Johna F. Kennedy'ego.
Poznańskie Słowiki właśnie świętują 85 lat. Z tej okazji przypominamy tekst, który pierwotnie ukazał się 19 grudnia 2019 roku. Został zaktualizowany.
Zachowały się nagrania z tego tournée. Dwa blaszane pudełka z 16-milimetrowymi taśmami filmowymi odnalazł archiwista Filharmonii Poznańskiej. Przekazał je do digitalizacji w Cyfrowym Repozytorium Lokalnym (CYRYL). Pokazują ten pierwszy wyjazd z 1963 roku i kolejny w to samo miejsce, dwa lata później.
Włączamy pierwsze nagranie. Widzimy chłopców jeżdżących na wrotkach, grających w badmintona, biegających z atrapami karabinów, jedzących jogurt. Wreszcie przygotowania do koncertów, bankiety i rozmowa z dyrygentem. A na końcu zapis jednego koncertu. Chłopiec wychodzi i śpiewa "Życzenie" Fryderyka Chopina.
To 14-letni Wojtek Grottel.
- Jak to nagranie zobaczyłem, oniemiałem - mówi Grottel.
Zaczęło się 85 lat temu
1962 rok, zimna wojna w pełni. W październiku Sowieci potajemnie rozmieszczają na Kubie, ledwie 100 kilometrów od terytorium USA, pociski balistyczne średniego zasięgu. Wybucha największy kryzys polityczny od czasów II wojny światowej. Świat staje na krawędzi atomowej zagłady. Ostatecznie przywódca ZSRR Nikita Chruszczow zawraca statki i zgadza się na demontaż wyrzutni rakietowych. W zamian USA gwarantują, że nie dojdzie do ataku na Kubę.
Tymczasem w Poznaniu przechodzień na ulicy Czerwonej Armii (dziś ulica Święty Marcin) słyszy śpiew dochodzący z piętra budynku filharmonii. To słychać chór Poznańskie Słowiki Stefana Stuligrosza, który przygotowuje się do swego najważniejszego wyjazdu w historii - na dwumiesięczne tournée po Stanach Zjednoczonych.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam