Osobowy pociąg rozpędzony do prawie 90 km/h. Na zakręcie maszynista dostrzega światła jadącego pod prąd składu towarowego. W ruch idą hamulce, ale jest już za późno - tak wyglądał najtragiczniejszy w historii polskich kolei wypadek, do którego doszło dokładnie 30 lat temu.
To był pociąg relacji Toruń - Łódź Kaliska. Była czwarta rano, pasażerowie spali, nie spodziewając się tego, co ich czeka. 19 sierpnia 1980 roku dwa pociągi, towarowy i osobowy zderzyły się czołowo pod Otłoczynem. Zginęło 65 osób, a 66 zostało rannych. Dwie ranne osoby zmarły w szpitalu.
- To straszne wyprawić męża w podróż i już go nie zobaczyć - mówi Jolanta Frąckiewicz-Przydatek, która w katastrofie straciła małżonka.
Szok na miejscu tragedii
Ogrom tragedii wspominają też ratownicy uczestniczący w akcji. Przyznają, że to, co zobaczyli, wprawiło ich w szok.
- Przybyłem tam biegiem. Spojrzałem i przeraziłem się. Bo im już nie można było pomóc - opowiada Kazimierz Janicki, naczelnik lokomotywowni Toruń, uczestnik akcji ratunkowej. - Mało kto pamięta, że pierwszy wagon właściwie przestał istnieć - dodaje Zbigniew Juchniewicz, dziennikarz toruńskich "Nowości". - Do dziś widzę te obrazki i słyszę te krzyki - wtóruje mu Wiesław Popławski, strażak, który również był na miejscu tragedii.
W tym miejscu stoi teraz pomnik. Skromny, ale tylko na taki zgodziły się władze. Które wypadek starały się zatuszować. Mówiło się o dywersji, ludzie przekazywali sobie spiskowe hipotezy na mszach w kościołach. Pierwszy sekretarz Edward Gierek na miejscu pojawił się tylko raz - tuż po tragedii.
Teraz, z okazji rocznicy tragedii, chcą tam pojawić się bliscy ofiar i ci, którzy nie pozwalają zapomnieć o tragedii.
- Wtedy katastrofa była w cieniu, bo media interesowały się przede wszystkim "Solidarnością" - mówi Jolanta Frąckiewicz-Przydatek.
jk/mtom/k
Źródło: tvn24