Ta decyzja nie ma podstawy prawnej - tak były prezes Trybunału Konstytucyjnego profesor Andrzej Zoll ocenił decyzję prezydenta o powołaniu sędzi Małgorzaty Manowskiej na pierwszą prezes Sądu Najwyższego. Mecenas Michał Wawrykiewicz z Inicjatywy Wolne Sądy wskazywał natomiast, że jej status jest "wadliwy", ponieważ została wybrana do SN przez nową, wyłanianą przez polityków Krajową Radę Sądownictwa.
Rzecznik prezydenta Błażej Spychalski poinformował w poniedziałek, że Andrzej Duda zdecydował o powołaniu sędzi Małgorzaty Manowskiej na stanowisko pierwszego prezesa Sądu Najwyższego. Pięciu kandydatów na to miejsce wskazało w sobotę Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego. Manowska otrzymała 25 głosów. Inni kandydaci uzyskali kolejno: Włodzimierz Wróbel - 50 głosów, Tomasz Demendecki - 14 głosów, Leszek Bosek - 4 głosy, Joanna Misztal-Konecka - 2 głosy.
Profesor Zoll: system się domyka
Były prezes Trybunału Konstytucyjnego profesor Andrzej Zoll ocenił decyzję prezydenta "bardzo negatywnie". - Ta decyzja nie ma podstawy prawnej, dlatego że nie mamy tutaj kandydatów wskazanych przez Zgromadzenie Ogólne prezydentowi, bo Zgromadzenie Ogólne nie podjęło uchwały, dotyczącej przekazania prezydentowi (listy) kandydatów - wyjaśniał.
Jak zauważył były prezes TK, "przewodniczący obradom Zgromadzenia Ogólnego sam przekazał kandydatów, bez uchwały Zgromadzenia Ogólnego". - Zrobiono to samo, co stało się w Trybunale Konstytucyjnym przy wyborze obecnej prezes Trybunału - dodał.
Zdaniem profesora Zolla "to wprowadza bardzo poważne obniżenie prestiżu polskiego Sądu Najwyższego". - Poza tym wprowadza atmosferę pracy w Sądzie Najwyższym w bardzo złym kontekście, dlatego że pierwsza prezes nie otrzymała wsparcia Zgromadzenia Ogólnego Sądu Najwyższego, bo dostała 25 głosów, czyli to jest troszkę więcej niż 1/4 głosujących - zwrócił uwagę.
Gość TVN24 uznał przy tym, że "prezydent też zrobił krok, który jemu bardzo zaszkodzi". - W przeddzień wyborów nie liczył się ze zdaniem Sądu Najwyższego. Liczył się z interesem partii, którą bardzo wspiera w okresie swojej kadencji i nie liczył się z dobrem państwa - ocenił Zoll.
Jego zdaniem tą decyzją "domyka się" system. - Właściwie już dzisiaj poza Rzecznikiem Praw Obywatelskich nie widzę urzędu, który byłby niezależny od partii rządzącej - dodał.
Podczas sobotnich obrad do przewodniczącego im sędziego Aleksandra Stępkowskiego trafił wniosek, by Zgromadzenie Ogólne podjęło uchwałę o przedstawieniu prezydentowi listy kandydatów. Sędzia uznał jednak, że wniosek nie ma podstawy prawnej. Jak argumentował, zgodnie z praktyką orzeczniczą w ostatnich latach kandydaci nie byli przedstawiani w osobnej uchwale i nie przewidywały tego obowiązujące wówczas regulaminy SN. Podkreślił, że przedstawienia takiej uchwały nie przewiduje także obecnie obowiązująca ustawa o Sądzie Najwyższym.
Jak czytamy w piśmie, niepodjęcie uchwały "oznacza, że etap postępowania prowadzącego do powołania Pierwszego Prezesa SN w części należącej do właściwości Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN (…) nie został ukończony" oraz że to podjęcie uchwały "otwiera drogę Prezydentowi RP do skorzystania z kompetencji do powołania Pierwszego Prezesa SN sposób kandydatów przedstawionych uchwałą Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN i tworzy stabilną podstawę do realizacji tej kompetencji".
Wawrykiewicz: w mojej ocenie jej status jest wadliwy
Mecenas Michał Wawrykiewicz z Inicjatywy Wolne Sądy mówił, że wybór Manowskiej byłby dla niego zaskoczeniem "w normalnych czasach". - Niestety od kilku lat nasza praworządność jest sukcesywnie niszczona i zmiany w ustawie o Sądzie Najwyższym, zmiany reguł wyboru pierwszego prezesa Sądu Najwyższego były w ten sposób dostosowywane, aby obecna władza polityczna mogła przejąć też funkcję pierwszego prezesa Sądu Najwyższego - ocenił.
Przyznał, że "absolutnie nie ma takiego wrażenia", że nowa pierwsza prezes SN będzie niezależna od polityków. - Zresztą ona to dosyć jasno wypowiada w trakcie swoich publicznych wystąpień. Wskazuje taką interpretację prawa, jaką prezentuje obecna władza, a nie jaką prezentuje w zasadzie cały prawniczy świat, który uważa, że zmiany dokonane w całym wymiarze sprawiedliwości, te tak zwane reformy, sprowadzają się wyłącznie do podporządkowania politycznego tegoż wymiaru sprawiedliwości - dodał Wawrykiewicz.
Jego zdaniem "podstawowym, kluczowym elementem, tym pierworodnym grzechem, który ukształtował dużą część obecnego składu Sądu Najwyższego, jest neo-KRS". - Nowa Krajowa Rada Sądownictwa i jej wybór przez polityków, a następnie wybór przez tę neo-KRS osób do Sądu Najwyższego. Ich status w Sądzie Najwyższym jest bardzo daleko wątpliwy. Ja bym powiedział, że nie mają oni statusu sędziów Sądu Najwyższego - mówił mecenas.
Ponieważ sędzia Manowska również została powołana przez nową KRS, w ocenie Wawrykiewicza "jej status jest tutaj wadliwy" i "nie powinna zostać pierwszym prezesem Sądu Najwyższego". - To jest po pierwsze upadek autorytetu Sądu Najwyższego, to jest podanie w wątpliwość prawidłowości wyboru pierwszego prezesa, jego mandatu do kierowania Sądem Najwyższym - wskazywał.
Jak przekonywał, wybór Manowskiej na to stanowisko może być podważany "z wielu względów". Zauważył, że Sąd Najwyższy w składzie połączonych trzech izb: Cywilnej, Karnej oraz Pracy i Ubezpieczeń Społecznych wydał w styczniu uchwałę dotyczącą legalności zasiadania w składach sędziowskich osób rekomendowanych przez nową Krajową Radę Sądownictwa. Stwierdził, że nienależyta obsada sądu jest wtedy, gdy w jego składzie zasiada osoba wskazana przez nową KRS.
Kładoczny: ta nominacja może być obecnie postrzegana jako chęć zabezpieczenia się
Karnista Piotr Kładoczny z Helsińskiej Fundacji Prawa Człowieka, komentując sytuację wokół wyboru pierwszego prezesa SN, mówił że "ochrona obywatela przed państwem, także w sprawach karnych, bardzo poważnie może być osłabiona".
Zauważył, że Manowska "była wiceministrem sprawiedliwości, była bliskim współpracownikiem polityków – a ostatecznie wiceminister sprawiedliwości też się staje w jakimś sensie politykiem". Zaznaczył przy tym, że "nie wiemy, jak będzie orzekać, jak będzie sprawować swoją funkcję".
- Ta nominacja może być obecnie postrzegana jako chęć zabezpieczenia się przed wszelkiego rodzaju odpowiedzialnością i karną, i konstytucyjną przed Trybunałem Stanu, ponieważ, jak wiemy, pierwszy prezes Sądu Najwyższego jest z urzędu przewodniczącym Trybunału Stanu - dodał Kładoczny.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock