Dlaczego miłość człowieka do człowieka jest sprawą polityczną? Dlaczego jest nią wychowanie dzieci? Czemu jest nią wolność wyznaniowa? Nie rozumiem tego - zastanawia się Kuba Kawalec, wokalista zespołu Happysad w rozmowie z portalem tvn24.pl.
Za rok grupa Happysad będzie świętować dwudziestolecie działalności artystycznej. Jej największy przebój z początkowego etapu działalności to piosenka "Zanim pójdę", której refren, że "miłość to nie pluszowy miś", w 2002 roku śpiewała cała Polska. Od tego czasu zmienił się nie tylko skład zespołu, ale również jego brzmienie. W listopadzie 2019 roku ukazał ósmy studyjny album Happysad zatytułowany "Rekordowo letnie lato".
Wokalista grupy Kuba Kawalec i jej gitarzysta Łukasz Cegliński opowiadają Esterze Prugar o muzyce w czasie pandemii, ewolucji zespołu oraz o tym, dlaczego właśnie teraz członkowie Happysad postanowili zabrać głos w debacie publicznej.
Estera Prugar: Od kilku miesięcy wszyscy żyjemy w nowej, dziwnej rzeczywistości. Dzisiaj spora część obostrzeń została już zdjęta, a wy zagraliście nawet pierwszy koncert z publicznością, ale również koncert całkowicie bez niej, transmitowany online, a także wzięliście udział w Najpiękniejszej Domówce Świata organizowanej w ramach zastępstwa za Pol’and’Rock Festival.
Łukasz Cegliński: Wiesz, to jest tak, że zespół chce grać i czerpie z tego dużą frajdę, ale to jest trochę jak pokazywanie dzieciom lizaków przez szybę. Ludzie w ten sposób nie doświadczą takich samych emocji, jak przy koncercie na żywo. Oczywiście, że stojąc na scenie, zespół się stara, ale jest pozbawiony tego jednego zawodnika, o którym Kuba zawsze wspomina, czyli publiczności wyzwalającej w nas energię.
Wiadomo, że taki zespół, jak nasz, który gra ze sobą już tak długo i ciągle czerpie z tego frajdę, będzie czerpał ją również podczas takiego występu, natomiast to się ma nijak do prawdziwego koncertu: wiesz, że grasz i ktoś cię obserwuje, ale nie ma interakcji. W przypadku Najpiękniejszej Domówki Świata było o tyle lepiej, że jakaś tam publiczność pod sceną była, więc to o tyle fajniejsze.
Kuba Kawalec: Koncerty woodstockowe w ogóle należałoby uznać za osobną kategorię, bo tam się nie gra dla "fejmu" czy autoprezentacji, tylko odbywa się to w ramach wsparcia dla pewnej idei. Natomiast ogólnie, żyjemy w czasach, kiedy da się grać w ten sposób i to jest fajne, ale tak, jak mówił Łukasz: emocji nie da się porównać. Taki klasyczny internetowy koncert zagraliśmy w Wolbromiu.
Graliście do pustej sali?
Kuba: Tak i to bardzo dobrze zagraliśmy. Naprawdę.
Łukasz: A nasza technika biła nam brawa.
Kuba: Później rozmawiałem z ludźmi i mówili, że dobrym pomysłem byłoby odpalanie między utworami takich sitcomowych oklasków i okrzyków.
Łukasz: "Slayer, Slayer!" (śmiech)
Kuba: Taka namiastka publiczności. A o Najpiękniejszej Domówce Świata nawet nie myślę w kategoriach koncertu online. To jest Woodstock (obecnie Pol'and'Rock Festival - red.). To jest WOŚP. Bardziej ideologiczny występ.
Jak wy sobie radziliście i radzicie z sytuacją, w której się znaleźliśmy?
Kuba: To bardzo specyficzny czas i każdy go przeżył inaczej – ja na przykład mieszkam sam, ale Łukasz – z rodziną, z dzieciakami, więc pewnie przechodził to zupełnie inaczej. Dla mnie do maja było super, ale jak on już się zaczął, to psychicznie zacząłem mocno cierpieć.
Myślę, że dobrze wykorzystaliśmy ten czas na kontakt z fanami. Na początku byłem mocno przejęty, bo zdałem sobie sprawę, że nigdy nie byłem z nimi tak blisko. Nie jestem showmanem, który ma nie wiadomo jak bliski kontakt z ludźmi podczas koncertów. Zawsze wychodzimy później do zdjęć i podpisów, co jest bardzo fajne, ale dalej to wszystko jest powierzchowne. Natomiast grając ze swojego domu, poczułem ciary, że między mną i słuchaczami udało się zbudować pewien most, chociaż ich nie widziałem, było to bardzo intymne przeżycie.
Pandemia przyszła zaledwie trzy miesiące po tym, jak wydaliście swój ostatni album "Rekordowo letnie lato".
Kuba: Płyta trochę poszła w piach. Nie zwykłem narzekać na rzeczy, na które nie mam wpływu, więc cóż – taki los.
Łukasz: No tak. Miała ukazać się przed zeszłoroczną jesienną trasą koncertową. Później doszliśmy do wniosku, że trudno, ukaże się po tych koncertach, więc w ogóle miała taki trochę niefortunny start, a kiedy już wystartowaliśmy zwarci i gotowi do promocji albumu, to po czwartym czy piątym koncercie, jeszcze przed największymi miastami, wszystko zostało przerwane. Mamy trochę takie poczucie, że nie mieliśmy sposobności obronić tej płyty, grając na żywo i pokazać, że to jest materiał warty słuchania. Natomiast ona jest słuchana, istnieje w serwisach streamingowych, powstały teledyski, a my dostajemy od ludzi odzew, że jej słuchają i te piosenki im się podobają. To bardziej nasze odczucie, że nie możemy jej pomóc poprzez granie.
Kuba: Zwłaszcza że po pierwszych koncertach wydawało nam się, że jest to fajny materiał do grania na żywo. Mimo że jest spokojniejszy i bardziej stonowany, to jednak wybrzmiewał dobrze na scenie. Przejmujące jest też w jakiś sposób to, że chyba nie będzie możliwości, aby wrócić do tego albumu w przyszłości. Za rok obchodzimy dwudziestolecie istnienia zespołu, a tej jesieni raczej koncertów już nie będzie lub będą odbywać się w małym wymiarze. Trochę szkoda, ale co zrobić? A może ludzie będą mieli właśnie jakieś wyjątkowe wspomnienia z tymi utworami. Ta płyta już na zawsze będzie naznaczona pandemią.
Wspomniałeś o zbliżającym się jubileuszu – za rok zespół skończy 20 lat. Jak się z tym czujecie?
Kuba: My się zawsze śmiejemy, że jeśli ciągle możemy sobie na gęby patrzeć bez cienia żalu i pogardy, to znaczy, że jest świetnie. Dwadzieścia lat przeleciało nie wiem kiedy, serio. Duża część naszych słuchaczy nie ma tylu lat, ile my ze sobą gramy – to jest niesamowicie sugestywne. Ale też nie czuję, żebyśmy choć przez chwilę leniuchowali czy coś przespali. To była ciężka, ale cholernie przyjemna robota.
Łukasz: Każdy jubileusz: czy to dziesięciolecie płyty, czy dziesięciolecia, osiemnastolecia czy teraz dwudziestolecia zespołu, wymaga od nas jakichś przemyśleń. I przy pierwszych takich okazjach miałem jakieś górnolotne przemyślenia, natomiast przy dwudziestce – już nie bardzo. Cieszę się oczywiście i liczę na to, że będzie trzydziestka, a może i czterdziestka, bo takiej pewności nie ma, ale to jest tak fajny kawałek, a w moim i Kuby przypadku połowa naszego życia, że już teraz mógłbym polecieć jakimś truizmem o tym, jakie to jest fantastyczne, ale głębsze przemyślenia miałem dziesięć lat temu. Teraz mamy fajny jubileusz, który daje nam pole do popisu i stwarza nowe wyzwania – to jest w nim najlepsze. Mam wrażenie, że doszliśmy do punktu, który pozwala nam na kolejny fajny skok.
Kuba: W naszym przypadku zawsze było tak, że takie święta wymagają od nas kreatywnego podejścia do każdej kolejnej liczby. Przy dziesięcioleciu, czyli przy płycie "Zadyszka", wydawało nam się dobrym pomysłem, aby nasze kawałki wykonali inni artyści i to się udało. Teraz postanowiliśmy nagrać dwupłytowy album, na którym znajdą się nowe, koncertowe aranżacje starych piosenek, jak "Mów mi dobrze" czy "Łydka", ale również tak zwane "odrzutowce", czyli piosenki, którym – z różnych powodów – nie udało się wejść na płyty. Można je potraktować jako nowe numery, chociaż prawda jest taka, że po prostu wcześniej "odbiły się", bo były gorsze od reszty materiału na dany album. Krótko mówiąc: to będzie nasza najgorsza płyta.
Przez tych 20 lat dużo się zmieniło. Wy, jako zespół, też ewoluowaliście, chociażby poprzez zmiany w składzie. Pamiętacie siebie sprzed 20 lat?
Kuba: Na początku mieliśmy mało założeń. Nie było planów na to, co będzie za dekadę. Może to błąd, a może właśnie nasza siła. Szliśmy siłą rozpędu i pokornie podchodziliśmy do swojej niewiedzy muzycznej – bardzo chcieliśmy się uczyć, bo zaczynając, byliśmy zespołem amatorskim. Przechodząc poszczególne etapy, teraz może te zmiany są bardziej widoczne, ale one zaczęły się już przy trzeciej płycie. Przy czwartej była kolejna, bo doszedł nowy muzyk, od szóstej – kolejny i tak naprawdę dopiero dwie ostatnie płyty gramy w niezmienionym składzie.
Zmiany przyszły naturalnie?
Kuba: Raz, że naturalnie, a dwa – przez doświadczenie. Poza tym przez tych dwadzieścia lat wszystko się zmieniło. Począwszy od fizycznych zmian, ale również muzyka, marketing, podejście do sztuki i sama sztuka. Świat i Internet. Trafiliśmy chyba na najbardziej dynamiczny okres w dziejach ludzkości, więc trudno, żebyśmy zostali tymi samymi ludźmi. Zwłaszcza że my naprawdę bardzo dużo się uczyliśmy i chcieliśmy czerpać z nowości – nowe miejsca, w których komponowaliśmy, nowa sala prób, nowy sprzęt, nowi ludzie i instrumenty. To wszystko wynikało z naszej chęci doświadczania różnych rzeczy i wchodzenia w nowe przestrzenie muzyczne. W tej chwili na świecie jest nadpodaż muzyki, a my cały czas jesteśmy na bieżąco i to też przekłada się na naszą twórczość.
Mam wrażenie, że zmieniło się coś jeszcze: do tej pory nie byliście zespołem, który czynnie angażował się w sprawy polityczne, ale 17 czerwca na waszych mediach społecznościowych pojawił się post, który silnie odnosił się do słów prezydenta Andrzeja Dudy na temat społeczności LGBT+, w którym zwracaliście się do swoich fanów z apelem, który - jak podkreśliliście – nie był polityczny, ale stanowił "wołanie w imię znikającego w absurdalnym tempie człowieczeństwa".
Kuba: Wcześniej nie było potrzeby, żebyśmy się w ten sposób udzielali. Piętnaście lat temu przyjechaliśmy do Warszawy i się zadomawialiśmy: miałem tu mieszkanie i dziewczynę, a później żonę. Chodziliśmy po mieście i braliśmy udział w Paradzie Równości czy w Manifie, byliśmy uśmiechnięci i czuliśmy się bezpiecznie – dokoła byli weseli ludzie, muzyka… Mam masę zdjęć z tego okresu. Każde wyjście było jakimś świętem, bo czuliśmy, że w końcu trafiliśmy do dużego, europejskiego miasta, gdzie można manifestować, domagać się czegoś lub nawet po prostu przejść się z ludźmi w jakiejś sprawie, bo warto. Minęło kilkanaście lat i dzisiaj bym już nie wyszedł – z obawy o swoje zdrowie, a nawet życie. I pojawia się pytanie: co się wydarzyło?
Co to takiego?
Kuba: Zamiast wejść w ten świat z jeszcze wyżej podniesioną głową - bo w Europie ciągle jesteśmy nową strukturą społeczną - my robimy wszystko, żeby zepsuć nasz wizerunek jako młodego, nowoczesnego i otwartego narodu. Jestem przerażony tym, co się dzieje. Nawet nie ze względu na siebie, ale kiedy myślę o swoich dzieciach, to robię się poważnie zaniepokojony.
Dlaczego?
Kuba: Mam trójkę dzieci i myślę sobie: A co, jeśli okaże się, że mój syn jest gejem? Ktoś go pobije? Chcę, żeby moje dzieci wychowywały się bezpiecznie i bez strachu, bo on jest najgorszy i zostawia w nich największy ślad. A dzisiaj każdy z nas w tym strachu żyje: osoby starsze, które się straszy, że ktoś im zabierze emerytury; matki się boją, że ktoś im odbierze 500 plus… Strach zostawia najgorsze ślady w psychice ludzkiej.
Wcześniej się nie bałeś?
Kuba: Nie. Przyjeżdżając do Warszawy, nie odczuwałem lęku. Pamiętam nasze pierwsze wywiady, w których zawsze powtarzaliśmy, jakim jesteśmy fajnym społeczeństwem, pełnym młodych, przedsiębiorczych, uśmiechniętych ludzi, którzy mają świetne idee i są pełni tolerancji.
Dzisiaj – i mówię to z pełną świadomością – jesteśmy narodem "komuchów", "pedałów", "wieśniaków" i sami to sobie robimy. Mógłbym takich inwektyw, którymi posługujemy się na co dzień i z jednej, i z drugiej strony, wymienić milion. Jesteśmy podzieleni i naprawdę dochodzę do wniosku, że może powinniśmy wziąć polski rozwód. To jest chore, nie kumam tego i nie ma we mnie zgody na takie sytuacje, jak prezentowanie na przykład postaw homofobicznych, szczególnie u głowy państwa, która nazywa jakąś grupę społeczną "nieludźmi", mówiąc że "próbuje się nam wmówić, że to ludzie, a to jest po prostu ideologia". Jakakolwiek grupa by to nie była, to jest niedopuszczalne. Jest XXI wiek. Mam kolegę ze szkolnej ławki, który dzisiaj w laboratoriach rozpędza hadrony do prędkości światła, a w Polsce na widok geja ludzie zaciskają pięści i toczą pianę. To nie jest krok w tył, to jest pociąg, który zawrócił i jest już daleko. Za daleko.
Czy da się ten pociąg zatrzymać?
Kuba: Ja nie widzę wyjścia z tej sytuacji. Dzisiaj słyszę, że jestem "lewakiem", "komuchem" czy "śmierdzącym peowcem", a reszta to "wieśniaki głosujące na homofobów". To jest koszmar. Przypominam mi to sytuacje z z lat trzydziestych, o których czytałem, kiedy nastroje społeczne kipiały, a na murach pojawiały się hasła o gonieniu Żyda. I znikąd pomocy, bo kiedy zabierze się głos, to od razu zostaje się zwyzywanym.
Do pewnego momentu, jeszcze kilka lat temu, czułem się względnie bezpiecznie. Po katastrofie smoleńskiej odciąłem się od polityki i nie oglądałem telewizji, bo byłem pewien, że to zaraz minie, ale teraz… Momentami nawet winię samego siebie właśnie za to, że się nie interesowałem. Dlatego doszedłem do wniosku i powiedziałem to zespołowi, że dopóki będę czuł zagrożenie dla demokracji, to będę się mieszał w politykę i przepraszam, ale tylko to nam zostało. Nie chcę w Polsce drugich Węgier.
Łukasz: To, że rządy PiS obudziły w nas jakieś demony, to jest sprawa wiadoma – coś się stało po katastrofie smoleńskiej. Ja się teraz zastanawiam, co i jak zrobić, aby to zakończyć. Jak przekonać ten elektorat, który nas przekonuje do swoich racji siłą? Jak pomóc wsi, bo od tego trzeba zacząć przekonywanie. Czuję się do tego za mały i nie wiem, w jaki sposób można by to teraz przeprowadzić. Długoterminowo coś tam jestem sobie w stanie wyobrazić, ale jak podjąć te pierwsze kroki?
Kuba: Ja to widzę jako mecz piłkarski, podczas którego dwie drużyny się ze sobą kopią zamiast grać, ale nie ma sędziego, który mógłby wyciągnąć żółtą kartkę lub zdjąć z boiska zbyt agresywnego zawodnika. Być może takim kimś był Szymon Hołownia… W każdym razie jako społeczeństwo potrzebujemy zbudować nową siłę. Nawet niepolityczną, ale ruch społeczny, który zobiektywizuje sytuację.
Myślę teraz o tym, że na wasze koncerty przychodzą tysiące ludzi i stojąc pod sceną, nie jest tak, że każdy w tym tłumie ma takie same poglądy, ale wszyscy śpiewają i tańczą do tej muzyki…
Łukasz: Chciałoby się usłyszeć, że muzyka łączy i tak jest, tylko dla niektórych najlepiej by było, gdybyśmy się jednak nie odzywali i nie poruszali pewnych kwestii czy nie zdradzali swoich sympatii politycznych, bo za to się jak najbardziej obrywa. Nawet kiedy w tym naszym poście, o który pytałaś, wspomnieliśmy różne orientacje seksualne i uświadamiając ludziom, że szacunek należy się każdemu, to i tak w komentarzach dostaliśmy wysyp agresji i złości na zasadzie "to już wiemy, po której stronie jesteście".
Myślę, że ludzie powinni się nauczyć. Artysta też ma swój światopogląd i można to oddzielać od muzyki, jednocześnie dopuszczając fakt, że ten gość, który śpiewa na scenie, też chodzi głosować i może ma kumpla geja i tak dalej.
W jaki sposób możemy zmieniać tę sytuację?
Kuba: Wydaje mi się, że gdybyśmy takie kwestie, jak orientacja seksualna odarli z polityki, to wszystko byłoby prostsze, bo w tym, co się dzieje, to właśnie ona jest największym złem. Dlaczego miłość człowieka do człowieka jest sprawą polityczną? Dlaczego jest nią wychowanie dzieci? Czemu jest nią wolność wyznaniowa? Nie rozumiem tego. Zostaliśmy wciągnięci w walkę, w której wszystko, co powiesz, automatycznie ustawia cię w jakimś szeregu, ale to nie jest polityka, to jest życie. Ktoś pisze: "zajmij się graniem, nie politykowaniem". A ja odpowiadam: miłość nie jest polityką. Często pytam, co wolisz: iść z tymi, którzy radośnie trzymają się za rękę bez względu na płeć, czy być wśród tych, którzy wyrywają płyty chodnikowe i w nich rzucają? Dla mnie wybór jest prosty.
Łukasz: Myślę, że w tym wszystkim problematyczny jest brak empatii względem drugiej osoby. Nieumiejętność czy niechęć do postawienia się w jej sytuacji. Jesteśmy zamknięci w naszych czterech ścianach, przejęci własnymi problemami, które skupiają się na tym, że nie ma na ratę mieszkania, auta, ciągnika, czy nie ma odszkodowania za zniszczone uprawy. Na tym większość ludzi się koncentruje, a wiadomo, że szczucie na drugiego zawsze przyniesie jakiś efekt. Zamykamy się na innych i właśnie ten brak współodczuwania jest podatnym gruntem do hodowania chwastów.
Kuba: Polacy zostali wykorzystani do bezpardonowej walki politycznej. Jesteśmy 97. ofiarą katastrofy smoleńskiej. To trzeba sobie wyraźnie powiedzieć. Potrzebujemy kogoś obiektywnego – lekarza czy psychiatry, który powie: dość, bo zaraz wyjdziecie na ulicę i będziecie sobie skakać do gardeł.
"Cały mój świat potrzebuje psychologa"? (fragment piosenki Happysad "Psychologa" – red.)
Kuba: Teraz to już lekarza psychiatry. Nienawiść jest dzisiaj wszędzie. Kłócą się rodziny, przyjaciele i zaraz dojdzie do wojny domowej. Staliśmy się chorym krajem, który nienawidzi sam siebie, pełnym przestraszonych ludzi, którzy są cały czas stawiani przeciwko sobie.
Łukasz: A do tego wszystkiego jesteśmy narodem z chorymi ambicjami. To nie są moje prywatne ambicje, bo nie chcę ratować chrześcijaństwa i mówić, że wszyscy powinni się od nas uczyć, bo są na świecie społeczeństwa, które bardziej mi imponują niż to nasze i są one bardziej na zachód niż na wschód. Niestety, połowa Polaków chce inaczej i ja próbuję to zrozumieć. I staram się nie gniewać, ale jest to bardzo ciężkie.
Kuba: Ale wiesz, ta druga połowa też chce dobrze. I my chcemy dobrze. Wszyscy chcą, tylko po co to napięcie? Jeśli ten mecz już jest tak ostry, a sędziego dalej nie ma, to wyjściem są kompromisy, na które nikogo nie stać. Powinniśmy sobie powiedzieć: ty masz takie poglądy, ja mam inne, ale musimy się jakoś pogodzić. Zjedzmy po kawałku tortu, usiądźmy wspólnie do stołu, a nie pokazujmy sobie "faki" z coraz większej odległości. Drogą jest uświadamianie i tłumaczenie, ale coraz mniej jest na to przestrzeni…
Łukasz: Zaczyna brakować czasu na spokojne tłumaczenie.
Kuba: Dopóki trwa wojna na szczycie władzy i linia frontu dzieli ten kraj na pół, to chyba faktycznie najlepszą opcją byłby rozwód Polski z Polską. Za jakiś czas, jak już wszyscy ochłoną, można będzie spróbować się zejść.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Jowita Stęszewska