Nie mam planu. W moim życiu jest bardzo dużo szczęścia, jakiejś opatrzności - mówi Błażej Król w rozmowie z portalem tvn24.pl. - Jeśli chodzi o stronę muzyczną czy tekstową, to wolę melancholię, bardziej posępną stronę. Natomiast na co dzień jestem raczej takim prostym, chamowatym wesołkiem - dodaje.
Wokalista, muzyk, autor tekstów i kompozytor. Błażej Król, nominowany do Paszportu Polityki w kategorii "muzyka popularna", pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego, a we wrześniu ukazała się jego piąta płyta studyjna "Nieumiarkowania", którą promuje, między innymi piosenka "Druga pomoc".
Estera Prugar: Twój pierwszy zespół Kawałek Kulki zadebiutował w 2001 roku. Błażej Król: Poczekaj. 2001 rok... Mogło tak być.
Czyli to już prawie 20 lat na scenie. Mógłbym zrobić chyba nawet jakiś jubileusz. Zaprosiłbym różnych artystów, a zabawa trwałaby kilka dni.
Na przykład kogo?
Większość osób, z którymi pracowałem i dalej nas coś łączy – mniej lub bardziej, bo drogi się zacierają, a przygody różnie kończą,. Natomiast na pewno zaprosiłbym osoby z niedalekiej przeszłości, czyli na przykład Walusia aka Romiego – wokalistę i producenta z zespołu WaluśKraksaKryzys, chłopaków z Wczasów, Good Night Chicken. Na pewno część sceny gorzowskiej, z którą dużo rzeczy popełniłem, ale też Wojtka Kucharczyka, Jerzego Mazzolla. Na pewno Piotrka Roguckiego, bo bardzo się przyjaźnimy. Na pewno byłaby to długa, ciekawa i zróżnicowana lista.
A jest artysta lub artystka, z którymi nie współpracowałeś, ale chciałbyś, żeby wzięli udział w takim jubileuszu?
Chyba nie zaprosiłbym osób, których nie znam. Mam taki problem, że nawet kiedy dzwoni do mnie ktoś, kogo znam tylko z nagrań i proponuje mi występ gościnny w swoim projekcie, to raczej się nie zgadzam. Wolę poczekać na moment, kiedy poznam tę osobę. Dla mnie chyba najważniejsze – wbrew pozorom – jest poczucie humoru. Jeśli ktoś nie łapie mojego albo ja nie łapię czyjegoś, to ciężko nam się później współpracuje.
Poczucie humoru jest dla ciebie ważne również przy tworzeniu?
W żadnym wypadku. Jeśli chodzi o stronę muzyczną czy tekstową, to wolę melancholię, bardziej posępną stronę. Natomiast na co dzień jestem raczej takim prostym, chamowatym wesołkiem.
Nie słychać tego w twoich piosenkach.
Kompletnie nie, ale jeśli miałabyś okazję poznać mnie w godzinach popołudniowych lub wieczornych, kiedy dostaję strzał euforii i kropla szaleństwa zamienia się w puchar, to odkryłabyś, że raczej jestem ciut specyficzny.
To kiedy pojawia się melancholia?
To jest ciekawe – nie mam pojęcia. Może wynika z tego, że chciałbym być bardziej poważny czy elokwentny. Chciałbym umieć się zachowywać stosownie do sytuacji i możliwe, że to jest właśnie moja podświadomość. W tej przestrzeni muzyczno-lirycznej trochę się zatrzymuję i zaczynam bardziej obserwować. Więcej słucham niż mówię.
Ta ujawniająca się podświadomość to rodzaj ekshibicjonizmu emocjonalnego?
Jeśli chodzi o mój ekshibicjonizm, to jest go chyba więcej w takiej normalnej rozmowie i relacjach międzyludzkich, nawet w przypadku osób, które znam krótko. Jeżeli chodzi o moje teksty, to przemycam sprawy mocno intymne, ale są tylko poklatkowe rzeczy, migawki.
Lubię podglądać, to jeden z moich fetyszy. Kiedy jadę samochodem, sam lub z Iwoną [Iwona Król, żona Błażeja – red.] w godzinach wieczornych i mijamy oświetlone mieszkania, to lubię do nich zajrzeć. Oczywiście, nie stać godzinami i czekać na jakąś akcję - chodzi bardziej o ten impresyjny przelot i uchwycenie, nawet zwykłej sytuacji wspólnego oglądania telewizji przez mieszkańców.
Kiedyś w podobny sposób zbierałam pomysły na mieszkanie.
O! W Gorzowie jest jedno takie mieszkanie, które kiedyś zobaczyliśmy przechodząc – jest tak urządzone! Ciężko je opisać, ale jest specyficzne. Ściany pokryte porożami, porcelanowe figurki przedstawiające dzieci, a na środku - nie wiem jak to się fachowo nazywa - taka rura do tańczenia... uff, to trzeba zobaczyć.
Pochodzisz z Gorzowa. To miasto jest dla ciebie ważne?
Podświadomie na pewno działa mocno na to, jak i co robię. Gorzów ma więcej minusów niż plusów, jeśli chodzi o miasto. Natomiast ludzie są bardzo waleczni, mają dużo siły i chcą zmian, chociaż ta walka trwa już od lat, a zmiany są minimalne. Podziwiam tę ich walkę bardziej niż samo miasto.
Czego dotyczy ta walka?
Głównie kultury. Mieszkańcy walczą o zbudowanie sytuacji, która da coś nie tylko odbiorcom kultury, ale również twórcom. Organizowane są festiwale, jak DYM przez Mateusza Rosińskiego, Bartosz Matuszewski ma swój Spleen Festiwal...
Jeżeli chodzi o architekturę, to jest miasto mocno zabetonowane i zamalowane farbą olejną. Stara się być nowoczesne, ale budowy nie mają końca. Ja i Iwona jesteśmy rodowitymi gorzowianami, ale przenieśliśmy się do sołectwa Jenin – miejscowości 15 kilometrów od Gorzowa - i stamtąd obserwujemy miasto. Pojawiamy się weekendowo, kiedy przyjaciele urządzają zabawy lub spotkania. Rzadko bo rzadko, ale spotykamy się ze znajomymi.
Gorzów to trudne miasto, raczej nie pomaga. Nie mówię tego ze zbyt dużym rozgoryczeniem, bo już się do tego przyzwyczaiłem, natomiast Gorzów osobom młodym, ale też i starszym, nie ułatwia niczego. Nie tyle podkłada kłody pod nogi, co - jeśli nie musi - nie podaje pomocnej dłoni. Oczywiście jest kilka osób, które próbują i trzymajmy za nie kciuki.
Z czego to wynika?
Może z tego, że brakuje u nas uniwersytetu, a co za tym idzie młodych ludzi. Są szkoły wyższe, jest Akademia Wychowania Fizycznego, ale młodzi raczej uciekają z tego miasta. Tym, którzy zostali – brzydko mówiąc, a ja sam jestem taką osobą – łatwo popaść w marazm. Przestaje się chcieć, bo ile można walczyć.
Nie masz wrażenia, że marazm w kwestiach kultury dotyczy większości społeczeństwa?
Jak byłem młodszy, to czekało się na koncert czy wydanie płyty. W tej chwili widzę listę piątkowych premier płytowych i jest ich, jednego dnia, więcej niż sześćdziesiąt. Podejrzewam, że w latach dziewięćdziesiątych również było ich sporo, ale na pewno nie aż tyle. Codziennie pojawia się nowe wydawnictwo i ja już nie czekam. Po prostu wybieram na zasadzie "odtwarzaj losowo".
Kiedyś kupowałem książkę i ją pożerałem. Teraz stoję w księgarni, kupuję książkę, w kieszeni mam inną, jeszcze nie skończoną, a na półce w domu niedoczytanych kilkadziesiąt tytułów. Wynika to z ilości, która sprawia, że nie potrafię oddać się jednej rzeczy i w pewnym momencie z czegoś rezygnuję. Mogę mówić tylko za siebie, ale wydaje mi się, że obecnie mamy tyle możliwości, tak łatwy dostęp do wydarzeń - łącznie z zagranicznymi gwiazdami, które przyjeżdżają na nasze podwórko – w których kiedyś nie mieliśmy możliwości uczestniczyć. Może tak być... a może nie.
Po rozpoczęciu kariery muzycznej nadal pracowałeś jako sprzedawca w sklepie. To był element planu?
Nie mam planu. W moim życiu jest bardzo dużo szczęścia, jakiejś opatrzności. Odpowiem na to pytanie trochę naokoło. Niczego nie zakładam. Nie mam takich celów, jak "w tym roku musimy zdobyć pierwsze miejsce, statuetkę Fryderyka i "Paszport Polityki". A tu nagle okazuje się, że mamy pierwsze miejsce na liście przebojów LP3 od czterech tygodni, album sprzedaje się naprawdę dobrze, a ja wciąż nie mogę w to uwierzyć.
Młodzieżowo mówiąc, nie jaram się tym wszystkim aż tak bardzo, bo to do mnie nie dociera. Jest to szalenie miłe, natomiast w momencie, w którym kiedyś się skończy, to nie boję się tego, że będę musiał wrócić do tak zwanej normalnej pracy. Bo nie uważam, żebym teraz pracował – czuję się jak dzieciak na wakacjach. Realizuję swoje marzenia: siedzę z Iwoną w domu, możemy grać i tworzyć, bawić się i spędzać ze sobą czas. Natomiast jeśli to miałoby się skończyć, to wydaje mi się i mam taką nadzieję, że nie stałbym się człowiekiem sfrustrowanym, który powtarza: "kurde, nie udało się". Już się udało bardzo dużo. Jestem mega wdzięczny, głównie ludziom. Moim ludziom. Jestem ich.
Odwdzięczasz się muzyką.
Powtarzam to od zawsze: to, co robię, ma się podobać i sprawiać przyjemność przede wszystkim mnie i moim bliskim. Jednak gdy oddaję słuchaczowi moje piosenki, to one przestają być już moje. I chyba to jest ta wdzięczność. Cały czas chcę się dzielić.
Słuchaczy, mimo że nie są wyposzczeni, ciągle przybywa. Zdarza ci się słyszeć historie fanów o tym, że twoja muzyka jest dla nich ważna?
Bardzo często. Ostatnio nawet dostałem taką bardzo emocjonalną wiadomość. Nie chcę jej powtarzać, ale ktoś naprawdę bardzo mi dziękował, opisał sytuację w związku... Czytam to i mam wrażenie, jakbym oglądał serial: "wow, fajnie, ale czy to na pewno moja zasługa i chodzi o mnie?". Nie piszę w konkretnym celu, a już na pewno nie ku pokrzepianiu serc. Natomiast ego rośnie i to dziwne kręcenie w żołądku, gdy dostajesz wiadomości piękne, miłe, ale czasami smutne i przerażające.
Twoje piosenki są też często interpretowane. "Niemożliwe", gdzie śpiewasz: "Teraz proszę, wszyscy za mną. W bezmyślną wściekłość, w miasto i w tłum" została przez niektórych uznana za tekst społeczny, a nawet polityczny.
Nigdy nie miałem takiego zamiaru, ale masz rację – pojawiły się takie głosy, chociaż równie dobrze można ten tekst przełożyć na sytuację bardziej intymną, między dwojgiem ludzi. Na melodramat, który odbywa się za zamkniętymi drzwiami, w czterech ścianach.
Masz w ogóle potrzebę pisania na bieżące tematy?
Nie. Nie chciałbym. Ktoś mi jakiś czas temu powiedział, że utwór "Z tobą do domu" komentuje sytuację migracyjną i opowiada o emigrantach. Bardzo fajnie, podoba mi się taki opis, ale nie, nie chcę mówić o czymkolwiek tak wprost. Nie chcę tworzyć historii, która ma początek i koniec. Wolę, aby to były wycinki, gry słów, które działają na zasadzie skojarzeń. Plus moje podglądactwo – zaglądanie komuś lub sobie samemu do mieszkania czy głowy. Są lepsi ode mnie, którzy tworzą piękne fabuły, jak Paluch, Paweł Starzec czy Alex F z Siksy. Mnie chodzi o coś zupełnie innego.
To, co się dzieje dokoła czasami mnie zakłuje, uśmiechnę się z zażenowaniem czy przerażę. Natomiast, chyba nie chcę w tym uczestniczyć. Oczywiście, biorę udział w wyborach, bo uważam to za swój obowiązek, jeżeli chcę się w moim małym środowisku wypowiadać, ale na scenie – tworzę w dziale rozrywka. Nawet jeżeli jest trochę bardziej melancholijna, skłaniająca się w stronę bagien, to jednak cały czas jest to rozrywka. Nigdy nie byłem artystą walczącym i mam nadzieję, że nie będę musiał być.
Patrzysz czasem wstecz, na te prawie dwadzieścia lat na scenie?
Rzadko tak bywa, ale są sytuacje, kiedy o godzinie piątej czy szóstej nad ranem jestem z Iwoną i nagle pada hasło: chodź, posłuchamy jakichś starych rzeczy. Wtedy przesłuchujemy te albumy sprzed kilku lat i okazuje się, że ich nie pamiętam. To znaczy pamiętam sytuacje bardziej związane z Iwoną, z okresem w życiu czy klimatem, ale samego utworu i tego, o co mi w nim chodziło – nie. Kończę nagrywać płytę i nie zostawiam jej sobie w głowie. Sam za bardzo analizuję i myślę, że coś mogłem lepiej zaśpiewać albo użyć lepszej metafory. Żyję tym, co jest dzisiaj i czekam na jutro, bo póki mam nowe rzeczy do pokazania, to nimi chcę się dzielić. Jak ich zabraknie, to może pomyślę nad nagraniem starych utworów, na przykład z orkiestrą symfoniczną i chórem.
A myślisz czasem o tym, co udało ci się przez te lata osiągnąć?
Mogę być tylko wdzięczny. Nie mam takich momentów: o kurde, jakbyśmy pięć lat temu, zaczynając z UL/KR, przenieśli się do Warszawy, to może dzisiaj byłbym na zupełnie innym poziomie. Nie żałuję swoich decyzji, bo nie popełniłem większych gaf, jeśli chodzi o muzykę. Muzycznie nic bym nie zmienił i nawet, jeśli miałoby się to wszystko skończyć w tym momencie, i więcej już bym nic nie osiągnął, to jestem spełniony. Sporo płyt wydałem. Gram sporo koncertów. Ma mnie kto kochać.
Jest dobrze.
Jest bardzo dobrze. Byłbym skończonym dupkiem, gdybym powiedział, że nie doceniam tego, co mam. Doceniam bardzo i dziękuję.
Autor: Estera Prugar / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Asia Babiel