Największa poradnia endokrynologiczna na Dolnym Śląsku od lipca wstrzymuje zapisy na wizyty. Powody? Brak pieniędzy, specjalistów i porozumienia z NFZ. - Chorzy, którzy nie są zakwalifikowani jako "pilni", mogą teraz czekać do lekarza nawet 40 lat. Nie godzimy się na to - mówi dyrektor placówki.
- Wstrzymujemy wyznaczanie nowych terminów wizyt na lipiec i sierpień, bo mamy nadzieję, że uda nam się dogadać z Narodowym Funduszem Zdrowia. Nie chcemy zamykać drzwi przed pacjentami, ale nie mamy już pieniędzy, żeby dokładać do pacjentów przyjmowanych z funduszu. Oczekujemy oferty opartej na realnych kosztach - tłumaczy Maciej Sokołowski, dyrektor Centrum Medycznego Dobrzyńska we Wrocławiu.
Na wypowiedzenie umowy zdecydowano się, ponieważ - według dyrektora - koszty wizyt znacznie przekraczają środki, jakie centrum otrzymuje od NFZ.
Drugim powodem jest brak specjalistów. - Lekarze odchodzą do sektora prywatnego, bo stawki proponowane przez fundusz od lat są takie same. A koszty wzrastają - mówi.
"Wizyta za 40 lat"
I wyjaśnia, że rodzi to realne problemy dla pacjentów: - W zeszłym roku na 1600 pacjentów zapisanych na standardowe wizyty przyjęliśmy tylko 41. Reszta wizyt to osoby przyjmowane w trybie pilnym. My już teraz przyjmujemy zapisy na 2022 rok, ale realnie ci chorzy zostaną przyjęci nawet za 40 lat. Chyba, że ich stan się nagle pogorszy - ubolewa.
Jak wyjaśnia Sokołowski, z podobnych powodów na Dolnym Śląsku w ostatnich miesiącach zamknięto już trzy przychodnie endokrynologiczne, a z końcem czerwca swoją działalność zakończy również poradnia przy Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu. - Paradoksalnie, robimy to w trosce o pacjentów. Walczymy o godne stawki ze strony funduszu - przekonuje Sokołowski.
Już w 2015 roku pacjenci z placówki informowali o długich kolejkach do endokrynologa:
Autor: mir/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Arch. TVN24