Setki chińskich funkcjonariuszy wzięło udział w czwartkowych ćwiczeniach na stadionie w graniczącym z Hongkongiem mieście Shenzhen. Oddziały Zbrojnej Policji Ludowej miały trenować między innymi rozpędzanie tłumów. Media wiążą te manewry z trwającymi od kilku miesięcy w Hongkongu demonstracjami antyrządowymi. Eksperci sądzą jednak, że ryzyko związane z pacyfikacją hongkońskich protestów przy użyciu sił zbrojnych wciąż jest dla Pekinu zbyt duże.
Reuters donosi, że w ćwiczeniach w przygranicznym Shenzhen wzięło udział kilkuset mundurowych. Na parkingu stało też ponad 100 pojazdów, w tym transportery opancerzone, ciężarówki, autobusy i jeepy oraz pojazdy z armatkami wodnymi.
Agencja przekazała, że w ciągu dnia przeprowadzane były także ćwiczenia, w trakcie których funkcjonariusze podzieleni zostali na dwie grupy. Pierwsza z nich ubrana była w czarne koszulki, podobne do tych, które zakładają protestujący w Hongkongu. Druga zaś część, w mundurach miała trenować rozpędzanie tłumu na pierwszej grupie.
Pracownicy kompleksu sportowego zwrócili uwagę, że podobne ćwiczenia miały miejsce już wcześniej, jednak liczba biorących w nich udział policjantów nigdy nie była tak duża. Zwykle też zaangażowani w nie byli funkcjonariusze drogówki.
Pytani przez dziennikarzy Reutersa policjanci patrolujący teren odpowiadali, że zebrali się na terenie stadionu na turniej koszykówki.
Trump: Chiny przesuwają wojsko na granicę z Hongkongiem
Obawy o pacyfikację protestów przy użyciu wojska nasiliły się, gdy prezydent USA Donald Trump napisał na Twitterze, powołując się na dane amerykańskiego wywiadu, że chiński rząd kieruje żołnierzy w stronę granicy. Później Trump zaapelował do Chin o "humanitarne potraktowanie" Hongkongu i zaproponował, że może się w tej sprawie "osobiście spotkać" z przewodniczącym ChRL Xi Jinpingiem.
"Hongkońska policja będzie stopniowo nasilać swoje działania"
Większość komentatorów ocenia jednak, że ćwiczenia w Shenzhen to na razie tylko pokaz siły, obliczony na odstraszenie demonstrantów od kontynuacji antyrządowych protestów i przekonanie ich do natychmiastowej rezygnacji z pięciu zgłaszanych przez nich postulatów, w tym z żądania powszechnych, demokratycznych wyborów władz Hongkongu.
Niepokoje w Hongkongu nie osiągnęły jeszcze skali, która w oczach Pekinu uzasadniałaby bezpośrednią interwencję zbrojną, ale to może się zmienić, jeśli protesty będą nadal trwały - podał w czwartek dziennik "South China Morning Post", powołując się na doradców chińskiego rządu.
Ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych z Uniwersytetu Ludowego w Pekinie Shi Yinhong, który doradza rządowi ChRL, podkreślił, że bezpośrednia interwencja niesie ze sobą ryzyko pogorszenia relacji Chin ze Stanami Zjednoczonymi i innymi krajami. Mogłaby ponadto zaszkodzić rozwojowi gospodarczemu samych Chin i grozi utratą specjalnego statusu międzynarodowego przez Hongkong.
- Nie sądzę, że musimy użyć żołnierzy. Hongkońska policja będzie stopniowo nasilać swoje działania, nie wyczerpała jeszcze swoich środków - powiedział ekspert, a jego opinię podzielają również inni doradcy chińskiego rządu i badacze. Shi ostrzegł jednak, że jeśli przemoc i chaos będą trwały, Pekin może zmienić zdanie.
Pekin w protestach widzi "czarne ręce" USA
Trump, który od ponad roku prowadzi przeciwko Chinom wojnę handlową, napisał na Twitterze, że jeśli Pekin chce porozumienia, powinien najpierw zacząć "po ludzku współpracować z Hongkongiem". Wyraził przekonanie, że Xi jest w stanie "szybko i humanitarnie rozwiązać problem Hongkongu", jeśli tylko tego zechce.
Urzędnicy w Pekinie wielokrotnie sugerowali, że za protestami w Hongkongu stoją antychińskie "obce siły", w tym "czarne ręce" USA. Oceniali również działania demonstrantów jako "zbliżone do terroryzmu". Dowódca garnizonu Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej w Hongkongu deklarował, że wojsko jest zdeterminowane, by bronić suwerenności Chin.
Największy kryzys od lat
Demonstracje przeciwko zgłoszonemu przez władze projektowi nowelizacji prawa ekstradycyjnego, które od 10 tygodni regularnie przeradzają się w starcia z policją, pogrążyły Hongkong w największym kryzysie politycznym od jego przyłączenia do Chin w 1997 roku. Szefowa administracji regionu Carrie Lam, której popularność spadła na fali protestów do najniższego poziomu w historii, oceniała, że Hongkongowi grozi zepchnięcie w "głęboką przepaść", gdzie zostanie "rozbity na kawałki".
Kryzys polityczny w Hongkongu uznawany jest również za największe wyzwanie dla Xi, odkąd w 2012 roku objął stery w rządzącej Komunistycznej Partii Chin. Podobne demonstracje są nie do pomyślenia w ściśle kontrolowanych przez władze Chinach kontynentalnych.
Autor: ft//kg / Źródło: reuters, pap