Zarówno Legia Warszawa jak i Lech Poznań nie poczuwają się do odpowiedzialności za burdy na stadionie w Bydgoszczy. Zarząd warszawskiego klubu "wyraża ubolewanie" z powodu zachowania części swoich kibiców. Warszawiacy nie mają jednak wątpliwości, że to kibice Lecha byli prowodyrami burd.
W związku z burdami podczas finału Pucharu Polski w Bydgoszczy specjalne oświadczenie wydał zarząd Legii Warszawa. "Wyrażamy ubolewanie, że wielkie święto piłki nożnej, jakim bez wątpienia jest finał Pucharu Polski, zostało zakłócone przez niewłaściwe zachowanie części kibiców naszego Klubu. Wielokrotnie podkreślaliśmy, iż potępiamy wszelkiego rodzaju akty chuligaństwa, a także manifestacje polityczne" - napisano w oświadczeniu.
Lekka skrucha znad Wisły
Według zarządu Legii "nie ulega wątpliwości" że chuligaństwo, polityczne przepychanki czy pirotechnika i wejście na płytę boiska są niedopuszczalne oraz prawnie zabronione. - Każdy kibic który złamie przepisy musi liczyć się z naszą reakcją i konsekwencjami prawnymi - napisano. Zarząd podkreśla jednak, tak samo jak rzecznik klubu, że kibice Legii jedynie okazywali radość i euforię, a burdy wszczęli kibice przeciwnej drużyny.
"Pragniemy także podkreślić, że Legia nie była organizatorem meczu i nie odpowiada za zaniedbania organizacyjne i bezpieczeństwa, do których doszło na stadionie w Bydgoszczy. Nasz klub nie odpowiadał również bezpośrednio za dystrybucję biletów, a był jedynie pośrednikiem przy sprzedaży wejściówek na to spotkanie" - czytamy w oświadczeniu. Autorzy dodają, że "weryfikacja danych kibiców, którzy zgłosili chęć zakupu biletu leżała po stronie firmy odpowiedzialnej za obsługę systemu biletowego działającej na zlecenie PZPN".
"Nie nasi kibice zaczęli"
Rzecznik Legii twierdzi, tak samo jak zarząd klubu, że to nie kibice jego klubu wszczęli burdy. Legioniści po wygranym meczu wbiegli na murawę, aby cieszyć się wspólnie z piłkarzami z zwycięstwa po czym spokojnie wrócili na trybuny, oczekując ceremonii wręczenia pucharu. - W tym czasie osoby zasiadające w sektorach Lecha prowadziły bitwę z policją i służbami ochrony, demolując stadion - dodaje Kocięba.
Przedstawiciel Legii przyznał, że zachowanie kibiców jego klubu też nie było idealne, ponieważ intonowali oni obraźliwe przyśpiewki pod adresem Lecha. - Nie mniej jednak zachowanie fanów Lecha trudno nazwać idealnym. Nasz klub i kibice również byli wielokrotnie w niewybredny sposób obrażani - dodał.
Eliminacja w Poznaniu
Wiceprezes Lecha, Arkadiusz Kasprzak, stwierdził natomiast, że zachowanie sympatyków Lecha było pokłosiem prowokacji ze strony warszawskich kibiców. - Przez 120 minut spotkania oraz całą serię rzutów karnych, nasi kibice zachowywali się bardzo dobrze. Nikt nic nie rzucał na boisko. Było widać ogromną różnicę w stosunku do tego, co robili kibice Legii, którzy zachowywali się wyjątkowo wulgarnie i prowokacyjnie. Po meczu wkroczyli oni na murawę, co jest niedopuszczalne i dalej zachowywali się prowokacyjnie - powiedział Kasprzak.
- Dopiero wtedy kilkunastu kibiców Lecha wbiegło na murawę i zaczęło demolować stadion. Dlatego też wystąpimy do PZPN o udostępnienie zapisu monitoringu. Chcemy zidentyfikować tych, którzy brali udział w zadymie i wyciągnąć wobec nich konsekwencje - powiedział wiceprezes poznańskiego klubu.
Kasprzak przyznał, że wizerunek kibiców Lecha mocno ucierpiał po tym spotkaniu. - Dlatego, dla odbudowy tego wizerunku, musimy wyeliminować czarne owce. Wiemy, że większość naszych kibiców czuje się nieswojo po tych wydarzeniach - przyznał. Kasprzak stwierdził też, że jego zdaniem stadion w Bydgoszczy był źle przygotowany do meczu. Wiceprezes Lecha nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć, czy klub pokryje straty poniesione przez organizatorów. Zostały one wycenione na 40 tys. złotych.
PAP/tvn24.pl/mk/fac