20 miesięcy śledztwa i nic. Sparaliżował miasto, policja wciąż go szuka

"Auto mogło być na słupa"
Źródło: Mateusz Dolak/ tvnwarszawa.pl
Policja przyznaje, że "czeka już tylko na nowe okoliczności". Mimo trwającego od ponad 1,5 roku postępowania, nie udało się ustalić tożsamości kierowcy, który w kwietniu 2017 roku zablokował ruch na Trasie Siekierkowskiej.

- Czy kierowca został ustalony? – pytamy rzecznika mokotowskiej policji Roberta Koniuszego.

- Przeprowadziliśmy szereg czynności, łącznie z ekspertyzami laboratoryjnymi, analizą i porównywaniem zabezpieczonych śladów kryminalistycznych, które na chwilę obecną, nie doprowadziły do ustalenia kierowcy. Nie mniej jednak czynności trwają w dalszym ciągu - odpowiada.

- Jakie działania w tej sprawie są obecnie prowadzone? - dopytujemy.

- Czekamy na nowe okoliczności - słyszymy.

Ludzie utknęli w korku

Przypomnijmy: 12 kwietnia 2017 roku w godzinach popołudniowego szczytu, kierujący fordem zderzył się z betoniarką. W wyniku uderzenia, z samochodu wypadła butla z acetylenem, która się rozszczelniła. Z powodu zagrożenia wybuchem służby na ponad trzy godziny wyłączyły z ruchu Trasę Siekierkowską, czyli jedną z najbardziej obleganych dróg w stolicy.

Odcięcie tej arterii spowodowało, że korki rozlały się na inne ulice. Całe miasto zostało sparaliżowane.

Kierowca i pasażer

Szybko okazało się, że kierowca samochodu oddalił się z miejsca wypadku. W aucie został jedynie pasażer, który został przewieziony do szpitala.

Jednak mężczyzna policjantom powiedział niewiele. Według jego relacji, kierowcy nie znał, a do samochodu się jedynie dosiadł. Nie potrafił też opisać prowadzącego fordem.

Kryminalni z Mokotowa, aby dotrzeć do kierowcy forda, próbowali więc ustalić do kogo należał samochód.

Początkowo nie mogli znaleźć właściciela, bo okazało się, że samochód został sprzedany firmie zajmującej się handlem pojazdami. Jak pisaliśmy na tvnwarszawa.pl, funkcjonariusze twierdzili, że nowy właściciel nie zdążył przerejestrować auta, co utrudniało ustalenie jego danych.

Właściciel

Jednak kilka miesięcy później właściciel auta został ustalony. Był nim tak zwany słup. Policjanci liczyli, że "słup" zdradzi im, kto kierował fordem, gdy doszło do groźnego wypadku.

Tak się jednak nie stało.

Nic nie dało też pobranie po wypadku próbek zapachowych i DNA, które znajdowały się na fotelu kierowcy. Jeśli okazałoby się, że DNA kierowcy jest w bazie, to ułatwiłoby ustalenie jego tożsamości.

Policjanci mogli też wykorzystać wyniki badań, po odnalezieniu podejrzanego, po to aby potwierdzić że to on kierował granatowym fordem. Skoro jednak nie ma podejrzanego, to nie ma z czym porównać zebranych na miejscu zdarzenia śladów.

Monitoring

W ustaleniu nie pomógł też monitoring, bo - jak zapewnia policja - w okolicy nie ma żadnych kamer.

kz/pm

Czytaj także: